Wersja z lektorem:

Wersja z napisami:

KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")

Ci, którzy przychodzą tu w każdy piątek, wiedzą, że często dostaję propozycje tematów wartych omówienia. Jest ich dużo, dlatego proszę, żebyście nie przysyłali nowych przez miesiąc lub dwa. Dzisiejszy temat czekał kilka miesięcy. Często słyszę, że moje mowy dotyczą ludzi żyjących w związkach. A co z singlami? Właśnie im dedykuję dzisiejszy wykład – ludziom żyjącym w pojedynkę, bez partnera, często w małym mieszkaniu lub w domku. Opowiem, jak radzić sobie, żyjąc jako singiel.

Nawet jeśli jesteś w związku, pamiętaj: urodziłeś się samotnie i umrzesz samotnie. Przy twoim łożu śmierci mogą być ludzie, ale w ostatnim momencie zamkniesz oczy i będziesz sam ze sobą. Spędzisz samotnie wiele chwil w życiu. Jako mnich większość czasu spędzam sam. Jestem pierwszą osobą, którą widzę po przebudzeniu, więc przez lata wypracowałem pewien zwyczaj. Kiedy się budzę, mówię do siebie: „Witaj! Jak dobrze cię znowu widzieć! Życzę ci miłego dnia!”. Nikt mnie nie widzi, więc nikt nie pomyśli, że mi odbiło. Ale właściwie, dlaczego by tak nie mówić? Skoro w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby powiedzieć „dzień dobry”, witam sam siebie. Daję sobie w ten sposób trochę szczęścia. Jestem też ostatnią osobą, którą widzę przed zaśnięciem, więc mówię: „Dobrej nocy, Ajahn Brahm. Dobrze się wyśpij i do zobaczenia rano!”. Możecie powiedzieć, że to głupiutkie, ale moim zdaniem to przekazywanie pozytywnej energii samemu sobie. W ten sposób dobrze sobie życzycie przed snem i w tym tkwi ogromna moc. Kłopoty z zasypianiem lub koszmary często wynikają z zamęczania się przed snem negatywnymi myślami. Pomocna jest wtedy medytacja i odpuszczanie przeszłości. Nauczenie się tego pozwoli odpuścić wszystko, co was spotkało w ciągu dnia. Mam pytanie: kto z was wchodzi do łóżka w butach? Mówicie, że czasami?! O rany! Może w kapciach, ale nie w butach! Niemniej jednak wyobraźcie sobie parę butów, które zdejmujecie przed snem. Niech lewy reprezentuje waszą przeszłość, a prawy przyszłość. Proszę, nie zabierajcie ich do łóżka: ani przeszłości, ani przyszłości. Kiedy odpuścicie wszystko, co wam się przydarzyło w ciągu dnia i co może was spotkać jutro, przynajmniej się porządnie wyśpicie. Przyznam, że nie wiem, dlaczego ludzie tak się przejmują czymś, co prawdopodobnie i tak się nie wydarzy. Z mojego doświadczenia wynika, że wszystko, czego się obawiałem, nigdy nie nadeszło. Zwykle było znacznie gorzej. A czasem było znacznie lepiej. Nie da się przewidzieć przyszłości, więc zapomnijcie o tym i dobrze się wyśpijcie.

Odpuście przeszłość i przyszłość, tak jak robią to dzieci. Jest ich tutaj kilkoro. Na przykład ta dziewczynka przygotowuje się do spania. Ja będę mówił, a ona idzie spać i niczym się nie przejmuje. Dzieciaki są świetne, możecie się od nich sporo nauczyć! Nie są obciążone przeszłością ani przyszłością, dlatego mogą spać zawsze i wszędzie. Ponadto ta dziewczynka jest tu z tatą i z mamą, więc czuje się komfortowo, czuje się kochana i bezpieczna. I wy, jeśli chcecie się wyspać, poczujcie się kochani i nieobciążeni. Odpuśćcie przeszłość i przyszłość. I bądźcie dobrzy dla siebie samych. Bezsenność często bierze się ze strachu, a wspaniały sen z bycia dla siebie dobrym i kochanym.

Tyle wstępu dotyczącego singli. Teraz przejdę do podstawowych zasad buddyjskich i przestawię je w kontekście życia w pojedynkę, bycia w związku małżeńskim, trójkącie czy czworokącie… Bo nie obchodzi mnie, co robicie. Najważniejsze jest, jak to robicie. To podstawowe prawo kammy. Ludzie często źle interpretują to buddyjskie pojęcie. Kamma z przeszłości wpływa na to, jakie macie ciała, jacy ludzie was otaczają, jakie są wasze finanse i zdrowie – i nic na to nie poradzicie. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsza jest kamma teraźniejszości, czyli co zamierzacie zrobić z tym, co macie. Jak wykorzystacie posiadane składniki? Nie ma więc znaczenia, z czym musicie się zmierzyć w życiu, ważne jest to, co z tym robicie. Być może znacie już przypowieść o pieczeniu ciasta – do dyspozycji są najgorsze i najlepsze składniki, a pytanie brzmi: kto przyrządzi lepszą potrawę? Znany kucharz z najdroższych składników czy uliczni sprzedawcy ze składników najgorszych? Często okazuje się, że najlepsze potrawy przyrządzają ci drudzy. Kiedyś w Singapurze obserwowałem konkurs gotowania. Straganiarze rywalizowali ze znanym kucharzem, a werdykt mieli wydać przechodnie, którzy nie wiedzieli, kto przygotował daną potrawę. Wygrali uliczni kucharze, choć nie byli tak wykwalifikowani jak ich rywal, nie mieli najlepszych składników ani nowoczesnej kuchni, ale fantastycznie wykorzystali swoje zasoby. Ten przykład ilustruje, że w kammie „składniki” waszego życia nie są najważniejsze, ale to, jak je wykorzystacie. Nie ma więc znaczenia, czy jesteś chłopcem czy dziewczyną, czy jesteś stary czy młody, nieważna jest twoja rasa albo orientacja seksualna, nieważne, czy jesteś gejem, osobą transgenderową czy heteroseksualną, czy jesteś mnichem czy nie żyjesz w celibacie, czy jesteś taki czy owaki, wyznajesz tę czy inną religię – nie o to w tym wszystkim chodzi. Chodzi o to, co robisz z tym, co masz.

