Tytuł: Dbanie o świat

O autorze: Andrew Olendzki

Wersja pdf: pdf2.jpg

zobacz źródło

print

Wersja epub: epub2.jpg
bz_0072.jpg
Troszczenie się o siebie nawzajem

Pewnego razu, spacerując w miejscu zamieszkałym przez swoich mnichów, Buddha spotkał samotnego mnicha chorego na czerwonkę, leżącego wśród własnych odchodów. Gdy Przebudzony zapytał go, czemu pozostali mnisi nie pomagają mu, ten odpowiedział, że z powodu jego choroby: był dla nich bezużyteczny, więc pozostawili go, by sam radził sobie ze swoją chorobą. Buddha natychmiast kazał swojemu pomocnikowi, Ānandzie, przynieść miskę z wodą, po czym obaj umyli chorego i przenieśli do łóżka. Po tym wszystkim zwołał swoich uczniów i zapytał ich, czemu ten mnich został pozostawiony bez jakiejkolwiek opieki. Odpowiedzieli mu tak samo, jak chory mnich:

„Ponieważ nie był nam do niczego potrzebny”. „Mnisi, nie macie matki ani ojca, którzy by się wami opiekowali – powiedział im. – Kto będzie się o was troszczyć, jeśli nie wy sami?”

Gilānavatthukathā (MV.224 – Mowa o precedensie chorego)

Przy tej okazji ustanowił jedną z podstawowych zasad regulujących mnisie życie – nakaz wzajemnego troszczenia się o siebie w czasie choroby. Ta przejmująca historia pokazuje Buddhę od strony, od której rzadko można go ujrzeć w pāḷijskich tekstach. Według mnie jednak ważniejsze jest to, że możemy wykorzystać tę historię dzisiaj, czerpiąc z niej inspirację i wskazówki, jak najlepiej radzić sobie z kłopotami.

Z pewnością jednym z największych problemów dla nas (jako gatunku czy całej planety) jest to, że w pewnym sensie wszyscy razem leżymy w naszych odchodach – wszystkie odpady naszego konsumpcjonizmu, od zwykłych śmieci po chemikalia, toksyny i egzotyczne trucizny, wyciekają z nas i zanieczyszczają nasze środowisko naturalne. Mają tu także zastosowanie pozostałe wskazówki, jakie zwykł dawać Buddha – nic nie dzieje się bez przyczyny. Jest tak, jak jest, nie z przypadku czy woli jakiegoś bóstwa, ale dlatego, że ludzie działali w konkretny sposób i wywołali konkretne konsekwencje. Świat, w którym żyjemy, jest produktem naszych działań, które z kolei są bezpośrednim odbiciem stanu naszych umysłów.

Możliwe, że my również, tak jak wczesne społeczności buddyjskie, jesteśmy zdani tylko na siebie. Buddha sugerował, że my też (w pewnym sensie) nie możemy liczyć na ojca i matkę, którzy rozwiążą za nas problemy. Matka Ziemia, wcześniej uważana za zdolną do wybaczenia wszystkiego i poradzenia sobie z każdą ilością dokonywanych na niej gwałtów, okazała się nie być takim nieskończenie przychylnym zasobem, za jaki ją uważaliśmy. Nasze nieodpowiedzialne traktowanie może wyrządzić jej krzywdę. Natomiast nasz Ojciec, który jest w niebie, choć prawdopodobnie (według buddyjskiego poglądu) jest niezwykle stary i panuje nad zastępami devów, również podlega prawie kammy, zatem kiedyś w końcu straci swoje miejsce na szczycie systemu światowego, a nie jest wystarczająco wszechmogący, by sprawić, że ostatecznie wszystko się dla nas dobrze ułoży.

Jeżeli nie będziemy troszczyć się o siebie nawzajem, kto inny zatroszczy się o nas? Kto z nas ma prawo powiedzieć o drugim człowieku: „On nie jest do niczego potrzebny”? Czy nam się to podoba, czy nie, na dobre i na złe jesteśmy zdani tylko na siebie. Nauczenie się tego, jak troszczyć się o siebie nawzajem, jest centralną częścią buddyjskiej ścieżki i praktyki.

Wprowadzając mnisi obowiązek opiekowania się sobą nawzajem, Buddha nałożył odpowiedzialność zajmowania się chorym; najpierw na jego wyświęconego mnicha (upajjhāya), potem jego nauczyciela (ācariya), a w końcu na wszystkich jego towarzyszy. Przekładając te instrukcje na nasze wspólne, świeckie warunki, powinniśmy najpierw liczyć na pomoc ze strony wybranych przez nas rządzących jako dominującego autorytetu naszego społeczeństwa. Jeżeli jednak oni okażą się niezdolni do pomocy, kierunek i drogę wyjścia powinni pokazać inni wpływowi ludzie. A jeżeli również oni nie będą w stanie pomóc, każdy z nas powinien osobiście spróbować coś zrobić. Nie ma już nikogo innego, na kogo może spaść ta odpowiedzialność.

