KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Jak zwykle w piątkowe popołudnie, gdy przychodzę do tego ośrodka buddyjskiego wygłosić wieczorną mowę, muszę podjąć decyzję, o czym będę mówił. Tego wieczoru zdecydowałem się na mowę o… decyzjach.

Po południu musiałem udać się do Bunnings, i choć mnisi zazwyczaj nie chodzą na zakupy, to jeśli chodzi o kupno narzędzi jest inaczej. Budujemy właśnie ośrodek medytacyjny w Serpentine i budowniczy poprosił mnie o wybranie kolorów farb do domków, w których mieszkać będą medytujący. Mam więc przed sobą tę okropną decyzję. Jaki kolor będzie odpowiedni? Myślałem, że wybór będzie prosty, dopóki nie dostałem katalogu z kolorami. Ile ich tam jest! Nie wiedziałem, że takie kolory w ogóle istnieją. Nie mówiąc już o ich nazwach, wiecie, są kolory takie jak „dynamit” czy głupi kolor „pomyleniec”. Tyle kolorów! I zdałem sobie sprawę, jak się czujecie przez to, że każdego dnia musicie robić zakupy. Taki duży wybór musi was doprowadzać do szaleństwa. Tak więc dziś wieczorem wygłoszę mowę o podejmowaniu decyzji. Nie tylko zwykłych decyzji, takich jak wybór koloru, którym pomalujecie ściany. W centrum odosobnień i tak nie ma to większego znaczenia, nieprawdaż? Przez większość czasu ludzie mają przecież zamknięte oczy, więc nie zwracają uwagi na kolor ścian. A nawet jeśli kolor wyjdzie kiepski, zawsze mogę rozdawać okulary przeciwsłoneczne.

Cokolwiek się zdarza, każdy z nas musi od czasu do czasu podejmować decyzje: czasem małe, czasem duże. Niektórzy ludzie bardzo stresują się decyzjami, które muszą podejmować w życiu. Nie wiedzą bowiem, jak je podejmować. Tak więc dzisiaj porozmawiamy o decyzjach – czym są, jak je podejmować i jakie to proste. Jedną z istotnych rzeczy dotyczących podejmowania decyzji, jakiej nauczyłem się w życiu, jest to, że nie są one aż tak ważne. Okazało się, że wiele z decyzji, którymi się przejmowałem, kiedy byłem młody, które spędzały mi sen z powiek, było całkowicie nieistotnych dla mojej życiowej drogi. Mówię o wszystkich tych decyzjach, które podejmowałem jako młody człowiek: dotyczących wyboru uniwersytetu, kierunku studiów, randki z tą czy inną dziewczyną. Jakaż strata czasu! Przeważnie jest tak, że gdybyś wiedział, co ci się przydarzy w przyszłości, nie musiałbyś się martwić. Gdybym wiedział, że zostanę mnichem, naturalnie nie musiałbym zamartwiać się takimi banałami. Tak samo jest z wami.

Tak czy owak, jest jedna rzecz, która na pewno wam się przydarzy: umrzecie. Jaki jest więc sens przejmowania się tymi wszystkimi decyzjami? Jedną z ważnych spraw, o której pamiętam i którą staram się przekazać ludziom, jest taka: wiedzcie, że nie ma czegoś takiego jak „właściwa” decyzja czy „niewłaściwa” decyzja, „dobra” czy „zła” decyzja. Myślę, że bez tej wiedzy ciężko wam będzie podjąć decyzję, dokonać wyboru. Kiedy funkcjonują pojęcia „dobrej” lub „złej” decyzji, jesteśmy pod presją, bo nie chcemy po raz kolejny nawalić, popełniając błąd. I musimy podjąć „właściwą” decyzję. Jeśli przypomnicie sobie wszystkie decyzje, które do tej pory podjęliście, dostrzeżecie, że naprawdę nie ma czegoś takiego jak „dobra” czy „zła” decyzja, są tylko różne rezultaty. Podobnie jak droga, którą tutaj dotarliście dziś wieczór. Nie wiem, którą wybieracie trasę, by dotrzeć do ośrodka w piątkowy wieczór – jest wiele możliwości. Pewnie, że niektóre drogi są dłuższe, inne krótsze, jedne ładniejsze, inne niezbyt ładne. Ale żadna z nich nie jest „dobra” czy „zła”. Jest po prostu inną drogą dotarcia tutaj.

Osobiście uważam, że większość decyzji, które podejmujecie w życiu, nie ma znaczenia, bo zawsze można je później spożytkować, by dotrzeć tam, dokąd chcecie. Tak więc zrozumcie, że jakąkolwiek decyzję podejmiecie, nie będzie ona ani wspaniała, ani zła. To tylko decyzja, i tyle. Po prostu daje wam różne możliwości, nad którymi możecie popracować. Zrozumcie, że jakiekolwiek decyzje podejmiecie, zawsze możecie coś z nimi zrobić, zawsze da się je jakoś przekształcić. Takie myślenie usuwa strach towarzyszący podejmowaniu decyzji. Nie jesteście już sparaliżowani wyborem. Nie pomyślicie: „O rany! Będę musiał wybrać, to będzie jak decydowanie o życiu i śmierci”. Ludzie mają tendencję do wyolbrzymiania ponad wszelką miarę znaczenia decyzji, które mają podjąć. Decyzje o życiu i śmierci są chyba wielką sprawą. Ale my jesteśmy buddystami. Buddyści nie podchodzą do decyzji w ten sposób. Jeśli popełnisz błąd i umrzesz, to wracasz, więc kiedy umierasz, nie jest to koniec świata. To jedna z przyjemniejszych rzeczy w byciu buddystą. Wiecie – każdy dostaje kolejną szansę.

Dostajesz wiele szans, więc podejmowanie decyzji nie jest czymś naglącym. Nawet jeśli popełniasz błędy, zawsze możesz zamienić je w coś pozytywnego. Ten sposób myślenia usuwa największe trudności i udręki towarzyszące podejmowaniu decyzji, takie jak strach przed popełnieniem błędu, przed utratą godności, przed stratą wiarygodności, przed zrobieniem z siebie głupka, idioty. Wspaniale jest nie przejmować się tym, co inni ludzie o tobie myślą. I zdać sobie sprawę, że jakąkolwiek decyzję podejmiesz, nie jesteś głupcem, po prostu podjąłeś decyzję, to wszystko. Spróbuj i zobacz, co się zdarzy, zawsze możesz iść naprzód. W ten sposób łatwo jest podejmować decyzje, ponieważ nie towarzyszy im strach, nie ma tego okropnego poczucia winy. Po prostu dokonujesz wyboru i obserwujesz, co z tego wyniknie, wiedząc, że zawsze możesz stworzyć coś pozytywnego z decyzji, którą podjąłeś. Czy wybierzesz żółty, czy brązowy kolor, zawsze możesz spożytkować tę farbę – jakąkolwiek, to tylko farba, i tyle.