Dostajecie jeszcze kartki świąteczne? Ja nadal dostaję, ale mówię wtedy: „Nie przysyłajcie mi kartek bożonarodzeniowych, przysyłajcie kartki z okazji narodzenia Buddhy”. Więc dostaję kartki, a niektóre z nich są wykonane przez osoby bez rąk, używają stóp do ich zrobienia. Ja nie potrafię malować nawet rękami, dlatego te wspaniałe dzieła sztuki malowane stopami są dla mnie czymś niesamowitym. I przykładem na to, co można zrobić, wykorzystując dostępne środki. Inspirują mnie historie ludzi, którzy byli wykorzystywani seksualnie, ale mówią: „To nie ma znaczenia, zrobię z tego coś niesamowitego”, i tworzą piękne życie. Czasem ludzie biedni, dyskryminowani mówią: „Nie szkodzi, coś z tym zrobię”. I robią rzeczy inspirujące, dające nadzieję, że nie jest ważne, co cię spotkało, ważne, co z tym zrobisz. To kamma teraźniejszości.

Czasem w życiu trafiasz na gówno. Nie pozbywaj się go, bo to nawóz. Zakop je pod drzewkiem mango, a rok później owoce będą słodsze niż kiedykolwiek. Teraz w Perth jest sezon na mango, mamy ich dużo. Skąd się wzięły te owoce? Z gówienka! Jedząc owoce, zawsze pamiętajcie, co było nawozem. Wszystkie życiowe trudności, możesz zamienić w soczyste mango. Prawo kammy nie jest fatalistycznie, bo daje ci niesamowite możliwości. Nie ma znaczenia, kim jesteś, co się wydarzyło w twoim życiu, czy jesteś uzdolniony, czy masz problemy ze wzrokiem lub słuchem. Liczy się to, co z tym robisz. Cudowne życie można stworzyć niemal ze wszystkiego. Paradoksalnie czasem trudniej jest osobom uzdolnionym. Wielu z nich staje się próżnymi, leniwymi ludźmi, bo nie muszą wkładać wysiłku w życie, jest im ono podane na talerzu. A ponieważ nie musieli przechodzić przez trudy życia czy walczyć o przetrwanie, stają się słabi, egoistyczni, zarozumiali i nie pracują wystarczająco ciężko. To trudne chwile i duży wysiłek sprawiają, że stajesz się osobą mądrą i pełną współczucia. Wiele razy to obserwowałem.

Wracając do singli… Nieważne, czy jesteś sam czy w związku małżeńskim, liczy się to, jak funkcjonujesz, jak sobie radzisz, będąc singlem. W dzisiejszym świecie możesz być, kim chcesz. To fajne. Nie ma obowiązku żeniaczki. Jakieś 30–40 lat temu, single byli piętnowani społecznie, myślano, że coś z nimi nie tak. Rodzice wiercili im dziurę w brzuchu: „No dalej, chajtaj się! Masz 30, 40, 50 lat!”. Tak nadal jest w krajach azjatyckich. Właśnie wróciłem z Pinang, z Singapuru, gdzie widziałem, jak rodzice wywierają presję na dzieci, by wchodziły w związki małżeńskie. Wy nie musicie tego robić. To jest wasz wybór i możecie fantastycznie żyć w pojedynkę. Macie wybór, prawo i przywilej być singlami. Ale okazuje się, że single często szukają partnera, a ci co już go mają, chcą być singlami. I to jest problem! Nigdy nie jesteśmy zadowoleni, zawsze chcemy czegoś innego.

Przypomniała mi się historia, którą opisałem w nowej książce Dobrze, źle – kto to wie? Jest do kupienia, chyba że wszystkie egzemplarze zostały już sprzedane. Przywołuję w niej historię farmera, który miał zgniłe siano. Dawno temu pewien australijski farmer miał całą furę zgniłego siana, zostało z zeszłego roku. Postanowił być oszczędny i nakarmić krowy starym sianem, zanim poda im świeże. Ale krowy nie chciały jeść zgniłego siana. Potem wpadł na pomysł wymieszania świeżego siana ze zgniłym w nadziei, że krowy nie poczują różnicy. Ale one okazały się bardziej przebiegłe niż farmer, nosami rozgarnęły siano – świeże na jedną stronę, zgniłe na drugą. Tak samo jest z kangurami w klasztorze Bodhinyana w Serpentine. Podczas odosobnienia dostajemy za dużo jedzenia i często nadmiar wystawiamy kangurom. Czasem słyszymy, że to im szkodzi, ale kangury się nie skarżą, uwielbiają to! Pamiętam, kiedy pierwszy raz tak zrobiłem. Dbam o zwierzęta, dlatego zdrowo je karmię. Daję im marchewki, sałatę, jabłka. Za pierwszym razem nie wierzyłem własnym oczom: wyłożyłem im zdrowe jedzenie, a one nosami odrzuciły marchewkę i sałatę i sięgnęły po pizzę! Kochają pizzę. Myślę, że kangury z klasztoru buddyjskiego są jedynymi w Australii, które dostają pizzę. Podobno reinkarnowanie w klasztorze buddyjskim oznacza dobrą kammę. Żadne inne kangury nie dostają pizzy. A one to uwielbiają, to dla nich rarytas. Niektóre już się zaprzyjaźniły z mnichami, którzy, jak wiadomo, są mili i uprzejmi. Zdarza się, że mnich zostawia misę z jedzeniem przed drzwiami i wchodzi po coś do środka. Zanim się zorientuje, kangur już węszy nosem w misce. To jedyny posiłek mnicha w ciągu dnia, a kangur i tak ma pierwszeństwo i szpera w misce w poszukiwaniu smakołyków. Wspaniale jest żyć wśród zwierząt!

Wracając do krów. Odgarnęły niechciane siano i dobrały się do świeżego. Tak więc farmer nadal miał kłopot z sianem, ale wpadł na inny pomysł. Krowy i owce pasą się na łące otoczonej ogrodzeniem. Może zauważyliście, będąc na wsi, że wręcz uwielbiają wystawiać łeb przez płot, by jeść trawę, która jest po drugiej stronie. Ta trawa jest zawsze solidnie wyskubana. Farmer położył więc przegniłe siano nie na wybiegu, ale poza nim − z dala od płotu, ale na tyle blisko, żeby zwierzęta mogły po nie sięgnąć. I całe zgniłe siano zniknęło w jeden dzień. To, co zakazane, czego nie znamy, co znajduje się „po drugiej stronie płotu”, jest pyszne. Niektórzy mówią, że najlepszą przyprawą jest głód. Nie. Najlepszą przyprawą jest zakazany owoc. Sprawdźcie to. Powiedzcie dziecku: „Tego nie możesz zjeść”, a od razu nabierze apetytu. Z jakiegoś powodu wszystko, co zakazane, smakuje lepiej.