Nieczystość wywołaną przez czerwonkę zmywa czysta woda. Toksyny chciwości, nienawiści i ułudy sączące się z ludzkiego umysłu oczyścić mogą szczodrość, dobroć i mądrość. Kiedy zostaniemy podniesieni z ziemi i będziemy w miejscu o większej czystości i godności, możemy rozpocząć proces stopniowego osiągania zdrowia. Buddha, pełniąc rolę lekarza, wyłożył nam w Czterech Szlachetnych Prawdach protokół rekonwalescencji: zidentyfikować symptomy, zrozumieć ich przyczyny, użyć wiedzy, aby przeciwdziałać i usunąć te przyczyny, a później wytrwale przestrzegać szczegółowego planu terapii, aby lek mógł zadziałać.

Ale lekarstwo może uleczyć nas tylko, jeżeli je najpierw przyjmiemy. Co by było, gdybyśmy zaczęli podawać sobie nawzajem lekarstwo Dhammy i podnosić się wzajemnie z ziemi, okazując współczucie wobec cierpienia naszych bliźnich? Nawet tym, których niekoniecznie lubimy lub których niekoniecznie rozumiemy; nawet tym, którzy „nie są nam do niczego potrzebni”; nawet jeżeli mielibyśmy to zrobić własnoręcznie?

Uzdrawiając rany świata

Dzisiaj wielu z nas w trosce o bezpieczeństwo swoich rodzin czy narodów interesuje się kwestiami obronności. Spora część obecnych zagrożeń skupia się na terenach Bliskiego Wschodu i Południowo-zachodniej Azji, więc często możemy spotkać się z islamskimi, żydowskimi czy chrześcijańskimi opiniami na temat wydarzeń z tych regionów. Być może dobrze byłoby poznać również opinię jeszcze jednej z wielkich religii naszego świata. Jak według buddyzmu można zaprowadzić pokój w tych punktach zapalnych oraz czy można zastosować te zalecenia również wewnątrz naszych społeczności?

Jednym ze zjawisk opisywanych przez buddyjską tradycję jest współzależność wszystkiego, co istnieje. Zamieszkały przez nas świat to ogromna sieć współzależnych systemów – naturalnych systemów ziemi, powietrza, ognia i wody, systemów życia roślin i zwierząt oraz społecznych, politycznych i ekonomicznych systemów człowieka. W takim świecie każde działanie niesie za sobą konsekwencje, które nierzadko sięgają daleko ponad to, co na pierwszy rzut oka jest oczywiste. Jest tak szczególnie w przypadku aktów przemocy, które często wpływają na sprawców lub osoby trzecie co najmniej tak mocno, jak na zamierzone ofiary.

Pewnego ranka, przemierzając boso starożytne Indie, Buddha napotkał młodego człowieka składającego ofiary i wypowiadającego ochronne mantry na wszystkie (sześć) kierunki świata (w tym nadir i zenit). „Jak możesz myśleć, że coś takiego przyniesie ci bezpieczeństwo?” – zapytał Buddha. „Mój ojciec mnie tego nauczył – odpowiedział młodzieniec. – Zawsze tak robiono”. „Posłuchaj mnie – powiedział Buddha – a powiem ci, jak naprawdę sprawić, żeby wszystkie strony świata stały się wolne od niebezpieczeństwa”.

I wtedy Buddha wytłumaczył mu, że prawdziwe poczucie bezpieczeństwa jest wynikiem troszczenia się o sieć społecznych relacji, w które wszyscy jesteśmy uwikłani. Troszczenie się, wspieranie i szanowanie swoich rodziców, jakby byli kierunkiem wschodnim, sprawi, że będą oni wspierać, troszczyć się i szanować swoje dzieci. Zrobienie tego samego ze swoimi małżonkami, jakby byli zachodem, nauczycielami i przełożonymi, jakby byli południem, przyjaciółmi i znajomymi, jakby byli północą, pracownikami i poddanymi, jakby byli nadirem, i duchowymi przewodnikami, jakby byli zenitem, podobnie przyniesie odwzajemnienie i zacieśni społeczne więzi łączące nasze społeczności.

Dla przykładu bycie uprzejmym, szczodrym oraz szczerym wobec swojego małżonka jest najlepszą ochroną przed zgiełkiem rozwodów i wzajemnych oskarżeń. Sprawiedliwe traktowanie i dzielenie się ze swoimi pracownikami owocami ich pracy motywuje ich do dalszej współpracy i lojalności. Troszczenie się o swoje dzieci oraz okazywanie im miłości i oddania zwiększa prawdopodobieństwo, że kiedyś to one zaopiekują się nami w chwilach potrzeby.