Czy zauważyliście, jakimi decyzjami ludzie się martwią: „O rany, co ja mam na siebie włożyć dziś wieczorem?!”. Wielkie rzeczy, nikt oprócz ciebie nie przejmuje się tym, co masz na sobie. Kiedy nie zamartwiasz się decyzjami, kiedy nie wyolbrzymiasz ich znaczenia, ponieważ nie bawisz się w poczucie winy czy łechtanie własnego ego przez ocenianie swoich wyborów jako dobrych lub złych – bo nie ma decyzji dobrych czy złych – wtedy jest to łatwiejsze i znacznie mniej stresujące. Jeśli cofnąć się do przyczyn utrudniających podejmowanie decyzji, to sprowadzają się one do sposobu, w jaki byłeś społecznie ukształtowany. Kiedy byłeś bardzo młodym człowiekiem, winiono cię i karano za podejmowanie tak zwanych „złych” decyzji. Znam to z własnego doświadczenia i nie mogłem zrozumieć, w czym rzecz. Po prostu podjąłem decyzję, popełniłem błąd, i co z tego? Pomyliłem się, wielkie mi rzeczy. W przyszłości bardziej się postaram. Jednak ponieważ w mój proces podejmowania decyzji wplątane było pojęcie kary i byłem praktycznie zmuszony odczuwać, że podjąłem niewłaściwą decyzję czy dokonałem złego wyboru, wpływało to paraliżująco na moją zdolność podejmowania decyzji. Jakbym zrobił coś strasznie, okropnie złego i niewłaściwego, jakbym wybrał niedobrą drogę.

Jedną z przyjemniejszych rzeczy, jaką odkryłem, gdy zostałem buddystą, był brak kary. Kiedy byłem młodym człowiekiem, pojęcie karania samego siebie, czyli poczucie winy, lub wymierzanie kary innym poprzez złość i zemstę, nigdy nie miały dla mnie sensu. Ale było mi to niejako narzucone przez kulturę, w której się wychowałem. Jeśli ktoś popełnił błąd, innymi słowy, jeśli dokonał w życiu „złego” wyboru, powinien zostać ukarany. Czy to naprawdę pomaga? Wiecie, jeśli ktoś w życiu źle wybrał, zrobił coś niedobrego – jeśli faktycznie jest to coś niedobrego, bo sam nie jestem pewien, czy pojmuję, co to dokładnie oznacza – ta osoba po prostu wybrała coś, co poskutkowało odrobiną cierpienia. Proszę, wyciągnijcie z tego wnioski. Nie trzeba zwiększać cierpienia, dokładając do tego karę czy jakąś pokutę. Wyciągajmy wnioski, uczmy się i dojrzewajmy dzięki temu. Kara tak naprawdę potęguje problem i na dodatek sprawia, że ludzie coraz bardziej boją się podejmowania decyzji.

Ponieważ pojęcie kary było nieodłącznie związane z tak zwanymi „złymi” wyborami, jak większość z was bałem się podejmowania decyzji. Zamiast tego, kiedy podejmujemy decyzję, weźmy pod uwagę, że jakikolwiek będzie rezultat, nie jest powiązany z żadną karą czy nagrodą – podjęliśmy decyzję, a teraz zobaczmy, co z tym dalej zrobić. Dzięki temu cokolwiek się zdarzy, zawsze możecie coś z tym zrobić, tego nauczyłem się w życiu. Jeśli zbuduję klasztor w ten sposób, jeśli zbuduję go w inny sposób, jeśli wygłoszę mowę na ten temat, jeśli wygłoszę mowę na tamten temat – nie ma znaczenia od czego zacznę. Znaczenie ma to, jak rozwiniecie sytuację, którą dla siebie stworzyliście. I odkryjecie, że prawo kammy oznacza, że życie nieustannie się zmienia, zawsze możesz spożytkować to, co masz. W życiu nie ma czegoś takiego jak błąd.

Ilu z was dokonało kiedyś wyboru i pomyślało: „O rany, to był poważny błąd!”? A po jakimś czasie, po miesiącu, roku, po kilku latach zdaliście sobie sprawę, że była to najlepsza rzecz, jaka wam się przytrafiła. I że naprawdę zmieniła wasze życie. A ilu z was zrobiło kiedyś coś, co wydawało wam się naprawdę wspaniałe, myśleliście, że będzie to wielki sukces, a później zdaliście sobie sprawę, że tak naprawdę zrujnowało wam to całe życie? Czasem nie możemy przewidzieć, czy dana rzecz, wybór, wyjdzie nam na dobre czy nie, ale możemy sprawić, że wyjdzie na dobre.

W życiu nie chodzi o to, co wybierzemy, żółtą czy brązową farbę, czy poślubimy tego mężczyznę, czy tamtego. Mówiłem wam o tym wiele razy, udzielam wielu porad małżeńskich. Sądzisz, że poślubiłaś niewłaściwego faceta… Co rozumiesz przez pojęcie „niewłaściwy facet”? Oni wszyscy są tacy sami! Wierzcie mi. Nie ma czegoś takiego jak „właściwy” czy „niewłaściwy” facet albo „odpowiednia” czy „nieodpowiednia” dziewczyna. Kiedy uświadomisz sobie, że tak czy siak oni wszyscy są tacy sami? Poślubiłeś tę osobę, więc spraw, żeby wasze małżeństwo było udane. Spraw, by się udało. I wiecie, czasem tak się dzieje. Wciąż funkcjonują społeczeństwa, w których małżeństwa są aranżowane. Niesamowita sprawa, myślę, że statystyki pokazują, że niezależnie od tego, czy małżeństwo było aranżowane, czy sam wybrałeś partnera, wskaźnik powodzenia jest taki sam. To, że sam wybrałeś, nie gwarantuje, że związek będzie bardziej udany. Czasem, kiedy ktoś inny wybiera za ciebie, szanse na udany związek mogą być takie same. To tak jak z losami na loterii, po prostu wybierasz jakiś numerek i związujesz z osobą, która ma taki sam co ty, i spędzasz z nią resztę życia. Potrafisz tak?

Kiedy podejmujecie decyzje, róbcie to szybko, a potem uczcie się z nimi żyć. Spożytkujcie je w jakiś sposób. Poczujecie, kiedy już to zrobicie, że to faktycznie działa i naprawdę odkryjecie, że nie ma co tak bardzo obawiać się podejmowania decyzji. W którąkolwiek stronę ruszycie, na prawo czy na lewo, to nigdy nie będzie koniec świata. To nie ma aż takiego znaczenia, tylko po prostu daje wam różne możliwości do wykorzystania, rozmaite ścieżki. I nigdy nie powiecie już, że jedna ze ścieżek jest lepsza od drugiej. Jest po prostu inna, to wszystko.

Kiedyś czytałem opis Buddhy dotyczący procesu podejmowania decyzji. Zawsze powtarzał, że są 4 czynniki, na które powinno się zwracać uwagę przed podjęciem decyzji. Trzeba sprawdzić, czy nie działamy pod wpływem tych 4 czynników. Oto one:

1. Kierowanie się własnymi korzyściami – co z tego będę miał?
2. Kierowanie się złą wolą lub chęcią zemsty.

We wtorek wygłosiłem mowę w chrześcijańskiej szkole podstawowej i tłumaczyłem to w mój ulubiony sposób: „Nie potrzeba złej woli, a zwłaszcza zbędna jest zemsta. Wiecie, jeśli jesteście chrześcijanami i ktoś postąpił wobec was niewłaściwie, zranił, oszukał, znęcał się nad wami, skrzywdził, to jeśli jesteście chrześcijanami – Bóg zrobi z tym porządek. W ogóle nie musicie się tym przejmować. Zrzućcie odpowiedzialność na Boga. On to załatwi. Jeśli jesteście muzułmanami, jest to zadanie Allaha, jeśli jesteście żydami – to zadanie Jehowy. A jeśli jesteście buddystami, to nie wierzycie w Boga. Więc co się dzieje z buddystami? Buddyści mówią: »Nie musisz szukać zemsty, bo kamma i tak dorwie tego chama«!”. Wybaczcie, proszę, moje słownictwo, ale kiedy mówię w ten sposób, to łatwiej wam zapamiętać. To po prostu moje narzędzie pracy. Tak więc nie trzeba szukać zemsty. Dokonujemy wyboru, bez złych intencji, bez chęci zemsty, nie kierujemy się chęcią zranienia kogokolwiek. Kolejny czynnik:

3. Niepodejmowanie decyzji pod wpływem ułudy czy niewiedzy.

To bardzo ważny punkt, ponieważ jesteśmy istotami odpowiedzialnymi, a nasze decyzje często oddziałują na inne osoby i mają wpływ na nas samych, tworzą różnorakie ścieżki, a my chcemy wybrać tę najlepszą. Ale zawsze możemy spożytkować każdą ścieżkę, ważne jest, aby przed podjęciem decyzji zebrać jak największą ilość danych i upewnić się, że jesteśmy dobrze poinformowani. O czwartym z czynników mówiłem kilka minut temu:

4. Nigdy nie podejmujcie decyzji, kierując się strachem.

Jest to jedna z najważniejszych części w procesie podejmowania decyzji, ponieważ tak wielu ludzi dokonuje wyborów pod wpływem strachu lub nie podejmuje decyzji z obawy przed czymś. Jest to strach wywodzący się z obawy przed karą, przed podjęciem tak zwanej „złej” decyzji. I to paraliżuje bardzo wiele osób.

Kiedy poszedłem do tego sklepu po katalog kolorów, mogłem myśleć tak: „Boję się. A co będzie, jeśli wybiorę zły kolor? Co pomyślą ci wszyscy ludzie, którzy ofiarowali pieniądze na ośrodek odosobnień, a ja zepsuję wszystko, malując domki na różowo?! O rany, co oni o mnie powiedzą?”. No cóż, nic mnie to nie obchodzi. Zdałem sobie sprawę, że cokolwiek zrobię, zawsze na tym zyskam jako mnich. Jeśli podejmę niewłaściwą decyzję i powiem tu coś naprawdę głupiego, co wszystkich urazi – och, genialnie! Będę mógł wtedy zostać w klasztorze i medytować do woli, i nigdy więcej nie będę musiał przyjeżdżać do Nollamara. Mogę wreszcie odpocząć. Więc jeśli dam plamę, będzie cudownie. Jeśli się nie wygłupię, to też świetnie, bo mogę wygłaszać dobre mowy i uszczęśliwiać ludzi. Cudownie, tak naprawdę cokolwiek zrobię, mam świadomość, że zawsze będę na wygranej pozycji. To po prostu inna ścieżka w życiu, to wszystko.

Teraz opowiem prawdziwą historię. Zawsze byłem wielkim szczęściarzem. Kiedy przybyłem tu 25 lat temu, po 9 latach spędzonych w Tajlandii, byłem mnichem numer 2 i byłem jak rowerzysta. Wiecie, czasem kolarze pedałują za wielką ciężarówką, która osłania ich przed wiatrem. I tak właśnie się czułem, bo wiecie, ten drugi mnich zgarniał całą krytykę za mowy, a ja byłem tym drugim. Wiodłem bardzo spokojne życie, dopóki nie wystąpił z klasztoru i przestał być mnichem. Dlaczego to zrobiłeś?! Wszystkie moje plany wzięły w łeb. Nie miało to jednak znaczenia, bo już wtedy podjąłem decyzję. Dobra, mogę zacząć wygłaszać mowy. A co będzie, jeśli nie spodobam się ludziom? Jeśli moje mowy będą do kitu? Pomyślałem sobie: „O rany, będzie super, będę mógł zostać mnichem pustelnikiem”. Zawsze odpowiadało mi bycie pustelnikiem. Często marzyłem o przebywaniu w głębokich jaskiniach. To była moja fantazja. Kiedy po raz pierwszy tu przyjechałem, dowiedziałem się, że w Nullarbor są świetne jaskinie, w których znajduje się woda. Więc masz dostęp do wody i jesteś w odosobnieniu. I jestem pewien, że mógłbym liczyć na kogoś, kto zostawiałby dla mnie jedzenie. Pomyślałem, że zostanę mnichem z Nullarbor. Takie jest moje marzenie. O tym fantazjują mnisi. Nie śni im się wygrana na loterii czy spotkanie pięknej dziewczyny. Marzą o byciu miłym pustelnikiem w głębokiej jaskini w Nullarbor. Ale z czasem zacząłem fantazjować intensywniej: co się wydarzy później? Wyobraźcie sobie, że jesteście jak ten mnich i mieszkacie w głębokiej jaskini w Nullarbor: prędzej czy później ktoś was znajdzie. I gdy tylko was odkryją, zawiadomią telewizję. A telewizja wyśle swoich dziennikarzy, by nakręcili reportaż o mnichu z Nullarbor. „Dlaczego uciekłeś? Ktoś złamał ci serce? A może twój biznes okazał się niewypałem? A może jest inny powód? Dlaczego stronisz od ludzi? Bo drużyna piłkarska ciągle przegrywa, czy to jest powód, dla którego wybrałeś pustelnicze życie?”. A później przeprowadzą wywiad, który oczywiście zostanie wyemitowany w telewizji. I gdy tylko ludzie dowiedzą się o istnieniu pustelnika z Nullarbor, wszyscy turyści przemierzający okoliczne równiny będą zbaczać z drogi, by go zobaczyć. Bo zobaczyć pustelnika to rzadka rzecz. No i pojawią się autobusy z wycieczkami, które będą przyjeżdżały, żeby podziwiać pustelnika. I wkrótce będą musieli ustawić ubikacje przed waszą jaskinią i mały sklepik z pamiątkami sprzedający dewocjonalia. A krótko po tym zaczęto by produkować małe kukiełki z trzęsącą się głową na kształt pustelnika z Nullarbor. I stalibyście się atrakcją turystyczną, jak wszystko inne. I to właśnie przytrafiłoby się pustelnikowi z Nullarbor.

Widzicie więc, nie ma większego znaczenia, jaką decyzję podejmiecie. Taka jest kolej rzeczy. Zdałem więc sobie sprawę, że sama decyzja, nauczać czy nie nauczać, nie ma znaczenia. Jeśli zacznę nauczać i zostanę dobrze przyjęty – wspaniale. Jeśli nie przyjmą mnie dobrze – wspaniale. To było niesamowite, nie czułem strachu przed wygłaszaniem mów. A ludzie mówią, że publiczne przemawianie jest jedną z najbardziej przerażających rzeczy. Dla mnie wręcz przeciwnie. Mogę się więc po prostu zrelaksować: jeśli wam się spodoba – super, jeśli wam się nie spodoba – wspaniale. Wiecie, w gruncie rzeczy i tak mamy zbyt dużo ludzi w tym pomieszczeniu, więc im więcej osób urażę i pozbędę się ich, tym lepiej. To przywodzi mi na myśl dzisiejszy dowcip o podejmowaniu decyzji. Właściwie to 2 kawały połączone w 1. Motyw złych wyborów pojawia się w drugiej części.

Trzech kolesi zabłądziło na pustyni. Błąkali się tak od kilku dni. Francuz, Australijczyk i Anglik. Ponieważ sam jestem Anglikiem, mój rodak stanie się obiektem pośmiewiska w tym dowcipie. Jestem Angolem, więc mi wolno. Tak więc Australijczyk, Francuz i Anglik zgubili się na pustyni i od dłuższego czasu nie mogli znaleźć drogi. Nagle zobaczyli Eskimosa na saniach ciągniętych przez psy husky. Gdy tylko ujrzeli Eskimosa zbliżającego się w ich kierunku, krzyknęli: „Z nieba nam spadłeś, Eskimosie, zabłądziliśmy i próbujemy znaleźć drogę!”. A Eskimos na to: „Ech, myślicie, że to wy się zgubiliście!?”.