Opowiem wam historię pewnej Malezyjki, żony Australijczyka. Być może nawet dziś są tu oboje. Kobieta przychodziła tu przez wiele lat i ceniła korzyści z tego płynące – medytację, nastawienie, filozofię i porady. Z miłości do męża pomyślała, że byłoby dobrze, gdyby i on posłuchał tych wykładów, na pewno by mu się spodobały. Ale wiecie, jak to jest z Australijczykami. Religia? Nie, dziękuję. Jej mąż był jednym z tych, którzy twierdzą, że religie są po to, by wyłudzać pieniądze. Nie wierzył w życie po śmierci, a reszta była dla niego staroświecką kulturą. Odrzucał wszystko, co związane z religią. Kiedy żona prosiła, by z nią poszedł, on wolał iść do pubu. Zapytała mnie, co zrobić, by go przekonać do przyjścia. Odpowiedziałem: „Daję 100% gwarancji, że to na niego zadziała, a jeśli nie, to zwrócę pieniądze”. Było mi łatwo złożyć taką obietnicę, bo przecież nie płacicie za wstęp. Nawet jeśli kupicie jedną z moich książek, zawsze daję gwarancję zwrotu pieniędzy. Jeżeli nie przypadnie wam do gustu – mówię to w obecności Buddhy i was wszystkich – zawsze możecie poprosić o zwrot pieniędzy. 100% gwarancji. Jeśli wam się nie podoba, zawsze możecie poprosić o zwrot. Nie dostaniecie pieniędzy, ale poprosić zawsze możecie. Nie kłamię. Powiedziałem więc tej kobiecie, żeby kupiła jedną z moich książek i po powrocie do domu powiedziała do męża: „Kochanie, to jest święta księga buddyjska, ręce precz! Nie możesz jej czytać!”. I to wszystko. Oczywiście wiadomo, co się stało potem. Kobieta poszła na zakupy, mąż został w domu i jako typowy Australijczyk pomyślał: „Co to znaczy, że nie mogę przeczytać tej książki?”. Przeczytał pierwszą historyjkę i nie odłożył książki, dopóki nie przeczytał jej od deski do deski. Nie wiem, czy jest dzisiaj z nami, ale ta metoda działa. Jeżeli więc wasze dziecko nie radzi sobie w szkole, powiedzcie mu: „W przyszłym roku masz zakaz odrabiania prac domowych!”. Nie róbcie tego, dzieciaki są zbyt mądre.

I tak właśnie było z krowami. Wszystko, co po drugiej stronie płotu, wydaje się bardziej apetyczne. Tak jest też z byciem singlem lub w związku małżeńskim. Jeśli żyjesz sam, myślisz, że dopiero związek da ci szczęście, bo za płotem wszystko wydaje się bardziej smakowite i zabawne. Ale tak nie jest. Zanim kogoś poznasz, porozmawiaj z ludźmi w związkach małżeńskich, zrób ankiety, posłuchaj dowcipów o małżeństwie. Jeden z moich ulubionych opowiada o parze żyjącej tu, w Perth. Kiedy chodzili na randki, on zawsze trzymał ją za rękę. Czy to nie słodkie, że po 30 latach życia razem nadal trzymają się za ręce? Oczywiście, tyle że wtedy on trzymał ją za rękę z miłości, teraz w akcie samoobrony. Dlaczego się śmiejecie? Bo wiecie, że czasem to prawda. Ale nie zawsze.

Istnieją udane, szczęśliwe małżeństwa. Czasem ktoś mnie pyta, czy buddyści powinni zawierać związki małżeńskie. I, skoro mamy uwolnić się od przywiązań, to czy małżeństwo nie jest ucieczką od duchowości? I tak, i nie. Z jednej strony przywiązujecie się do innej osoby, ale z drugiej, kiedy się pobieracie, musicie odpuścić swoje potrzeby. W jakimś stopniu odpuszczacie kontrolę i upodobania. Jako single możecie robić, co chcecie i kiedy chcecie, a w związku musicie brać pod uwagę drugą osobę i umieć odpuszczać. Tak jest w każdym związku. Dlatego korzyści duchowe przynosi zarówno związek, jaki i bycie singlem – w tym drugim przypadku nie ma tylu obowiązków i przywiązań. Korzyści można czerpać z obu stanów i nie można powiedzieć, że jeden jest lepszy od drugiego. Liczy się to, jak funkcjonujesz jako singiel albo osoba w związku. Prawo kammy mówi, że najważniejsze jest to, co robisz z daną sytuacją. Czasem nie można tego zaplanować, to się po prostu dzieje. Ci, którzy są w związkach, wiedzą, jak to jest: spotykasz kogoś, jedno wydarzenie prowadzi do drugiego i zanim się zorientujesz, już masz założone kajdany – wy mówicie na to obrączki, a ja „kajdany na palce”. Czy zauważyliście, że życia nie da się zaplanować? Przecież nie mówicie: „Wychodzę dzisiaj na miasto, żeby poznać miłość swojego życia, a potem wziąć z nią ślub”. Jeśli tak powiecie, to się nie wydarzy. To się po prostu przytrafia. Tak samo jest z byciem singlem. Nie możesz zaplanować, że będziesz singlem. Tak samo jak ja nie planowałem zostać mnichem. Pewnego ranka obudziłem się w brązowych szatach, z ogoloną głową… Jak to się stało?!

Czasami w życiu dzieje się to, co musi się wydarzyć. W zasadzie to nie do końca tak, chodzi raczej o to, że to jest niekontrolowane. Według nauki buddyjskiej życie jest poza kontrolą. Więc wyluzuj, nie przejmuj się, wszystko jest poza kontrolą. Gdybyś miał kontrolę, miałbyś się czym przejmować. Jego Świątobliwość Dalajlama mawia: „Martw się tylko tym, na co masz wpływ”. Jeżeli możesz coś zmienić, przyłóż się i dopnij swego. Ale przeważnie niewiele od ciebie zależy, więc po co się martwić? Jeśli nie możesz wpłynąć na to, czy coś się wydarzy czy nie, to ciesz się z samego procesu. Jeżeli wynikiem procesu jest związek, to wykorzystaj to jak najlepiej, a jeżeli życie w pojedynkę, to również to wykorzystaj. Niech ci się nie wydaje, że coś cię w życiu ominęło, bo jesteś singlem. Ja jestem mnichem od prawie 40 lat i czasem ludzie pytają: „Myślisz, że coś cię ominęło?”. Odpowiadam: „Tak, poranne wstawanie do pracy, stanie w poniedziałkowych korkach i budzenie w środku nocy przez istotę wrzeszczącą co sił w płucach”. Mówię o żonie. Myśleliście, że o dziecku, co? Zawsze coś się traci, a coś zyskuje. Najważniejsze pytanie brzmi, czy naprawdę chcesz być w innym miejscu? A może jednak jesteś szczęśliwy, będąc singlem? To jest w buddyzmie najważniejsze.