Co więc z tymi, którzy życzą nam źle? Jak można zastosować tę podstawową zasadę dla naszego kraju w kontekście, dajmy na to, ataku terrorystycznego? Tylko stopniowe przemienianie relacji z ludźmi, których teraz uważamy za przeciwników i którzy obecnie chcieliby nam zrobić krzywdę, może zagwarantować nam większe i trwalsze bezpieczeństwo. Zmienianie swoich wrogów w przyjaciół jest pewniejszą metodą chronienia się niż odpowiadanie przemocą na przemoc.

W historii świata stosunki między ludźmi, plemionami, kulturami i narodami zmieniały się niezliczoną ilość razy. Możemy skupiać się na wszystkich wybuchach wrogości i tworzyć dla niej kolejne okazje, ale tak jak każdy konflikt w przeszłości z czasem wygasał, tak też wszystkie obecne konflikty pewnego dnia przejdą do historii. Jeszcze nie tak dawno Stany Zjednoczone uważały Związek Radziecki za potworne zagrożenie, a dzisiaj Rosję i większość jej byłych państw satelitarnych traktujemy jak przyjaciół, a czasami nawet sojuszników. Nasze nowo nabyte poczucie bezpieczeństwa nie opiera się na naszym arsenale nuklearnym, jest raczej wynikiem stopniowego przekształcania relacji z byłym przeciwnikiem. Z buddyjskiego punktu widzenia tak samo, jak nie ma żadnego prawdziwego „ja” poza unikalnym zestawem uwarunkowań, tak samo nie ma żadnych potyczek, konfliktów czy rywalizacji poza konkretnymi, historycznymi okolicznościami kształtującymi daną erę. Według tego poglądu nie mamy żadnych wrogów, a jedynie kraje, z którymi jeszcze nie zakończyliśmy procesu pojednawczego.

Czasami, aby mógł zajść proces pojednawczy, musi dojść do jakiejś zmiany, jak na przykład zmiany reżimu. Zmiany są czymś nieuniknionym i zazwyczaj dochodzi do uzdrawiających transformacji na drodze pokojowej ewolucji. Alternatywą jest droga agresji, która prowadzi do wojny, a demony wojny spuszczone ze swoich łańcuchów przynoszą niewyobrażalne spustoszenie. Zamiast łagodzić konflikt, próbując naprawić zepsute relacje międzyludzkie, zadajemy nowe rany niosące ze sobą kolejne niebezpieczeństwa. Nie jest to w stanie nas uchronić przed zagrożeniem. Wystawia nas wręcz na nowe, często nieprzewidziane niebezpieczeństwa.

Kraj będzie wolny od zagrożenia terroryzmem, jeżeli jego stosunki ze wszystkimi stronami będą uczciwe, szlachetne i sprawiedliwe. Tak jak Buddha tłumaczył młodemu brahminowi: bezpieczeństwo bierze się z dostosowania naszego postępowania i zachowania się tak, by wzbudzać w drugim człowieku to, co najlepsze, zamiast robić rzeczy, które tylko go sprowokują i zantagonizują. Ta zasada działa w każdej sytuacji. Proces uzdrawiania poprzez wspieranie zmian w relacjach międzyludzkich może pomóc w kontaktach z odwiecznymi wrogami, państwami rozwijającymi się, rosnącą liczbą więźniów, ale również z odtrąconymi członkami naszej rodziny.

Nie jest to idealizm, tylko postawa oparta na głębokim zrozumieniu ludzkiej natury. Przywódcy naszego kraju mają tendencję do składania ofiar i odmawiania mantr XX wieku – bijąc w wojenne bębny – ale na dłuższą metę zwiększą tylko w ten sposób zagrożenie czyhające na cały nasz świat. Najwyższa pora wypróbować mądrzejszą strategię.

Wymaga to nie tylko wytrwałości wobec tego, co na północy, południu, wschodzie i zachodzie, ale również wobec nadiru – tych, których stopień rozwoju jest niższy od naszego, oraz zenitu – naszych własnych, wyższych wartości i aspiracji. To dzięki wdrażanym przez nas samych wartościom, które są nam bliskie, możemy pomóc innym wznieść się ponad szkodliwe intencje wyrządzenia nam krzywdy.

Tylko nie mając żadnych wrogów, będziemy naprawdę bezpieczni i wolni od strachu.