W każdym razie to był pierwszy dowcip. Dowcip drugi: Eskimos okazał się kimś w rodzaju dżina, czarownika, który powiedział: „Musicie być bardzo spragnieni”. „Och tak, dalibyśmy się pokrajać za coś do picia”. Dżin na to: „Spójrzcie tam” – a tam stały 3 zjeżdżalnie, a każda z nich prowadziła do kadzi. Dżin: „Tam są 3 zjeżdżalnie, po jednej dla każdego. To są czarodziejskie zjeżdżalnie. Słuchajcie, gdy będziecie zjeżdżać, to cokolwiek sobie zażyczycie, cokolwiek powiecie, to się znajdzie w kadzi i do tego wpadniecie”. Pierwszy był Francuz. Wspiął się na zjeżdżalnię. Podczas ślizgu w dół krzyknął: „Szampan!!”. Gdy tylko wypowiedział te słowa, wpadł do wielkiej kadzi wypełnionej szampanem. Pił i wyśmienicie się bawił w najwyższej jakości szampanie. Następnie Australijczyk wszedł na zjeżdżalnię, a kiedy zjeżdżał w dół to, co wykrzyknął? Oczywiście piwo, jakiekolwiek lubicie. W każdym razie krzyknął: „Piwo!”. Gdy tylko wpadł do zbiornika, otoczyło go morze piwa, a on pił i gasił pragnienie, wspaniale się bawiąc. W końcu przyszła kolej na Anglika, który wszedł na zjeżdżalnię i z podniecenia zapomniał, co chciał powiedzieć, więc krzyknął: „No to sruuu!!”.

Zawsze możesz spożytkować swoje decyzje, jeśli tylko chcesz…

Wracając do spraw poważnych, czyli do tematu dzisiejszej mowy. Czasem, kiedy obawiamy się rezultatu decyzji, strach nas paraliżuje i sprawia, że nie wybieramy dobrze. Potraktujcie to, co teraz mówię, poważnie, ponieważ czasem ludzie muszą podjąć decyzje na przykład dotyczące leczenia nowotworu. Muszą postanowić, co z tym fantem zrobić. Jak więc podejmować tego typu decyzje? Zbierzcie jak najwięcej informacji, by nie kierować się ułudą. Upewnijcie się, że nie działacie tylko i wyłącznie dla własnej korzyści. Na przykład, kiedy nadchodzi czas podjęcia ostatecznej decyzji, niektórzy chorzy na raka zgłaszają się na ochotnika do badań eksperymentalnych. I zwykle nie robią tego dla siebie, lecz przez wzgląd na innych ludzi. Więc nie jest to czyn samolubny, lecz dla korzyści bliźnich. Uwielbiam, kiedy ludzie tak postępują.

Kilka tygodni temu rozmawiałem z kilkoma osobami na temat mobbingu w pracy. Pytali, co można zrobić z prześladowaniem w pracy. Odpowiedziałem: „Musicie podjąć decyzję, czy złożyć skargę, zwolnić się, skonfrontować z tyranem czy może znosić taki stan rzeczy – to też jest decyzja. Jaką decyzję podejmiecie?”. Powiedziałem im, że w zgłaszaniu takich zachowań wspaniałe jest to, że nie robi się tego tylko dla siebie, dla własnych korzyści. Bo jeśli w twoim biurze jest ktoś, kto wyzyskuje inne osoby, to wykorzystuje nie tylko ciebie, ale również innych. Bowiem złe traktowanie osób, z którymi się pracuje, to zachowanie nawykowe. I w takich przypadkach zachęcam do składania skarg. Nie dla waszej osobistej korzyści, lecz ze względu na innych. Jest to czyn podyktowany nie własną przyjemnością, ale życzliwością dla wszystkich tych, którzy pracują w takim miejscu. Również życzliwością dla gnębiciela, który zazwyczaj nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi. Tworzy sobie złą kammę i to niekorzystnie odbija się również na biznesie. A jeśli konfrontacja z prześladowcą przeprowadzona zostanie we właściwy sposób, to czasem może doprowadzić do tego, że taki człowiek poszuka wsparcia psychologicznego, co pozwoli mu zrozumieć swoje postępowanie i wdrożyć strategie, które pomogą zapobiec podobnym dysfunkcyjnym zachowaniom w przyszłości. To chociaż złagodzi jego postępowanie, gdy tylko się zorientuje, jakich problemów jest źródłem.

Mówiłem więc o tym, że nie podejmuje się tej decyzji dla siebie, robicie to dla innych ludzi, z życzliwości dla innych. Czasem takie decyzje podejmujecie – nie tylko korzystne dla was, lecz również dla wielu innych. Zatem kiedy podejmujecie tego typu decyzje, nie jesteście głównymi beneficjentami. Gdy przedstawiam sprawę w ten sposób, to złożenie skargi na prześladowcę staje się o wiele łatwiejsze – można to zrozumieć. Jeśli decyzja podjęta jest ze względu na własną korzyść, bardzo trudno ją usprawiedliwić. Jeśli natomiast jest z pożytkiem dla innych istot, gdy bierzecie pod uwagę innych ludzi, nie tylko siebie, ale też pozostałych pracowników biura, być może członków rodziny, może swoje dzieci, na których odbija się stres, jaki odczuwacie w pracy – wtedy taka decyzja staje się oczywista i łatwa do podjęcia. Czy więc decyzja wiąże się z korzyścią zarówno waszą, jak i innych?

Idąc dalej, gdy podejmujecie decyzję, nie kierujecie się złą wolą, chęcią odwetu na osobie, która was skrzywdziła. Kiedy znajdujecie się w takiej sytuacji, czy chodzi o eksperymentalne leczenie raka, czy o skargę, upewnijcie się, że działacie mądrze, a nie pod wpływem ułudy. Czy jesteście w stanie podołać temu fizycznie i psychicznie oraz umiejętnie poradzić sobie z konfrontacją, z mediacjami, z rozmowami, ze wszystkimi problemami, które się pojawią, kiedy postawicie komuś takie zarzuty? Czy jesteście fizycznie i psychicznie na to gotowi? Czasami jesteście po prostu zbyt zmęczeni, dzieje się zbyt wiele innych rzeczy wokół was, więc zarówno psychicznie, jak i fizycznie nie jesteście wystarczająco silni, by to zrobić. W takim wypadku musicie odpuścić, musicie zdecydować, że nie doniesiecie na tę osobę. Działanie z rozmysłem zakłada więc, że szacujecie własne możliwości, oceniacie, co jesteście w stanie zrobić.