Podczas odosobnień często mówię na temat wolności w więzieniu. Jak się ma wolność do bycia w więzieniu? Jaka jest różnica? Odwiedziłem wiele więzień, żeby pomagać, nauczać, opiekować się więźniami, uczyć ich medytacji. Pamiętam mój pierwszy wykład na temat medytacji wygłoszonej w zakładzie karnym w Canning Vale w zachodniej Australii. Teraz to miejsce chyba nazywa się Hakea. To było 30 lat temu. W więzieniu było 110 osadzonych, a na wykład przyszło 105. Byłem pod wrażeniem. 95% więźniów chciało posłuchać o medytacji. Nie mogłem uwierzyć, że są aż tak zainteresowani! Skoro oni zamierzali przychodzić, ja zamierzałem dać z siebie wszystko. Po pięciu minutach wykładu jeden z więźniów podniósł rękę i wstał, żeby zadać pytanie. Przerwał mi w połowie zdania! Gdybyście go widzieli, ponad 180 cm… szerokości w barkach… wytatuowany, z bliznami, chłop jak dąb. Kiedy ktoś taki zadaje ci pytanie, mówisz tylko: „Słucham, co chciałbyś wiedzieć?”. Jak się potem okazało, był przywódcą jednego z gangów więziennych. Po kilku tygodniach zostaliśmy kumplami. Często się zastanawiam, co się z nim potem stało. W każdym razie wstał i zapytał: „Czy to prawda, że dzięki medytacji można lewitować i przelatywać ponad murami?”. I wtedy zdałem sobie sprawę, skąd taka wysoka frekwencja na moim wykładzie. To nie żart, tak było naprawdę. Odpowiedziałem, że być może po 30–40 latach medytowania jednemu albo dwóm z nich się to uda. Tydzień później na moim wykładzie były trzy osoby…

Opowiem jeszcze jedną historię o więzieniu. Jeden z naszych mnichów prowadził wykłady w zakładzie karnym Casuarina. Więźniowie go polubili. Gdy po kilku tygodniach miał się z nimi żegnać, poprosili, by został jeszcze chwilę i opowiedział o życiu mnicha. Opowiedział więc o życiu w klasztorze Bodhinyana w Serpentine: pobudka o 4 rano jest dobrowolna, bo zawsze można wstać wcześniej. Śniadanie jest skromne, tylko jeden posiłek dziennie, w dodatku wszystko wymieszane w jednej misce, na przykład niedawno mieliśmy lody truskawkowe ze spaghetti. Czy ktoś powiedział: „Fuj”? Ilu z was pomyślało: „Jejku, lody na spaghetti…”. Nie macie pojęcia, co tracicie, mówiąc: „Blee”. Albo… macie rację, to jest obrzydliwe! Coś okropnego! Ale takie życie. Nawet więźniowie zamknięci w izolatkach mają na tacy przegródki, a w naszych miskach wszystko się miesza. Nie możemy uprawiać sportu ani seksu, nie możemy grać w karty, zero telewizji, zero filmów, cały dzień medytacji, a potem spanie na podłodze. Ja też śpię na podłodze. Klasztor Bodhinyana to ascetyczne miejsce. Wiedzą o tym ci, którzy się zatrzymali tam albo w klasztorze mniszek. Jest skromniej niż w jakimkolwiek australijskim więzieniu. Kiedy więźniowie usłyszeli o klasztornym życiu, jeden z nich – całkowicie zapominając, gdzie się znajdują – powiedział coś, co zawsze będę pamiętał: „Żyjesz w okropnych warunkach! Może chciałbyś zamieszkać z nami?”. Zaprosili mnicha do więzienia! I w pewnym sensie jest to zrozumiałe. Gdybym był w więzieniu, mógłbym oglądać telewizję, jeść trzy posiłki dziennie, uprawiać sport. Byłoby mnóstwo zabawy. Więc nie obawiam się zamknięcia w pace. Dla micha to jak wakacje! Gdybym chciał sobie zrobić odosobnienie, wystarczyłoby uderzyć strażnika i dwa miesiące odosobnienia miałbym jak w banku! Bawiłbym się wyśmienicie.

Dlaczego więc trzeba się wpisać na listę oczekujących, żeby dostać się do klasztoru Bodhinyana? Na liście jest teraz 16 albo 17 osób. 17 osób czeka na szansę zostania mnichem. Czy istnieje lista osób oczekujących do więzienia? Wręcz przeciwnie, lista chcących się stamtąd wydostać jest znacznie dłuższa. Czym zatem jest więzienie? Odpowiedź daje ta krótka historyjka: nieważne, jak surowe i niekomfortowe są warunki w danym miejscu, jeśli chcesz tam być, to to nie jest więzienie. Z kolei więzieniem będzie miejsce, w którym nie chcesz być, nawet jeżeli jest luksusowe, pełne udogodnień i gadżetów. Jedyną różnicą pomiędzy wolnością a więzieniem jest to, czy chcesz być w danym miejscu czy gdzie indziej. Tak samo jest z byciem singlem. Jeśli cieszy cię życie w pojedynkę, jesteś wolny. A jeżeli chciałbyś być w innym miejscu… Czy bycie singlem jest dla ciebie jak więzienie? To samo dotyczy małżeństwa. Jeśli go nienawidzisz i marzysz o separacji, o życiu w pojedynkę, wtedy staje się ono twoim więzieniem. Niektórzy z was cierpią na nowotwory i inne dolegliwości. Czy jesteście zadowoleni z waszego położenia czy chcielibyście być gdzie indziej? Ci z was, którzy starzeją się jak ja – czy wasz wiek jest dla was więzieniem czy wolnością? Jeżeli jesteście zadowoleni z bycia starymi, to czujecie wielką wolność. Jeśli pragniecie być kimś innym lub być w innym miejscu, stworzyliście dla siebie więzienie. Niechciane miejsce staje się więzieniem. Nawet teraz, jeśli marzycie o byciu w innym miejscu, to ta sala w ośrodku buddyjskim staje się dla was więzieniem. Nie mają więc znaczenia warunki zewnętrzne, nieważne, jak trudno być singlem, ważne, czy chcecie w tym trwać czy od tego uciec.