Wojna i pokój

Na początek zła wiadomość: cały bałagan, który stworzyliśmy na naszej planecie, jest spowodowany naszą chciwością, nienawiścią i ułudą. Nie licząc egzystencjalnych problemów wynikających ze starzenia się, śmierci i niektórych chorób, każdy przypadek nędzy, cierpienia, niesprawiedliwości czy bólu jest spowodowany lgnięciem, awersją lub ułudą jakiegoś człowieka lub grupy ludzi. Czasami jest to widoczne już na pierwszy rzut oka. Istoty ludzkie kształtują świat według ludzkiego doświadczenia i gdy ludzie zachowują się, mówią lub nawet myślą w zły sposób, tworzą dla nas wszystkich świat pełen utrapień.

A teraz dobre wieści: każde z tych niezdrowych źródeł ludzkiego zachowania ma równy sobie i dokładnie odwrotny odpowiednik. Hojność i wyrzeczenie są antytezami chciwości; miłująca dobroć i współczucie razem przeciwdziałają nienawiści, a mądrość jest lekiem przeciwko ułudzie. Pomimo tego, co widzimy w nagłówkach gazet, świat człowieka jest wypełniony niezliczoną ilością codziennych przejawów ludzkiej dobroci i większość tego, co ludzie robią, jest wspaniałe.

U sedna ludzkiej postawy leży zdolność do wybierania między szlachetnymi a nieszlachetnymi postawami. Pokłady uwarunkowanych przyzwyczajeń lub presja ze strony bardziej wpływowych sił mogą sprawiać wrażenie, że tego wyboru nie mamy. Do tego wiele decyzji podejmujemy nieświadomie lub bez żadnego zastanowienia, co sprawia, że czujemy się, jakbyśmy nie dokonywali żadnego wyboru. A to właśnie ta zdolność wybierania, świadomego podsycenia szlachetnych lub nieszlachetnych skłonności jest czymś cennym, czymś, co odróżnia nas od zwierząt i maszyn.

Tak dochodzimy do tematu wojny i pokoju, jak też stanów umysłowych, które je wywołują. Powierzchownie wojnę cechuje nieufność, przemoc i sporo zabijania, lecz są to jedynie manifestacje wewnętrznego zgiełku; strachu, gniewu, nienawiści czy okrucieństwa. Z kolei pokój charakteryzują takie cechy jak harmonia, uczciwość, wzajemny szacunek i współpraca. Wywołują je takie wewnętrzne stany jak spokój, życzliwość, współczucie czy altruizm. Umysł będący w stanie wojny będzie skupiał się wokół tych nieszlachetnych wartości, a dla tych szlachetnych znajduje czas rzadko i bardzo niechętnie. Natomiast umysł w stanie pokoju, skupiony na szlachetnych wartościach, nadal potrafi przywołać te nieszlachetne w razie potrzeby zmierzenia się z zagrożeniem, ale tylko wtedy.

Oto w czym tkwi jednak problem: „Jeżeli człowiek nad czymś regularnie rozmyśla, stworzy do tego skłonności w swoim umyśle” – powiedział Buddha. Myśląc i działając w konkretny sposób, kształtujemy to, kim jesteśmy. A zatem skupiając się na gotowości bojowej, będziemy tworzyć warunki do dalszej agresji, a pielęgnując i manifestując postawę pokojową, przygotowujemy grunt pod więcej pokoju.

W trybie bojowym wszystkie stany umysłowe będą wytwarzać niezdrowe rezultaty, nawet jeżeli akurat to niezdrowe zachowanie jest konieczne. Natomiast nastawienie pokojowe będzie wytwarzać zdrowe rezultaty, skutkujące pozytywnymi zmianami zarówno dla nas samych, jak i dla całego świata.

Innymi słowy, osoba z pokojowym nastawieniem, która od czasu do czasu będzie musiała wykazać się cechami wojennymi, aby zapewnić sobie przetrwanie lub chroniąc niewinnych, będzie przez większość czasu wytwarzać zdrową kammę – za wyjątkiem momentów, w których musi zachowywać się ostrzej. Z kolei osoba w trybie bojowym będzie wytwarzać o wiele więcej niezdrowych rezultatów, niż jest to konieczne dla zapewnienia bezpieczeństwa sobie i innym. Ktoś taki czasami będzie w stanie doznawać momentów spokoju, ale będą one bardzo rzadkie w porównaniu z długotrwałą i intencjonalną niezdrową postawą.

Gdy ktoś czuje się zagrożony może wciąż znajdować się w gotowości bojowej – będzie podejrzliwy i agresywny – i uważać, że jest to konieczne, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Jednak w takiej sytuacji może on równie dobrze prowokować napotkanych ludzi do dokładnie tych samych zachowań, przed którymi próbuje się chronić. Okazując innym agresję i podejrzliwość, skłania ich do zachowywania się właśnie w ten sposób, a zatem bezpośrednio przyczynia się do pogorszenia swojego stanu bezpieczeństwa. Co na krótką metę może wydawać się dobrą strategią, na dłuższą metę może wytworzyć niekorzystne i nieprzewidywalne efekty.