Dobrym tego przykładem jest decyzja sprzed wielu lat, być może wielu z was to pamięta. Koło naszego klasztoru przejeżdżały ciężarówki wyładowane gliną. Jako opat klasztoru musiałem podjąć decyzję, czy powinniśmy walczyć z ciężarówkami, czy zostawić sprawę w spokoju? I pewnego razu zdarzyło się, że zobaczyłem, jak jedna z tych ciężarówek z podwójną przyczepą wywraca się, jadąc w dół Kingsley Drive. Wtedy właśnie pomyślałem sobie: „Nie, to jest po prostu zbyt niebezpieczne!”. Kiedy widzisz tak wielką ciężarówkę przewracającą się na bok, zdajesz sobie sprawę, że gdyby ktoś z odwiedzających klasztor w Serpentine, jechał z przeciwnego kierunku, zginąłby na miejscu, nie miałby szans. Gdy tylko to zobaczyłem, podjąłem decyzję. Warto było o to walczyć, nie tylko dla mnichów w klasztorze, ale dla dobra wszystkich ludzi poruszających się tą drogą. Więc zrobiłem to z myślą o innych istotach, nie wynikało to ze złej woli. Proces sądowy ciągnął się przez wiele lat. Pamiętam, jak pewnego razu w okresie przedświątecznym wysłaliśmy jednemu z naszych adwersarzy kartkę bożonarodzeniową, pomimo tego, że jesteśmy buddystami. Dostaliśmy piękny list z odpowiedzią: „Nie spodziewaliśmy się tego. Walczycie z nami w sądzie, ale wysłaliście kartkę bożonarodzeniową. To piękne i wspaniałe, nigdy wcześniej się z tym nie spotkaliśmy!”. Takie drobne gesty pokazują, że nie działamy pod wpływem złej woli.

I najważniejsze pytanie: czy dysponujemy odpowiednimi zasobami? Wiecie, nie chodzi tylko o środki finansowe, ale również o zasoby emocjonalne potrzebne do tak długiej batalii. Musiałem zrewidować swój poziom energii: czy wytrwam? Pomyślałem, że tak, dam radę, jestem wystarczająco silny. Tak więc walczyliśmy latami, aż w końcu złamaliśmy ich opór, ponieważ byliśmy bardziej oddani sprawie. W końcu ustąpili. Podejmując tę decyzję, naprawdę ją przemyślałem: czy walczyć, czy się poddać? Przeanalizowałem te 4 kwestie: czy kieruje mną zachłanność, co z tego będę miał? Czy kieruje mną zła wola? Niewiedza? Czy powoduje mną strach? Nie, nie kierowały mną te pobudki, więc podjąłem decyzję. Taki spis do odhaczenia bardzo ułatwia sprawę.

Inny problem z decyzjami to przywiązywanie zbyt dużej wagi do szybkiego podejmowania decyzji. Niektórych nie powinno się podejmować w pośpiechu. Moje doświadczenia życiowe – w szczególności jako osoby medytującej – uczą, że jednym z najlepszych sposobów podejmowania ważnych decyzji (na przykład tych dotyczących bólu) jest najprawdopodobniej rzucenie monetą. Tak właściwie to nie mam żadnych monet. Jakże trudno być mnichem i nie mieć pieniędzy. Ostatnio czytałem w jakiejś gazecie dowcip o facecie rzucającym monetą: „Jeśli wypadnie orzeł lub reszka – ja wygrywam. Jeśli moneta zawiśnie w powietrzu – wygrywasz ty”. Po prostu podejmijcie decyzję, nieważne, na co padnie. Tak jak nie jest ważny kolor ściany. Czasami jednak mamy do podjęcia szczególnie ważne decyzje, takie, które mają ogromny wpływ na innych ludzi. Z takim rodzajem decyzji mam zwyczaj postępować w następujący sposób: zbieram jak najwięcej informacji i omawiam je z innymi michami. Wiecie, z tymi, którzy mnie inspirują, są moimi mentorami. Zbierzcie więc jak najwięcej informacji, a potem poczekajcie na rezultat. To genialny sposób – poczekać. Nie wymuszać decyzji, nie zamartwiać się i nie rozmyślać o tym w kółko. Często bowiem, kiedy zbierze się wszystkie informacje, wyciszy umysł i po prostu zapomni o sprawie na dzień lub dwa, wtedy znienacka w głowie pojawia się odpowiedź. I zwykle są to olśniewające rozwiązania. Tak jakby zostały wypracowane w podświadomości. Najlepsze decyzje rodzą się wtedy, kiedy się nimi nie martwimy.

Klasycznym tego przykładem jest jedna z naszych dawnych członkiń, zmarła rok temu. Przyjechała na jedno z odosobnień medytacyjnych kilka lat temu. Była pracownikiem socjalnym wyższego szczebla i była obarczona mnóstwem obowiązków. Organizowane przez nas dziewięciodniowe odosobnienia zaczynają się zazwyczaj około siódmej. Nie wydaje mi się, żeby dotarła wtedy na miejsce wcześniej niż o 20.30. Pracowała bowiem w biurze, usiłując dopiąć wszystkie sprawy papierkowe na ostatni guzik. Sądzę, że nie zjadła nawet obiadu. Przyjechała prosto z biura do naszego ośrodka odosobnień w Północnym Perth. Była zmęczona, więc oczywiście doradziłem jej, żeby odpoczęła kilka dni przed rozpoczęciem medytacji. Kilka dni później zwierzyła mi się na indywidualnej rozmowie, że przyjechała na odosobnienie prosto z biura, bo skończyła bardzo późno pracę, która akurat wiązała się z dużymi problemami. Ale była na tyle mądra, że wykorzystała słyszane wcześniej nauki, więc po dotarciu na miejsce całkowicie zapomniała o kłopotach na 2 czy 3 dni. Przeprowadziła swoje poszukiwania, zebrała wszystkie informacje, ale ich nie przetworzyła. I po zaledwie trzech dniach, kiedy spokojnie medytowała, a jej umysł był wyciszony, zaczęły znienacka pojawiać się rozwiązania. Powiedziała mi, że kiedy wsłuchała się w odpowiedzi pojawiające się w jej głowie – nie wiedząc dokładnie, skąd pochodzą, bo po prostu się pojawiły – pomyślała: „Wow, to naprawdę doskonałe rozwiązania!”. Była pod wielkim wrażeniem rozwiązań pojawiających się jakby automatycznie, i powiedziała mi: „Zamierzam je wdrożyć, gdy tylko wrócę do domu. To nowatorskie pomysły i już sobie wyobrażam, jak będą funkcjonować”. Wspomniała również, że nie wpadłaby na nie sama. Ten proces podejmowania decyzji zadziałał po zebraniu wszystkich dostępnych informacji i zaczekaniu na przetworzenie ich przez głowę, przez umysł.

Czasem ktoś przychodzi do mnie i mówi: „Słuchaj, noszę w sobie zarodek i rozważam aborcję. Co powinnam zrobić?”. Tak wielkie problemy trapią ludzi. Wtedy odpowiadam: „Po pierwsze, proszę, żebyś się nie bała. Jakąkolwiek decyzję podejmiesz, nigdy nie zostaniesz wykluczona z kręgu buddyzmu, zawsze będziesz kochana, bez względu na twoją ostateczną decyzję. Więc, proszę, nie bój się. Po drugie, zbierz jak najwięcej informacji dostępnych na temat sytuacji, w której się znajdujesz. Czy masz możliwość zaopiekowania się dzieckiem i sobą? Czy w grę wchodzi tylko oddanie go do adopcji? Co na ten temat sądzą rodzina i przyjaciele? Czy możesz otoczyć dziecko opieką? Przekaż umysłowi wszelkie dostępne ci informacje. I rzecz najważniejsza: zapomnij o sprawie na dzień lub dwa”. Najtrudniej jest przestać się zamartwiać. Jeśli potrafisz to zrobić, rezultaty są niesamowite, po zaledwie kilku dniach myślenia o czymś zupełnie innym pojawiają się wspaniałe, innowacyjne rozwiązania, po prostu wyskakują znikąd. Jesteś wtedy w stanie spojrzeć na problem z innej perspektywy. Niesamowite odpowiedzi mogą jednak pojawić się tylko wtedy, gdy nie myślisz o problemie. Właśnie dlatego ludzie, którzy przyzwyczaili umysł do medytacji i potrafią odpuścić tak zwane kwestie życia i śmierci, swoje ważne problemy, odłożyć je na bok na jakiś czas, odkrywają, że ich decyzje mogą być dobre, skuteczne i pozytywne. Czasem w tym tkwi szkopuł: kiedy myślimy o rzeczach zbyt intensywnie, znajdujemy się zbyt blisko problemu i nie możemy zobaczyć szerszego kontekstu.