Jeżeli jesteś singlem, a chcesz być szczęśliwy, to bądź szczęśliwy, żyjąc w pojedynkę. To wspaniałe. Tak samo jest z chorobą. Choroba może stać się więzieniem, jeśli jej nie doceniasz. A przecież choroba oznacza, że nie musisz iść do pracy, ludzie cię rozpieszczają, dostajesz specjalne posiłki, śniadanie do łóżka – jeśli masz wspaniałomyślnego partnera. Czasem trzeba uważać, żeby kogoś zbytnio nie rozpieścić, bo nie będzie chciał wyzdrowieć. Spodoba mu się bycie chorym. Przychodziła kiedyś do naszego klasztoru kobieta, której ojciec był śmiertelnie chory. Miał raka płuc, był umierający, odwiedzałem go w hospicjum w Murdock. Dbano tam o niego. Przez lata choroby nie mógł jeść wielu rzeczy, ale w hospicjum, gdzie przecież się umiera, można już jeść, czego dusza zapragnie. Nie trzeba się już martwić o cholesterol, cukrzycę i temu podobne. Ten człowiek doceniał, że po raz pierwszy od trzech lub czterech lat mógł zjeść rybę z frytkami czy inne zabronione wcześniej dania. Jadł to, na co miał ochotę i zaczął zdrowieć. Po kilku tygodniach został wypisany. To prawda. Zmarł jakiś czas później, ale wolność wyboru jedzenia w hospicjum sprawiła, że jego stan się poprawił. Mówi wam to coś? Chodzi o to, czy chcecie być tu i teraz czy gdzieś indziej.

Jeśli jesteś singlem, przyjrzyj się korzyściom. Nie patrz z pożądaniem na trawę po drugiej stronie płotu. Wykorzystaj ten stan jak najlepiej. Czasem nie można tego zaplanować, ponieważ poznajesz kogoś i zaczynacie się spotykać. Życie bardzo często jest poza kontrolą. Pamiętam wielu mężczyzn, którzy przyszli do klasztoru Bodhinyana i mówili: „Postanowiłem zostać mnichem, chcę opuścić świecki świat”. Zostawali kilka miesięcy, a potem stwierdzali: „Zanim zostanę mnichem, chciałbym wpaść jeszcze do domu, by pozałatwiać parę spraw”. Dwa tygodnie później wysyłali list: „Jednak nie zostanę mnichem. Poznałem fantastyczną dziewczynę i się w sobie zakochaliśmy”. I tyle ich widziałem. Tak się zdarza, więc zapomnij o planowaniu. Nie myśl: „Będę singlem na wieki wieków… O rany, co ja pocznę?!”. Ciesz się tym stanem. Nie myśl też: „Idę na miasto w poszukiwaniu Pana Porządnego”. Jeśli go znajdziesz, ciągle będziecie się kłócić, bo Pan Porządny zawsze będzie miał rację. Tak czy inaczej problemy zawsze się pojawiają. Jeżeli cierpisz z powodu bycia singlem, naucz się cieszyć z tego stanu. Największym wyzwaniem w życiu singla jest samotność. Kłopot tkwi w myśleniu, że musisz dzielić z kimś życie, ale masz już kogoś takiego – siebie. Single cierpią z powodu braku przyjaciela, gdy sami nie są dla siebie przyjaciółmi. To jeden z powodów, dla których zostałem mnichem: życie w samotności przez długi czas. Mój rekord to pół roku w chatce w pobliżu klasztoru Bodhinyana w Serpentine. W tym czasie nie widziałem żadnego człowieka. To było absolutne odosobnienie. Czy przez to można zwariować? Czy czułem się samotny? Nigdy nie czułem się samotny. Zawsze ktoś mi towarzyszył: ja! Ja tam byłem! A mam ze sobą dobre relacje, właściwie bardzo siebie lubię. Czasem nawet opowiadam sobie dowcipy, a potem się z nich śmieję, bo są zabawne. Dlaczego nie?

Jeśli masz ze sobą dobre relacje, to zawsze jesteś w towarzystwie najlepszego przyjaciela. Niektórych dowcipów nie odważę się opowiedzieć, ale jeden przyszedł mi do głowy. Może przekroczę granicę i wpadnę w tarapaty. Jeżeli chcecie, możecie zasłonić dzieciom uszy. To dowcip o facecie, który topił smutki w alkoholu. Na pytanie, co się stało, odpowiedział: – Wróciłem wcześniej z pracy i zastałem żonę w łóżku z moim najlepszym przyjacielem. – I co zrobiłeś? – Kazałem jej spakować manatki i wynosić się do diabła. – A co zrobiłeś z przyjacielem? –Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem: zły pies, zły pies! Bo to był najlepszy przyjaciel! Jeżeli, z powodu mojego zachowania, nie będziecie chcieli przyjść w przyszłym tygodniu, to super, odpocznę sobie w Bodhinyana! Zawsze mówię, że jeśli tylko zechcę wrócić do spokojnego, mnisiego życia, wystarczy, że zacznę obrażać ludzi. Ale niestety to nie działa. Im bardziej skandaliczne jest moje zachowanie, tym więcej osób chce przyjść, by mnie posłuchać.

A więc mam ze sobą dobrą relację, a kiedy jestem sam, czuję się szczęśliwy. I taka jest różnica między samotnością a izolacją, czyli życiem w pojedynkę z poczuciem, że coś jest nie tak. Ważne, czy lubisz siebie i czy potrafisz sobie wybaczać. Ja na przykład już dawno temu wybaczyłem sobie, że opowiadam tak fatalne dowcipy. Zrozumiałem, dlaczego tak się dzieje. Kiedy byłem mały, ojciec opowiadał mi kiepskie kawały. I mam to po nim, uwarunkował mnie, to jak pranie mózgu. Przekazał mi geny kiepskiego dowcipkowania. To święta prawda. A skoro już jesteśmy przy słabych żartach, to opowiem jeszcze jeden, znam go od ojca. Pamiętajcie, że to kawał mojego ojca, nie mój: – Jaka jest mnisia rozrywka? – Mniszka. To oczywiście bujda, mnisi z Bodhinyana są przyzwoici. Ale zapadło mi w pamięć, bo usłyszałem to od ojca. I też z tego powodu nie mam poczucia winy, że opowiadam kiepskie żarty w tak świętym miejscu jak to.

A wy popełniacie błędy? Co zrobić, gdy podjęliście złą decyzję albo zrobiliście coś złego? Jeśli macie poczucie winy, to odczuwacie negatywne emocje i chcecie siebie ukarać. Mówicie sobie: „Nie zasługuję na szczęście, wolność, spokój, nie zasługuję na bycie w związku”. Wiele osób żyje w pojedynkę, bo uważa, że nie zasługuje na szczęście. W książce Dobrze, źle – kto to wie? znajdziecie Licencję na szczęście. Wielu ludzi jest przekonanych, że nie zasługuje na szczęście, a z drugiej strony bardzo mnie ceni, dlatego postanowiłem dać im Licencję na szczęście. To ładnie zatytułowana kartka, podpisana przeze mnie: „Niniejszym daję ci…”, i tak dalej. Kto zasługuje na szczęście? Komu się ostatnio nie wiedzie? Ojej, znowu będę miał problemy… Pan Putin w Rosji. „Niniejszym daję Władimirowi Putinowi, prezydentowi Rosji, pozwolenie na uśmiech”. Nigdy nie widziałem, żeby się uśmiechał. A wy? Teraz naślą na mnie KGB… Więc daję komuś pozwolenie na bycie szczęśliwym i podpisuję się pod tym. Ludzie szanują mnie na tyle, żeby powiesić to na ścianie i uświadomić sobie: „Zasługuję na szczęście. To w porządku, kiedy sukces i szczęście przychodzą, gdy jestem w związku. Nie zniszczę tego przez poczucie winy związane z czymś, co zdarzyło się wieki temu”. Zapytajcie pierwszego lepszego psychologa, Licencja na szczęście od kogoś, kogo szanujesz, ma potężną moc.