Jeżeli jednak ktoś będzie większość czasu spędzał nastawiony pokojowo, tym samym będzie regularnie skłaniał ludzi w kierunku tego, co zdrowe. Mimo że czasami musi się przeciwstawić złym intencjom innych ludzi, nie narusza swojego pokojowego charakteru w czasie pomiędzy tymi incydentami. I choć może to powodować trochę większe ryzyko na krótką metę, to jednak na dłuższą metę szanse na zdrowe rezultaty bardzo się zwiększają.

Istnieje przydatna analogia do tego punktu widzenia w naukach zajmujących się redukcją stresu. Ludzie są tak skonstruowani, by móc wytwarzać intensywne, lecz krótkotrwałe wybuchy strachu (aby uciekać) lub agresji (aby walczyć) w odpowiedzi na zagrożenia ze strony drapieżników. To naturalne, że w okresie zagrożenia wytwarza się przywiązanie (do przeżycia) lub awersja (wobec możliwości zostania obiadem drapieżnika), ale równie naturalne jest, że te stany ustępują, gdy zagrożenie mija, a ciało i umysł człowieka wracają do bardziej pokojowej postawy pasującej dla opiekuńczego i zdolnego do współpracy ssaka.

Gdy w tym procesie przeszkodzi niewłaściwa decyzja, na przykład decyzja o pozostaniu ciągle w gotowości bojowej, ciało i umysł człowieka znajdują się przez długi czas pod szkodliwym wpływem stresu. Taka postawa szkodzi od wewnątrz, tworząc nieustający strumień niezdrowych czynników kammicznych (jak wysokie ciśnienie krwi u konkretnego człowieka lub niska tolerancja wobec różnorodności w społeczeństwie), może też powodować krzywdę również na zewnątrz, prowokując innych do konfliktu z nami. Być może nadszedł czas, by wykorzystać wiedzę na temat korzyści zdrowotnych redukcji stresu i zastosować ją w polityce. Podejrzewam, że nasz naród jako całość mógłby wiele zyskać dzięki redukowaniu stresu i dzięki stopniowemu zamienianiu polityki opartej na strachu na politykę opartą na mądrości.

Wyjmując cierń

Przemoc rodzi strach,
popatrz, jak ludzie są skłóceni,
wytłumaczę moje poczucie saṃvegi,
to, jak ogarnęło mnie przerażenie.
Zobaczyłem ludzi brnących
niczym ryby w bajorach,
rywalizujących pomiędzy sobą.
Gdy to ujrzałem, opanowała mnie bojaźń

W powyższym cytacie, pochodzącym z Attadaṇḍa Sutta (Snp.4.15 – Mowa o przemocy), Buddha dość bezpośrednio wypowiada swoje obawy i zatroskanie odnośnie stanu, w jakim znajduje się społeczeństwo. Obraz ryb uwięzionych na mieliznach wydaje się być nadal na czasie. W czasie gdy na świecie ubywa surowców, których potrzebuje nieustannie zwiększająca się liczba ludzi, może dojść do patowej sytuacji. Nawet w czasach Buddhy pewnie zdawało się to dość przytłaczające. Rozpoznając swoje zrozpaczenie, Buddha opisał także drogę ku głębszemu zrozumieniu:

Ostatecznie jeno rywalizację
dostrzegłszy, poczułem niezadowolenie.
Wtedy ujrzałem cierń,
trudny do dostrzeżenia, tkwiący w sercu.
Ktoś otruty przez ten cierń
biega we wszystkich kierunkach.
Ten, kto go wyciągnie,
nie biega, nie tonie.

Ten kluczowy wgląd kształtuje zrozumienie procesu konfliktu i pokoju w tradycji buddyjskiej. Ludzkość formowana jest przez wspólne działania wszystkich jej członków, zatem odzwierciedla cechy serc i umysłów wszystkich poszczególnych jednostek. Spokój w ludzkich sercach stwarza pokój na świecie, natomiast poruszenia w sercu powodować będą zawieruchy w świecie. Można zauważyć, że wszystkie te szkodliwe zachowania, jakie manifestują ludzie w świecie, posiadają pojedynczą przyczynę. Tą przyczyną jest pragnienie.

Pragnienie przejawia się w dwóch formach: jako przywiązanie lub jako niechęć. Pierwsza z tych form każe nam uganiać się za rzeczami, które lubimy, i nie puszczać ich za żadną cenę. Druga mówi, by unikać lub przeciwstawiać się temu wszystkiemu, czego nie lubimy, i jeśli to możliwe lub konieczne – zniszczyć to. Przywiązanie wiedzie nas ku coraz większej konsumpcji i zużywaniu surowców, brania tego, co nie było nam dane, wykorzystywania przy tym innych dla własnej korzyści. Jest podstawą takich cech osobowości, jak duma, arogancja, łgarstwo, samolubstwo, jak też chęć władzy. Niechęć nakazuje nam odwracanie się od nielubianych rzeczy, niszczenie wszystkiego, czego się boimy lub czego nie rozumiemy. Powoduje powstanie nagannych zachowań, takich jak agresja, okrucieństwo, bigoteria, oraz innych działań pełnych nienawiści.