Jest takie stare porównanie: przysuwam dłoń do twarzy. Pytanie brzmi: „Jak duża jest moja dłoń?”. Moja dłoń jest tak duża, że nic poza nią nie widzę. Czy to wina mojej dłoni? Czy w tym tkwi problem? Nie, ona jest po prostu za blisko mnie. Kiedy odsuwam dłoń tam, gdzie powinna się znajdować, czyli na końcu ręki, w dalszym ciągu ma ona taki sam rozmiar, ale teraz mogę widzieć i was wszystkich, i swoją dłoń. Kłopot z decyzjami, które mamy podjąć, pojawia się, gdy jesteśmy zbyt blisko i jesteśmy ślepi na wszystko inne. Nie mamy wtedy dystansu. Trzeba odpuścić, wyciszyć się, odłożyć rzeczy na bok, odpocząć, zrelaksować się, jakkolwiek to nazwiecie. Zapomnijcie na kilka dni o decyzji, którą macie podjąć. Kiedy znajdzie się na właściwym miejscu, tak jak moja dłoń na końcu ręki, wtedy będziecie mogli widzieć znacznie jaśniej i wybrać o wiele lepiej. Dlatego właśnie ludzie uczą się, jak medytować, jak odpuszczać przeszłość i przyszłość, jak przestać martwić się o tego typu rzeczy. Odkrywają, że podejmowanie ważnych decyzji staje się o wiele łatwiejsze, po prostu odkładają je na bok na jakiś czas. I wtedy potrzeba zazwyczaj zaledwie kilku dni, dwóch – trzech, a pojawiają się rozwiązania i staje się jasne, co powinieneś zrobić.

W swojej książce „Otwórz drzwi swojego serca” porównałem ten moment do znalezienia się na życiowym rozdrożu. Decyzje są bowiem jak skrzyżowane dróg. Co powinnaś zrobić? Wyjść za mąż? Zostać zakonnicą? Wyjechać za granicę? Zabić się? Nie wiem. Lecz jakąkolwiek decyzję właśnie podejmujesz, zatrzymaj się na moment, poskładaj razem wszystkie informacje. To tak, jak z dotarciem na rozstaje dróg, po prostu usiądź. Nie musisz iść w prawo czy w lewo, na północ czy południe. Usiądź i poczekaj na autobus. Bo autobusy pojawiają się nawet na rozdrożach. Większość autobusów ma z przodu tabliczkę z nazwą celu podróży. Jeśli jest to miejsce, w które chcesz się udać, wsiadaj, jeśli cel ci nie odpowiada, nie wsiadaj, ponieważ za jakiś czas nadjedzie kolejny autobus. Oznacza to, że kiedy musisz podjąć decyzję, poczekaj. Naucz się odkładać ją na bok. Nie musisz się miotać, kierując kroki na północ, południe, wschód czy zachód. Możesz pozostać w miejscu i poczekać na rozwiązanie, a ono nadejdzie. To świetny sposób na podejmowanie decyzji. Odkryjesz, że decyzje, które podejmujesz w ten sposób lub które same się tak podejmują, są o wiele bardziej trafne. Kiedy wiesz już, jak podejmować decyzje, życie staje się o wiele mniej stresujące. Wszyscy musimy podejmować w życiu jakieś decyzje, czasem nie wiemy, jak się do tego zabrać. Z tego powodu słabo sypiamy, stresujemy się i zapadamy na wywołane napięciem choroby.

Jako mnich muszę podejmować wiele decyzji. Czasem ludzie zgłaszają się do mnie z pytaniami o wybory, które związane są z zagrożeniem życia. Na przykład wiele razy słyszałem pytanie: „Czy powinnam dokonać aborcji?”. Czasem zadają pytania typu: „Czy powinienem popełnić samobójstwo?”. I stoję wtedy twarzą w twarz z osobą, której los praktycznie leży w moich rękach. Ci ludzie zwracają się do mnie o radę. Czasem więc może się zdarzyć, że przerazi mnie ta myśl. A co będzie, jeśli podejmę niewłaściwą decyzję? Ostatnimi czasy nie uważam żadnej decyzji za złą, dopóki podejmuję ją bezinteresownie, po zebraniu wszelkich informacji i gdy nie powoduje mną zła wola czy strach. Zawsze będzie to piękna decyzja, bez względu na konsekwencje. Nie ma bowiem znaczenia, co się w życiu zdarza, najważniejsze jest, jak się to zdarzyło. Wydarzenia życiowe, kiedy ktoś umiera, zachoruje, wyzdrowieje, wzbogaci się, zbiednieje, ożeni czy zostanie mnichem lub mniszką, nie mają dla mnie aż takiego znaczenia. Ważne jest, jak do tego doszło, jak zostałeś mnichem, jak zostałaś mniszką, jak się żenisz, jak się bogacisz, jak radzisz sobie z nowotworem, jak żyjesz, jak umierasz. Według mnie w życiu chodzi o „jak”, nie o „co”. Oznacza to, że nie aborcja, nie samobójstwo, nie bogactwo, nie ubóstwo czy sukces są ważne, ale jak do tego doszło i jak to wykorzystujesz. Któregoś dnia, we wspomnianej wcześniej szkole katolickiej, zadano mi podobne pytanie: „Czy bycie bogatym jest czymś niewłaściwym, jeśli jesteś buddystą? Czy należy niewiele mieć i pozbywać się rzeczy, do których jesteśmy przywiązani?”. Moja odpowiedź pokrywa się z tym, o czym przed chwilą mówiłem: nie, dopóki bogacisz się we właściwy sposób i rozsądnie używasz pieniędzy, bogactwo nie jest złe. Sam sposób dochodzenia do pieniędzy i ich użytkowanie może być złe lub dobre. Nie chodzi o „co”, zawsze chodzi o „jak”. Tak samo z ubóstwem. Bycie biednym nie jest złe lub dobre samo w sobie, liczy się, w jaki sposób jesteś ubogi. Ja jestem ubogi.