Jeśli nie możesz znieść samotności, to znaczy, że nie masz dobrej relacji z sobą samym. A kiedy już podejmujesz próbę bycia z kimś, zaraz to rujnujesz, jakbyś chciał zepsuć każdą możliwość bycia szczęśliwym. Kolejna rzecz to zadanie sobie pytania, czy zrobiłeś w życiu coś złego? Jeżeli tak, to witaj w klubie istot ludzkich! Wszyscy kiedyś popełniliśmy duże błędy. W książce, o której mówiłem, wymieniam swoje trzy największe błędy, jakie pamiętam. Jeszcze ich nie wyparłem ze świadomości. Jeden popełniłem w Singapurze. Byłem wtedy bardzo zmęczony, bo, jak wiadomo, ciężko pracuję, a udzielałem tradycyjnego buddyjskiego błogosławieństwa nowożeńcom i zamiast pieśni weselnej odśpiewałem pogrzebową. Pomyliło mi się. Nikt się nie zorientował, bo to było w języku pālijskim. Niesamowite jest to, że ci nowożeńcy nadal są razem, więc moja wpadka nie miała znaczenia. Każdy z nas czasami popełnia głupstwo, ale nie trzeba się za to karać. Ja o swoich pomyłkach opowiadam, bo ludzi to śmieszy, a mnie czyni bardziej ludzkim. Celebrujcie swoje błędy, nie miejcie wyrzutów sumienia i nie karzcie się za nie. Każdy może mieć dobre relacje z samym sobą.

W książce Otwórz drzwi swojego serca pisałem o czymś, czego powinien doświadczyć każdy z was, bez względu na to, czy jesteście singlami czy jesteście w związkach, czy jesteście starzy czy młodzi. Proszę was, najlepiej jak najszybciej wybierzcie sobie ulubione miejsce na świecie, gdzie jest cicho i komfortowo, gdzie czujecie się bezpiecznie i powiedzcie: „Wybaczam sobie wszystko, czego się wstydzę, co zrobiłem, powiedziałem lub pomyślałem, i zraniłem tym kogoś lub siebie. Otwieram drzwi swojego serca dla siebie całego, dla tego, z czego jestem dumny i dla tego, czego w sobie nie lubię”. Ktoś z Penang opowiadał mi, że podczas tego procesu zobaczył obraz siebie – tę samą twarz, włosy, figurę i ubrania, ale część obrazu była w ciemnych kolorach, samotna i opuszczona. To był obszar od zawsze zepchnięty poza serce, bo przynosił wstyd. I człowiek ten wyobraził sobie schody prowadzące z tej czeluści w górę, do serca bijącego w jego piersi, i małe ludziki wchodzące po tych schodach, jakby wracały do domu. Zobaczył siebie witającego te ludziki, czyli części tego, kim był, swojej historii, przeszłości, która zawsze była na zewnątrz. Gdy to zrobił, wszystko się w nim połączyło. I zniknęła nienawiść do siebie, poczucie winy i wszystko, co do tej pory w sobie odrzucał. Od tamtej chwili, gdy był sam, czuł się szczęśliwy, a gdy był z innymi, nie bał się już szczęścia i miłości. Ale najpierw musiał przejść przez ten proces. Jeżeli nie jesteś dla siebie przyjacielem, nie kochasz życia w pojedynkę, to nigdy nie stworzysz dobrego związku. Jeśli nie potrafisz być ze sobą samym, to jak możesz być z kimś innym? Taki związek byłby ucieczką, drogą ewakuacyjną, a związki polegają na stawianiu czoła, na byciu z kimś, a nie na uciekaniu. Jeśli masz taką piękną relację z samym sobą, to bez względu na to, czy jesteś singlem czy jesteś w związku, i tak będziesz szczęśliwy. Jeżeli jesteś singlem, wypróbuj to.

Nawet jeśli jesteście w związku małżeńskim czy macie dużą rodzinę, doświadczycie życia w pojedynkę. Może wasz partner umrze albo wyjedzie na jakiś czas, a wy zostaniecie sami. Z kolei single zawsze będą mieć okazję do przebywania w towarzystwie innych. W życiu istnieje balans między czasem spędzanym w samotności i czasem spędzanym z ludźmi. Jeżeli odpowiednio podejdziecie do bycia singlem, to przebywanie z innymi będzie łatwizną. Popatrzcie na mnie. Powinienem być pustelnikiem, żyć w jaskini, medytować, mądrzeć i nabierać mocy – tego się pewnie spodziewacie się po mnichu. A ja tyle czasu spędzam z wami! Co ja wyrabiam? Nigdy tego nie chciałem. Pamiętacie tę historię z mojej młodości? No to opowiadam…