Istnieje jednak szansa wyciągnięcia tych cierni z serca. To tylko cierń wywołujący szaleństwo z bólu i strachu, każący nam robić rzeczy, przez które ranimy i nienawidzimy, przez które tracimy kontakt z naszym wewnętrznym dobrem. Niczym groźny lew z cierniem wbitym w łapę potrzebujemy jedynie uzdrowiciela, który przyszedłby z pomocą i wyciągnął doskwierającą nam drzazgę. Tym uzdrowicielem był Buddha. Zdiagnozował problem jako pragnienie – tak wrosłym w serce, iż trudno je było zauważyć. Jego zaleceniem było zaaplikowanie na problem jak największych dawek świadomości. Mechanizmy działania pragnień są ukryte w nieświadomych funkcjach umysłu, dlatego tym większej mocy świadomości musimy użyć tu i teraz. Musimy jedynie nauczyć się widzieć rzeczy wyraźnie, wtedy nastąpi naturalny proces uzdrawiania.

Buddha radząc, jak uleczyć rany jednostki pokrzywdzonej przez pragnienia, zalecał medytację uważności: staranną obserwację wszystkiego, co pojawia się i zanika z momentu na moment w przestrzeni fenomenologicznego doświadczenia. Gdy jesteśmy w stanie dostrzec to, co faktycznie się w nas przejawia, wtedy też możliwe jest, by stopniowo i naturalnie rozwijała się mądrość. Zasady są proste, ale potrzeba do tego sporo praktyki i jeszcze więcej poświęcenia. Wygląda więc na to, że moglibyśmy użyć tych samych zaleceń, chcąc uzdrowić rany zadane planecie przez nas wszystkich, ponieważ i one spowodowane są różnorakimi formami pragnienia. Sposobem, by przenieść świadomość społeczną na obszar wspólnego doświadczenia, może być dzielenie się tym, co było widziane przez innych ludzi.

W dzisiejszych czasach możemy dostrzec wiele tego rodzaju przykładów, gdy wykroczenia są nagrywane i z korzyścią dla wszystkich dzielone z opinią publiczną lub gdy dowody przestępstw wychodzą na światło dzienne i podane są osądowi całego świata. Tak jak zło, do którego jesteśmy zdolni, kryjące się w zakamarkach naszej nieświadomej psyche, przekradające się niepostrzeżenie z mroku, by uprowadzić nasze niedopilnowane zachowanie, tak też większość okrucieństw i nadużyć dziejących się w świecie nie jest ujawnianych. Zatem tak jak wystawianie na światło dzienne naszych własnych demonów może rozpocząć proces uzdrawiania, tak też ujawnianie trzymanych w tajemnicy pogwałceń i niesprawiedliwości może dać efekt w postaci przemian na świecie.

Według Buddhy świat ludzki ochraniany jest przez tzw. bliźniaczą straż – dwie siły w umyśle, które opiekują się i kierują zachowaniami moralnymi. Pierwszym z tych strażników jest hiri – słowo to oznacza sumienie, intuicję moralną oraz szacunek dla samego siebie. Odnosi się ono do tego, co w ludzkiej psychice rozpoznaje różnicę między tym, co warte jest szacunku, a tym, co nie jest jego warte. Każdy z nas ma w sobie taki wrodzony moralny kompas i według poglądu tradycji buddyjskiej systemy religijne nie są źródłem, a raczej formą ekspresji tego mechanizmu. Drugim opiekunem świata jest ottappa składająca się z takich czynników, jak świadomość społeczna, kulturowe lub wspólnotowe poczucie moralności, szacunek do opinii i praw innych osób.

Wszelkie umiejętne działania wspierane i kierowane są dzięki tym dwóm strażnikom. Odpowiednio – wszystkie szkodliwe działania są wykonywane tylko wtedy, gdy odrzuca się te wytyczne moralne. Jeśli więc wydarza się coś moralnie nagannego, czy to na poziomie jednostki, czy na poziomie społecznym, oznacza to tylko tyle, że brakuje nam wystarczająco przejrzystej świadomości tego, co robimy. Oznacza, że tymczasowo zostaliśmy zaślepieni przez chciwość, nienawiść czy ułudę lub kombinację tych trzech w taki sposób, że odmawiamy sobie otwartego rozprawienia się z popełnionymi czynami. Gdy uważność zostanie skierowana na konkretną sytuację – z wystarczającą siłą, odpowiednią intensywnością i należytą szczerością – wtedy naturalnie odstąpimy od czynienia krzywdy samym sobie, innym istotom, jak i wszystkim jednocześnie.