W ostatni wtorek byłem w urzędzie imigracyjnym, ponieważ poręczaliśmy za jednego z mnichów, który ubiegał się o stały pobyt w Australii, i jego kandydatura została odrzucona. Wiecie dlaczego? Bo za mało mu płacimy! Wielkie nieba!! Najwyraźniej istnieje próg minimalny. Jeśli wskazujesz kogoś, kto ubiega się o przyznanie wizy pracowniczej, ale nie spełniasz wymagań dotyczących podstawowego pakietu wynagrodzeń, kandydatura zostaje odrzucona. Zamierzam więc z tym walczyć, to jedna z rzeczy, które musimy zrobić. Urzędnicy nie zdają sobie sprawy z tego, że mnisi i mniszki są biedni, że powinni żyć w ubóstwie. Lubimy żyć skromnie. Będę walczył o swoje prawo do życia w ubóstwie! Pamiętam, kiedy pierwszy raz ubiegałem się o przyznanie mi karty opieki medycznej (karta upoważniająca do zniżek na leki i leczenie). Żyjemy na granicy ubóstwa, nie stać nas na wykupienie karty, co oznacza, że lekarz będzie wypisywał rachunki. Dostaliśmy list z departamentu ubezpieczeń społecznych: „Czy może pan wyjaśnić, jak egzystuje, nie zarabiając na życie?”. Ubiegając się o kartę, trzeba bowiem wypełnić formularze, które zawierają pytania typu: Ile wynosi twój przychód z pracy? Zero. Ile zarabiasz na inwestycjach? Zero. Jaki masz dochód z wynajmu nieruchomości? Zero. Jaki jest stan twoich oszczędności? Zero. Wszędzie zero, zero, zero. Łatwo więc zsumować całość. Więc jaki jest twój miesięczny dochód? Zero! Kiedy więc departament miał po raz pierwszy do czynienia z mnichami, nieźle ich skołowaliśmy. Tak więc można dobrze się bawić, będąc biednym.

Ubóstwo nie jest bowiem problemem, istotne jest, w jaki sposób jesteś biedny. Tak samo ze wszystkim innym w życiu. Chodzi o „jak”, a nie o „co”. Podejmując życiowe decyzje, nie obawiajcie się ich rezultatów, zwróćcie natomiast uwagę na sposób podejmowania decyzji. Jeśli wiesz już, jak podejmować decyzje, zawsze będą one tworzyć szczęście w twoim życiu. Rezultaty nie są tak ważne, jak sam sposób, który cię do nich doprowadził, ważne, czy wybierzesz właściwy sposób. Cóż, zarobisz pieniądze, stracisz pieniądze, jeśli stracisz, to zawsze możesz odrobić straty, a jeśli kompletnie zbankrutujesz, alternatywą może być zakon, zawsze możesz ukryć się tam przed wierzycielami. Zawsze możesz coś zrobić, cokolwiek się przydarzy. Czasem podejmujesz decyzje i zaczynasz bardzo chorować. Często wspominam, że niekiedy choroba może być wielkim błogosławieństwem. Wiele razy odwiedzałem Centrum Wsparcia Onkologicznego, kilka tygodni temu wygłosiłem tam kolejną mowę. Często widzę tę samą prawidłowość u ludzi, którzy mieli kiedyś raka i wyzdrowieli – gdy występuje u nich remisja – potem mówią, że to najlepsza rzecz, jaka ich w życiu spotkała. Już nie wiem, ile razy to słyszałem. Więc nawet w takich przypadkach: podejmujesz złą decyzję, która skutkuje nowotworem. I dzieje się coś pięknego, jeśli znasz rozróżnienie na „jak” i „co”. Analogicznie: nie ma znaczenie, kim jest twój partner, nie „co” jest ważne, tylko „jak” się do niego odnosisz. To właśnie sedno małżeństwa. Podobnie jest z medytacją, nieważne, czego doświadczasz, lecz jak przeżywasz doświadczenia. Na tym polega sztuka medytacji. Twój umysł szaleje, twój umysł jest senny – nie ma znaczenia – ważne, jak się do tych odczuć odnosisz. Czy jesteś nastawiony pokojowo, czy chcesz z tym walczyć, czy kieruje tobą zła wola, czy obawiasz się czegoś? „Co” nie ma znaczenia, liczy się „jak”.

Wracając do przemowy wygłoszonej w szkole katolickiej. Spytano mnie: „Czy w porządku jest, kiedy buddysta stosuje przemoc? Przypuśćmy, że ktoś użyje przemocy wobec ciebie, czy mógłbyś odpowiedzieć kontratakiem lub raczej, czy powinieneś odpowiedzieć przemocą na przemoc?”. Świetne pytanie, jednym z powodów, dla których lubię odwiedzać szkoły jest to, że dzieciaki mają odwagę zadawać brutalne pytania. Rzadko się zdarza, że któreś z was zadaje mi trudne pytania. Nie jesteście wystarczająco zbuntowani. Opowiedziałem im więc historię pokazującą, że w porządku jest użyć przemocy, będąc buddystą, ale jeszcze lepiej jest zwiać, gdzie pieprz rośnie. Lecz jeśli jesteś mnichem, nie możesz uciekać. Gdybyście kiedykolwiek spróbowali biec w mnisich szatach, szybko byście odkryli, że wszystkie spadają. Wszystkie! A pod spodem nie ma nic. Więc uciekanie odpada. Opowiedziałem dzieciakom prawdziwą historię na temat tego, jak buddyści radzą sobie z agresją innych, i były pod wielkim wrażeniem.

Kiedy po raz pierwszy pojawiliśmy się na przedmieściach i otworzyliśmy ośrodek buddyjski, nie pamiętam dokładnie kiedy, ale było to jakieś 20 lat temu, ta sala nie była jeszcze wybudowana, mieliśmy salę obok. Dopiero co się wprowadziliśmy, więc zaplanowaliśmy ceremonię otwarcia. Pomyśleliśmy, że warto spróbować szczęścia i zaprosiliśmy Gubernatora Australii Zachodniej, Sir Gordona Reida. Autostrada Reida została nazwana na jego cześć. Nie przypuszczaliśmy, że przyjmie zaproszenie i odwiedzi tak skromne progi. Ale przyjął i się pojawił, więc byliśmy zachwyceni. Pomimo tego, że zmagaliśmy się z uzyskaniem wsparcia finansowego, to miało być wielkie wydarzenie, więc nasz ówczesny skarbnik powiedział wtedy: „Hej, naprawdę powinniśmy przygotować niezłe show”. Moim skromnym wkładem miało być zamówienie dużego namiotu i krzeseł: namiotu do rozstawienia na zewnątrz, a krzeseł dla naszych członków i gości. Ponieważ skarbnik powiedział mi, że cena nie gra roli i chcemy, by wszystko było z górnej półki, zadzwoniłem do najlepszej firmy w Cottesloe, która wynajęła nam namiot. Zaznaczyłem: „Proszę posłuchać, odwiedzi nas gubernator we własnej osobie, naprawdę chcemy zrobić show. Wiecie, buddyści przyjechali do miasta, chcemy zaznaczyć swoją obecność. Zależy nam na zaimponowaniu ludziom, nie interesuje nas niski standard. Czy mógłbym więc prosić o naprawdę piękny namiot i trochę porządnych krzeseł? Gubernator przyjeżdża!”. Tak więc pani, która odebrała telefon, zapewniła mnie: „Tak, tak, tak, to was wyniesie…”. Odpowiedziałem: „To bez znaczenia, skarbnik powiedział, że musi być show”. W porządku, dobiliśmy targu. Ceremonia miała odbyć się w niedzielę, więc musieliśmy wszystko przygotować w piątek, zanim ludzie skończą pracę. Kiedy ciężarówka załadowana namiotem i krzesłami przyjechała w piątkowe popołudnie, pomagałem właśnie komuś w pracy, więc nie byłem świadkiem rozładunku. Lecz kiedy sprawdziłem zamówiony towar, namiot okazał się obrzydliwie brudny. Pokryty był czerwonym pyłem, musieli go chyba używać na jakichś targach rolniczych. Wytrąciło mnie to z równowagi, ponieważ prosiłem o to, co najlepsze. Lecz zamiast narzekać – „zamiast narzekać na ciemność lepiej zapal świeczkę” – wyciągnęliśmy szlauch i spłukaliśmy brud, przecież było jeszcze trochę czasu, żeby wysechł. Potem ujrzałem krzesła, one również były bardzo zakurzone, więc zaangażowałem pomocników, zaopatrzyliśmy się w mokre szmaty i zaczęliśmy czyścić krzesła. To było do zrobienia.