Cztery czy pięć lat po tym, jak zostałem mnichem, wyruszyłem na północ Tajlandii w poszukiwaniu odosobnienia. To było 36 lat temu. Odkryłem tam ustronny klasztor z pięknymi jaskiniami i świetnie się bawiłem, do czasu święta Vesak. Wtedy w klasztorze pojawiły się tłumy ludzi z pobliskich wiosek i miast. Nie przeszkadzało mi ich towarzystwo, ale myślałem, że będą pytać o buddyzm i medytację. A oni przyszli się pogapić na człowieka z Zachodu, ponieważ pierwszy raz w życiu takiego widzieli, w dodatku będącego mnichem. I ruszyła seria pytań: „Z jakiego kraju pochodzisz? Co porabiają twoi rodzice? Ilu masz braci? Dlaczego zostałeś mnichem?”. Uprzejmie odpowiadałem, ale to nie były poważne pytania i powoli zacząłem tracić cierpliwość, gdy 30 osób w kółko pytało o to samo. Co robić? Jak uciec? Muszę do toalety! Tam zawsze pozwolą ci iść. No, nie zawsze, ale czasem się udaje. Poszedłem więc w kierunku toalety i już nie wróciłem. Wziąłem z chatki latarkę i butelkę wody i myk do jaskini. Wybrałem najgłębszą w tych górach wapiennych, głęboką na około 40–50 metrów. Powietrze w środku było w porządku. Żeby dojść do końca, trzeba było wspiąć się po drabince, skręcić tu i tam i minąć parę zakrętów. Ależ tam było cicho! Usiadłem wygodnie, wreszcie trochę samotności! Trwało to całe 10 minut. A potem usłyszałem głosy. Okazało się, że wykład przełożonego klasztoru był tak nudny, pozbawiony dowcipów, że ludzie woleli zwiedzać jaskinie. I wybrali akurat moją! Co za niesprawiedliwość! A prawie mi się upiekło! Chwilę potem zobaczyłem światełka lamp oliwnych. Siedziałem na końcu jaskini, jakieś 20 metrów od zakrętu, kiedy jeden z mężczyzn wyszedł na przód i, zobaczywszy mnie, rzucił się pędem z powrotem. Krzyczał: „Duch, duch na końcu jaskini!”. Myśleli, że jestem duchem. Pomyślałem: „Super! Udało mi się!”. Słuchałem, jak się sprzeczają: – To nie mógł być duch! – Ależ tak, sam widziałem! – Niemożliwe! – Mówię ci! Zza zakrętu wyłoniły się dwie głowy i usłyszałem: „To nie duch, to ten mnich z Zachodu!”. I już wiedziałem, że przegrałem, 20 osób podeszło do mnie, usiadło naprzeciwko i znowu się zaczęło: „Skąd jesteś? Co robi twój tata? Czym się zajmuje twoja mama? Dlaczego zostałeś mnichem?”. O rany… Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie ma ucieczki, trzeba akceptować to, co się wydarza. Moje plany nigdy nie wypalały. I wam też radzę nie planować, tylko się dostosować.

Jeżeli jesteś singlem i planujesz wyjść za mąż albo na odwrót, tkwisz w małżeństwie, a chcesz być sam – przestań planować i po prostu żyj. Znajdź radość na każdym etapie życia – czy żyjesz w pojedynkę, w małżeństwie czy w trójkącie… Pod warunkiem, że wszyscy o tym wiedzą i nikogo nie oszukujesz. Gdziekolwiek się znajdujesz – zero planów, po prostu ciesz się. Najważniejsze jest to, co robisz z danym stanem. A jeśli pragniesz być w innym miejscu, jeśli kusi cię siano po drugiej stronie płotu, pamiętaj − ono jest zawsze zgniłe. Bądź tam, gdzie jesteś i ciesz się z tego, co masz. Nawet z najbardziej odrażających rzeczy w życiu, można wyhodować niesamowite mango. Problem nie tkwi w tym, czy jesteś singlem czy tworzysz związek małżeński. Liczy się to, co z tym robisz. W każdej życiowej sytuacji można się rozwinąć i znaleźć szczęście. Nawet jeśli jesteś w więzieniu, masz raka czy inną dolegliwość. Spójrz, co Steven Hawking, wielki naukowiec z Cambridge, robi ze swoim życiem, a jest przykuty do wózka inwalidzkiego. Pamiętaj o tym. Nie sama sytuacja, a to, co z nią robisz, daje ci wolność i szczęście, niezależnie od tego, czy jesteś singlem, małżonkiem czy jeszcze inaczej. Dziękuję za uwagę.

Sādhu, sādhu, sādhu!

Bardzo dobrze. Macie jakieś pytania? Najpierw odpowiem na wasze pytania. Nie ma chętnych? W porządku, czas więc na pytania zza granicy. Dziś są z Sydney, Malezji i Londynu. Zaczynamy.

Na początek Sydney: „Co możesz poradzić niebuddyście spotykającemu się z buddystą? I czy taki związek może się udać?”.

Oczywiście, że może się udać. W Singapurze mam uczennicę, która jest buddystką… nie, on jest buddystą, a ona muzułmanką. I to nie żart, mają dwójkę dzieci – jedno jest chrześcijaninem, a drugie wyznawcą hinduizmu! To prawda! Ojciec buddysta, matka muzułmanka, jeden syn chrześcijanin, a drugi hinduista. Przez lata namawiałem ich na kolejne dziecko, żeby mieli jeszcze wyznawcę judaizmu w kolekcji. Nie chodzi przecież o to, czy jesteś buddystą, muzułmaninem czy ateistą. Chodzi o to, co z tym robisz. Ja jestem buddystą, ale są też buddyści, z którymi ciężko przebywać. Są zbyt nudni, nie uśmiechają się, nie cieszą życiem, nie pogłębiają medytacji, zawsze rozkazują innym. Znam takich. Znam też chrześcijan, którzy starają się wszystkich nawrócić, ale i takich, którzy mogą być dobrymi przyjaciółmi. Tak samo z muzułmanami. Zatem nieważne, jaką religię wyznajesz, tylko jaki z tego robisz użytek. To się najbardziej liczy. Nie myśl: „Jestem buddystą, więc jestem lepszy od innych. Pozostałe religie są drugiej kategorii. Nie to co buddyzm. A buddyzm theravāda to prawdziwy buddyzm, nie jak te wszystkie mahajany i rytualny buddyzm tybetański, my jesteśmy lepsi. A tradycja leśna jest najlepszą ze wszystkich, jest prawdziwa, my nie oglądamy telewizji. A z tradycji leśnej najlepsza jest ta Ajahna Brahma, cała reszta nie wie, co robi”. Niektórzy naprawdę tak myślą, dacie wiarę? Myślą, że są najlepsi. Takie myślenie nie jest w porządku. Nie liczy się to, kim jesteś, tylko co z tym robisz, czy jesteś dobrym, współczującym człowiekiem, którego wypełnia spokój – liczy się charakter, a nie etykiety. Wracając więc do pytania o randkowanie z buddystą – nieważne, czy buddystka spotyka się z niebuddystą, dopóty jeden dobry człowiek spotyka się z drugim dobrym człowiekiem. Jeśli tak jest, brawo! Nie liczą się etykiety, tylko charakter.

Pytanie z Malezji: „Krewni ciągle mi powtarzają, że skoro rodzice dali mi życie, to muszę wyjść za mąż i rodzić dzieci, w przeciwnym razie postąpię samolubnie. Proszę o radę”.

Wygląda na to, że to twoi rodzice są samolubni, nie ty. Tak, dali ci życie, ale pamiętaj, że zgodnie z buddyjskim pojęciem strumienia świadomości, jeśli nie urodziłabyś się w tej rodzinie, to w innej. Na dobrą sprawę nie rodzice dali ci życie, bo istniałaś już przed narodzeniem. Od nich po prostu wynajęłaś na 9 miesięcy miejsce w brzuchu. Dali ci również dom do zamieszkania i edukację, więc owszem, dużo ci dali, ale i ty dużo im dałaś. Kiedy pragniesz dziecka i ono się rodzi, daje ci dużo radości, zatem to nie jest jednostronne. Rodzice mówią: „Daliśmy ci wszystko, a ty niczym się nie odwdzięczyłaś”. Wręcz przeciwnie, dziecko daje mnóstwo miłości, miłującej dobroci i szczęścia.