Może to brzmieć dość nierealnie, jednak odzwierciedla głęboką prawdę o działaniu naszego umysłu. Powinniśmy spędzić nieco więcej czasu na społecznej poduszce medytacyjnej, kierując światło świadomości w mroczne zakątki świata. Istnieje możliwość radykalnej, całościowej transformacji.

Musimy jedynie rozpocząć ten proces – najpierw w naszym umyśle – a reszta naturalnie się ułoży.

Spalanie się żywcem

„Wszystko płonie” – mówił Buddha ponad dwadzieścia pięć wieków temu. „Płonie czym? Płonie ogniem pożądania, niechęci i ułudy” Āditta Sutta (SN.35.028 – Mowa o płonięciu).

Słowa te w dzisiejszych czasach zdają się być prorocze, gdy nasza planeta powoli ociepla się płomieniami naszych pieców i silników, wybuchami pocisków i bomb, rozniecona złudzeniami odnośnie porządku świata. Wszystkie kłopoty, z którymi mierzymy się jako istoty ludzkie, to katastrofy tektoniczne (trzęsienia ziemi), astronomiczne (meteoryty) lub egzystencjalne (starość i śmierć). A cała reszta naszych zmartwień wynika z pragnień, niechęci i ułudy pojedynczych jednostek lub instytucji tworzonych przez poszczególne osoby.

Podobnie jak ogień, pragnienie jest raczej procesem niż czymś materialnym. Jest to akt spalania, proces konsumpcji, działanie, które doprowadza do spopielania surowców naturalnych. Jest to w swej naturze proces bardzo niestabilny, ponieważ w momencie, gdy jedno pragnienie zostanie zaspokojone, rozpala się kolejne, żądając dla siebie nasycenia. Pragnienie wiedzie do niezaspokojonej kompulsji, by konsumować i, jak wskazuje to nasz system ekonomiczny, zasięg w szybkim tempie staje się procesem globalnym. Płomień ten wydaje z siebie przykuwające uwagę światło, mamiąc nas swym atrakcyjnym kształtem i kolorami. Uwielbiamy bawić się z tym ogniem.

Niechęć jest znacznie gorętszym, niebieskawym i bardziej złowieszczym ogniem. Tli się pod hałdami węgla, utrzymując przez długie okresy czasu swoją temperaturę, do momentu, aż niespodziewanie wybucha z wnętrza trzewi. Może kipieć jak niezadowolenie, żarzyć się jak zdławiony gniew lub czyhać głęboko pod ziemią jak roztopiona magma wstrętu. Gdy już wybucha, płomienie nienawiści spalają wszystko, co znajdą na swojej drodze, często parząc swym gniewnym żarem niczemu niewinnych świadków.

Ułuda jest bardziej subtelna. Niczym lampa stojąca za projektorem, jest migotaniem wewnątrz iluzji lub jak odbicie w lustrze – ułuda lśni delikatnym połyskiem, a jej światło nigdy nie pada bezpośrednio na obserwatora. Może być cudowna, co stanowi połowę problemu, a jej światło nie pokazuje zwykle prawdy, co jest drugą częścią kłopotu. Ułuda pokazuje wszystko inaczej, niż jest naprawdę – stara się ukazać rzeczy jako stałe, satysfakcjonujące, osobiste i ponętne. Jej optyczne iluzje są rozbrajająco kreatywne, na tyle, że trudno czasem stwierdzić, gdzie kończy się światło, a gdzie zaczyna mrok. Wreszcie sprawia, że z ochotą zaczynamy posługiwać się ogniami pragnień i niechęci, nieświadomi tego, że ranimy przy tym zarówno siebie, jak i wszystkich dookoła nas.

Buddha identyfikował te trzy ognie jako genezę zarówno indywidualnych, jak i zbiorowych krzywd. Nic nie staje się tym, czym jest przez przypadek, bez przyczyny lub za sprawą boskiej interwencji. Tak naprawdę to jakość naszych intencji kreuje świat, w jakim żyjemy, a świat ten wybucha ogniem, ponieważ żarzy się on w naszych sercach. Zachłanna konsumpcja ludzkości i chciwość kapitału, który powstaje dzięki wyczerpującym się surowcom, doprowadza do zabójstw, gwałtów, tortur i wymuszeń. Dzieje się tak, ponieważ człowiek nienawidzi drugiego człowieka, ponieważ nie uznaje się bliźniego jako pełnowartościowego, posiadającego równe prawa członka społeczeństwa. Ślepy, ogłupiały i oszukany świat brnie tą ścieżką ku zagładzie, ponieważ ludzie nie zdają sobie sprawy lub nie chcą wiedzieć, że może być inaczej.