Lecz zaraz po tym zobaczyłem krzesła dla VIP-ów. I to nie będzie przesada, gdy powiem, że żadne z nich nie miało równych nóg. Każde z nich kiwało się na wszystkie strony… Tego już było za wiele. Można przetrzeć krzesła, można opłukać namiot, ale kiwających się krzeseł naprawić nie da rady. Pobiegłem więc do telefonu, który znajdował się w pokoju, w którym teraz siedzimy, i udało mi się złapać kierowniczkę – kobietę, z którą rozmawiałem przy składaniu zamówienia – akurat zamykała biuro późnym piątkowym popołudniem. Powiedziałem: „Proszę posłuchać, co nam przysłaliście, nie pamięta pani, że prosiłem o to, co najlepsze? Przyjedzie do nas gubernator z żoną, nie możemy dopuścić do tego, żeby pospadali z krzeseł, które nie mają nóg tej samej długości”. Kobieta była bardzo skruszona i odpowiedziała: „Musiała zajść jakaś pomyłka, każę je jak najszybciej wymienić”. Podziękowałem.

A oto co się potem wydarzyło. Pracownicy mieli fajrant przed weekendem, zaczęli już wieczorne picie w barze, kiedy pojawiła się kierowniczka i oznajmiła: „Buddyści potrzebują nowych krzeseł. Wracać do pracy!”. Możecie więc sobie wyobrazić, jak się poczuli. Tym razem czekałem na nich przed budynkiem. Kiedy zza rogu wyłoniła się ciężarówka, w połowie ulicy Constance, jakieś 200 metrów stąd, w biegu wyskoczył z niej mężczyzna, a pojazd nadal jechał z prędkością 20-30 kilometrów na godzinę. Facet wyskoczył i, zaciskając pięści, zaczął biec w naszym kierunku, krzycząc: „Gdzie jest koleś, który to nadzoruje?! Chcę rozmawiać z szefem!!”. Więc podszedłem do niego i mówię: „Ja tu jestem kolesiem nadzorującym”. Jego oczy były czerwone, zupełnie jak oczy potwora z opowieści buddyjskich. A z jego oddechu można było jasno wywnioskować, ile piwska w siebie zdążył wlać. Pociągnąłem nosem i to, co wydobyło się z jego oddechu, było największą ilością alkoholu, jaką pochłonąłem w mojej 34-letniej karierze mnicha. Jego pięść znajdowała się tuż pod moim nosem, o tu. Wszyscy porzucili swoje zajęcia, gapiąc się na całe zajście. Nikt nie przyszedł mi z pomocą. Stokrotne dzięki!

Ale nikt nie musiał mi pomagać. To wspaniałe, kiedy zna się medytację, kiedy się wie, jak postępować, jak łatwo nie poddać się przemocy. Po prostu wyciszyłem umysł, nie wpuszczając strachu czy lęku, i popatrzyłem mu prosto w oczy, spokojnie, z życzliwością. To jedno z moich najbardziej niesamowitych doświadczeń od czasu, gdy zostałem mnichem. Trzymał pięść tak blisko mojego nosa i zionął w moją stronę alkoholem, czerwonooki. Ale nie był w stanie posunąć się ani kroku dalej. Jego mózg po prostu sfiksował, ponieważ moja reakcja nie była typowa. Poważnie, facet nie wiedział, co robić. To była jedna z tych chwil, kiedy ma się kogoś w całkowitym władaniu. Nie mógł się cofnąć, nie mógł iść naprzód. To cudowne uczucie, mieć nad kimś taką władzę tylko dlatego, że się jest spokojnym i życzliwym. Gość był całkowicie skołowany. Kiedy więc tak go trzymałem przez 3 czy 4 minuty – bo nie trwało to krótko, całkiem długo tak staliśmy – ciężarówka zaparkowała i jeden z pracowników, prawdopodobnie szef całego gangu, podszedł do nas i położywszy dłoń na ramieniu furiata powiedział: „Chodź, wyładujemy krzesła”. A ja dorzuciłem: „Tak, pomogę wam”. I wspólnie wyładowaliśmy krzesła.

Tak oto buddyści radzą sobie z przemocą. Nikt nie może cię skrzywdzić, jeśli jesteś życzliwy, kiedy wiesz, jak wyciszyć umysł i wyzbyć się lęku, stajesz się wtedy niepokonany. Kiedy trochę potrenujesz umysł, niesamowita będzie moc, jakiej nabierzesz i różnorodność możliwości, które pojawią się przed tobą. Tak więc, kiedy czasem masz do podjęcia decyzję: uciec, walczyć? Zatrzymaj się na chwilę, być może istnieje trzecia możliwość, coś, czego nigdy wcześniej nie brałeś pod uwagę. Kiedy jesteś bardzo spokojny i wyciszony, te decyzje i różnorakie sposoby radzenia sobie z życiem pojawiają się same. Nie liczyło się co, tylko jak, ponieważ byłem spokojny, ponieważ byłem życzliwy, ponieważ byłem wyciszony. Tak naprawdę to „jak” mnie ochroniło. Kiedy więc stoicie przed trudnym wyborem życiowym, czy zdawać na ten uniwersytet, czy na tamten, czy poślubić tego mężczyznę, czy tamtą kobietę, czy upublicznić swój homoseksualizm, czy się nie ujawniać i nie mówić o tym rodzicom, czy może wyjechać za granicę, czy zostać mnichem, a może nie zostawać mnichem – cokolwiek – to „co” nie ma aż takiego znaczenia, liczy się „jak” podejmujesz te decyzje. Jeśli zrozumiecie „jak”, wtedy odkryjecie, że wasze życie będzie wspaniałe, wolne od strachu i paraliżu, który zwykł was ogarniać przy okazji podejmowania decyzji. Najważniejsze jest „jak”.

Wasze decyzje powinny wypływać z życzliwości wobec innych, bo liczą się wszyscy. Upewnijcie się, że nie działacie pod wpływem własnych żądz, głupoty czy niewiedzy, a już na pewno nie kierujcie się strachem. Nasz ludzki gatunek jest zbyt bojaźliwy i z tego powodu nie podejmujemy wyzwań, po prostu się chowamy, usychamy, nie przeżywamy życia, bo zbytnio obawiamy się popełniania błędów. To sprawia, że podejmowanie decyzji staje się tak stresujące. Czy rozumiecie więc, o czym mówię? Decyzje są łatwe, ale liczy się, jak są podejmowane, a nie, jakie przyniosą rezultaty – oto klucz do powodzenia.

Teraz już wiecie, że kiedy wybierzecie się jutro na zakupy, nie ma znaczenia, co kupicie, jeśli tylko samo kupowanie sprawi wam frajdę. Liczy się „jak” – jeśli tylko będziecie miłosierni i robiąc zakupy, pomyślicie o mnichach, mniszkach i swoich znajomych, a nie tylko o sobie.

Tak właśnie podejmuje się decyzje. Dziękuję za uwagę.

[[/==]]


Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: BlinkListblogmarksdel.icio.usdiggFarkfeedmelinksFurlLinkaGoGoNewsVineNetvouzRedditYahooMyWebFacebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK
Źródło: http://www.bswa.org

Tłumaczenie: Aleksandra Łobacz
Redakcja polska: Alicja Brylińska
Czyta: Sylwia Nowiczewska

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/