Teraz, kiedy opuściłaś dom rodzinny, rodzice powinni cię uwolnić. Bądźcie jak ptaki, które są mądre: całymi dniami wysiadują jajka, a kiedy pisklęta się wyklują, rodzice ciężko pracują, by je wykarmić i nauczyć latać, a potem odlatują. Czyż to nie wspaniałe? Opiekowaliście się dziećmi, a gdy skończą studia, mają dyplomy, pracę – wynocha, wynocha! A co wy, matki robicie zamiast tego? „Ależ ja uwielbiam towarzystwo swojego syna”. I to jest problem.

Tak więc nie, nie musisz wychodzić za mąż i rodzić dzieci. Ludzie lubią troszczyć się o Matkę Ziemię, a wszyscy wiemy, że przeludnienie jest ogromnym problemem. Mieszkam w Perth od zaledwie 30 lat, a dzielnice niesamowicie się rozrosły. Kiedy tu przybyłem, wystarczyło, że z Ajahnem Jagaro przeszliśmy kawałek, a już byliśmy w buszu, widywaliśmy wilki, bo w pobliżu nikogo nie było. Teraz trzeba się porządnie nachodzić, żeby znaleźć odosobnione miejsce. Jak bardzo możemy się jeszcze rozrastać? Kiedyś trzeba się zatrzymać. A to oznacza mniej dzieci. Zatem możesz mówić, że nie rodząc dzieci, chronisz planetę. Wcale nie jesteś egoistką, poświęcasz się dla przyszłości i równowagi Matki Ziemi.

I pytanie z Londynu: „Jeżeli będę zadowolony z każdego stanu, w jakim się znajdę – jako singiel albo będąc w związku – to czy nie zrobię się na tyle bierny, że nie będę wprowadzał żadnych zmian mogących polepszyć moje życie?”.

Co masz na myśli, gdy mówisz „polepszyć”? Zawsze dążymy do polepszenia życia i co się wtedy dzieje? Tylko pogarszamy sprawę. Czy nie możecie być zadowoleni z życia, jakie macie? Czasem wprowadzacie zmiany na gorsze, zbyt wiele chcecie poprawić, zamiast być wdzięcznymi za, co już jest i szanować to. Zbyt wiele ulepszeń, zbyt mało doceniania. Ludzie, którzy są w związkach małżeńskich, czy chcecie udoskonalić partnerów? Ulepszyć? Gdybym zaoferował wam magiczną miksturę, która podawana raz dziennie ulepszyłaby męża, czy byłybyście tym zainteresowane? Łyknij sobie, a twoja żona będzie doskonalsza!

Znacie ten stary dowcip o mężczyźnie, który po raz pierwszy w życiu pojechał do miasta i poszedł na zakupy do wielkiego centrum handlowego ze swoją 70-letnią żoną? Pierwszy raz zobaczył windę, nie miał pojęcia, do czego służy. Patrzy, a do środka wchodzi stara kobieta, drzwi się zamykają, cyfry idą w górę: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, zatrzymują się, a potem idą w dół: 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1, drzwi się otwierają i z windy wychodzi piękna, młoda kobieta. A mężczyzna mówi do syna: „Synu, leć po matkę!”. Stary, ale bardzo śmieszny dowcip.

Czemu zawsze wam zależy na poprawianiu innych ludzi? Nie możecie ich kochać takich, jacy są? To się tyczy naprawiania wszystkich, także ciebie. Czy nie mógłbyś być zadowolony z tego, co masz? Masz dużo, a twój partner jest wspaniały. Czemu go nie docenić? Jakie to uczucie, kiedy ktoś cię docenia? Kiedy ktoś cię kocha takiego, jakim jesteś i nie próbuje cię zmienić? Czy to nie wspaniałe? Ile znacie osób, które za każdym razem, gdy się widzicie, dają wam dobre rady? Po jakimś czasie można dostać szału. Nie lepiej być kochanym i docenianym? Ostrożnie używajcie słowa „ulepszać”, bo może przyczynić się do dużego stresu w waszym życiu. Więc tak, myślę, że możesz być ciut bardziej bierny i nie wprowadzać zbyt wielu zmian. Całe życie tak robiłeś. Czy w ten sposób można coś w życiu ukończyć? Zmiany są rzeczą niezmienną w życiu – będą zawsze.

Powinienem już kończyć, bo dobiega dwudziesta pierwsza. Kiedy wrócicie dziś do domu, spróbujcie nie ulepszać kuchni, zmywając wszystkie naczynia. Zanim się do tego weźmiecie, policzcie, ile jest brudnych naczyń, a ile czystych. Jeżeli liczba czystych przewyższy liczbę brudnych, dajcie sobie spokój, bo jesteście na wygranej pozycji. W przeciwnym razie spędzicie wszystkie weekendy i wakacje na różnych pracach, zamiast na korzystaniu z życia. Zawsze staracie się zmieniać ludzi, zamiast ich doceniać, zawsze chcecie zmienić siebie, zamiast docenić. Chcecie zmieniać dzieci, zamiast po prostu je kochać. Zdradzę wam sekret: jeśli tylko będziecie doceniać i kochać dzieciaki, staną się lepsze. Jeżeli pokochasz i docenisz siebie, i ty będziesz doskonały. Zmienianie czegoś na siłę tylko pogarsza sytuację. Sprawy trzeba kochać takie, jakie są – jak słońce świecące w ogrodzie, dzięki któremu rosną kwiaty. To wszystko na dzisiaj. Jeszcze raz dziękuję, że przyszliście na pierwszą mowę w 2014 roku. Przekroczyliśmy już czas. Możemy teraz pokłonić się Buddzie, Dhammie i Saṅdze. Jeżeli macie jakieś pytania, stańcie w kolejce, a jak będzie za długa, to ja idę do toalety. Kiedy tylko opowiem historię o jaskini, ludzie zaczynają pytać: „Ajahn Brahm, skąd jesteś? Co robi twój tata? Czym zajmuje się twoja mama?” – nie róbcie tego!! Skoro już macie pytania, niech będą poważne. Dziękuję bardzo.

O autorze

brahm.jpg

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: bswa.org

Tłumaczenie: Aleksandra Łobacz
Redakcja: Małgorzata Kukuła, Alicja Brylińska
Czyta: Aleksander Bromberek

Image0001%20%281%29.png


Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/