A może – to jest właśnie dobra wiadomość. Dlaczego? Ponieważ przyczyny wszystkich kłopotów zostały nam ukazane i dzięki tej wiedzy mamy szansę je przezwyciężyć. Znacznie trudniej byłoby, gdyby nasze trudności dotyczyły wyłącznie ruchów tektonicznych lub zbliżającego się meteorytu. Co wtedy byłoby naszą deską ratunku? Na szczęście ogień jest bardzo delikatnym procesem. Zmniejsz jego ciepło, zduś dopływ powietrza albo zabierz paliwo, a długo się nie utrzyma. Tak naprawdę zależny jest on od uwarunkowań zewnętrznych, więc jeśli zmienisz jedno z nich, ogień przestanie płonąć. Buddha ugasił swoje płomienie pragnienia, niechęci oraz ułudy i pokazał nam wszystkim, jak to zrobić. Być może moglibyśmy użyć tej wiedzy, by zdławić pożogę, która trawi naszą planetę i pożera nasz świat.

Gdy następuje przeniesienie kwestii z poziomu zewnętrznego na wewnętrzny, dzieje się coś pokrzepiającego. Mamy dostęp do nas samych. Zaczynają pojawiać się możliwości wewnętrznych przemian, gdy mechanizmy prowadzące do zmian są w naszym zasięgu. Drobna korekta naszego podejścia, niewielkie poprawki odnośnie priorytetów, okazjonalne otwarcie się na szerszą perspektywę, rzut okiem na dobro wyższe, a nie tylko osobiste – wszystko to dokłada się w pewnym stopniu do spadku temperatury, zduszenia płomieni. Ponieważ nie mamy do czynienia z jednym, ogromnym ogniem, lecz z miliardami małych ogników, każdy płonący w poszczególnej osobie, zatem drobne zmiany – w jednym z umysłów tu, w którymś z serc tam – mogą dać razem raptowne zmniejszenie emisji skaz cieplarnianych.

Wszystko, czego trzeba, by zacząć przykręcać płomień chciwości, to stopniowe zwiększanie szczodrości i sukcesywne osłabianie potrzeby gratyfikacji. Posadzenie drzewa, zamiast ścinania, angażuje inny rodzaj umysłu, aktywuje podejście nastawione bardziej na dawanie niż na branie. Wdzięczność za dostanie tego, co się chciało, zamiast żądania dostania tego, czego się chce – usuwa paliwo niezadowolenia, nie dolewając nowego. Płomienie nienawiści okopuje się, strzelając zwierzęciu fotkę, a nie ze strzelby, gdy walczy się z niesprawiedliwością, a nie z naszym sąsiadem, gdy do kręgu znajomych dołączamy kogoś innego, a nawet gdy odpuszczamy chwyt, choćby nieznacznie, wobec czegoś, co nas drażni w codziennym życiu. Gorąc pompowany jest do systemu w każdym momencie poprzez nieuwagę, zatem uważność wobec tego, co myślimy, czujemy i robimy jest w stanie konsekwentnie i bezwzględnie odizolować żar. Umysł pełen spokoju to umysł ostudzony. Sam Buddha opisał drogę do przebudzenia jako sītibhūtaṃ – stawania się, bycia ostudzonym – Vāseṭṭha Sutta (Snp.3.09 – Mowa o Vāseṭṭha).

Rozwiązanie wielu naszych problemów leży w zasięgu ręki. Spójrz do wewnątrz, sięgnij do środka, zmniejszaj swój termostat co jakiś czas o jeden lub dwa stopnie.

Jeśli nie będziemy karmili ognia, z pewnością zgaśnie. Ostatecznie on także jest nietrwały.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: BlinkListblogmarksdel.icio.usdiggFarkfeedmelinksFurlLinkaGoGoNewsVineNetvouzRedditYahooMyWebFacebook

gnu.svg.png

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL:

Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.3 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.


cc.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons:
Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0


sasana_banerros.jpg

POMÓŻ FUNDACJI "THERAVADA"
(KRS: 0000464215, NIP: 5223006901, Regon: 146715622)

KONTO BANKOWE: 89 2030 0045 1110 0000 0270 1020


Oryginał można znaleźć na tej stronie: http://books.google.pl/books?id=x9eR-X6FB90C&lpg=PP1&hl=pl&pg=PP1#v=onepage&q&f=false

źródło: Unlimiting Mind: The Radically Experiential Psychology of Buddhism.

Tłumaczenie: Tomasz Roksela & Har-Dao
Redakcja polska: Beata Wojciechowska - Dudek