Dziś ukazał się na Sasanie bardzo krótki tekst Thanissaro Bhikkhu (http://sasana.pl/samsara), który w istotny sposób zmienił spojrzenie na moje dotychczasowe życie.
Jakiś czas temu, postanowiłem odizolować się od spraw społecznych i - jako świecki - porzucić tak wiele spraw, jak tylko to możliwe. Nie było łatwo i w sumie - nie jest. Do dzisiaj.
Kiedy postanowiłem się "odizolować" od świata polityki, było kilka osób, które zarzucały mi rodzaj egoizmu i takie… pozostawienie ich samych w tym całym, światowym bagnie. Zarzucano mi rodzaj "ucieczki". Najgorsze było to, że w pewnym stopniu przyznawałem im rację. Czy usprawiedliwia mnie świadomość, że tkwiąc w tym razem z nimi, staję się coraz gorszy, coraz bardziej wściekły, coraz bardziej przypominający demona? Czy w imię metty, nie powinienem się poświęcić i dać z siebie wszystkiego? Czy nie byłoby to doskonałe porzucenie siebie? Wiem, że nie. Wszytko co w takim stanie ducha jestem zdolny "dać", to gniew i coraz więcej goryczy, nie osiągając przy tym niczego. No tak, niby skutków też nie powinienem oczekiwać, tylko robić swoje. Piękna idea, ale dobra dla arahanta a nie dla uwikłanego w samsarę, po same dziurki w nosie.
Powoli moja "izolacja" zaczyna przynosić skutki. Gniew i gorycz ustępują i stopniowo zaczynam być zdolny do wyciszenia się, skupienia… Wreszcie stać mnie na utrzymanie właściwej uważności. Jeszcze słabej, przerywanej, ale w końcu ma szansę zaistnieć, jako coś więcej niż ostatni błysk przepalającej się żarówki. Wszystko byłoby pięknie, ale gdzieś tam za plecami siedzi demon i szepce "tak gardzisz egoizmem a samolubnie schowałeś głowę w piasek". I wreszcie Thanissaro Bhikkhu ujął właściwą odpowiedź we właściwe słowa, które niosą ulgę:
"Jeśli saṃsāra byłaby miejscem, wówczas takie postępowanie byłoby egoistycznie — jedna osoba szuka wyjścia, nie oglądając się na innych. Ale gdy zrozumiesz, że saṃsāra jest procesem, wówczas w takim postępowaniu nie dostrzeżesz cienia egoizmu. To tak, jakbyś uwalniał się z niewoli, czy też od obrzydliwego nałogu".
Doskonale! Wszelkie problemy na świecie wynikają z ignoranci, pragnienia i gniewu. Na nic próby rozprawienia się ze złodziejami i innymi złoczyńcami, skoro pragnienia i gniew pozostają w cenie. Czy można cokolwiek zmienić w jakiejkolwiek dziedzinie życia, jeśli wartości, motywacje pozostają takie same? Przecież każde rozwiązanie, jeśli w ogóle zostanie przyjęte - co już samo w sobie zakrawa na cud - zostanie natychmiast wypaczone i tak pokręcone, że będzie równie szkodliwe co poprzednie. Widziałem to po wielokroć. Dziś uciskani, tylko czekają okazji, by stać się uciskającymi. Nawet jeśli tego się teraz wypierają, w rozmowach przebija się taka groźba. Choć moi adwersarze tego u siebie nie dostrzegają, widzę to bardzo wyraźnie.
Próbować wyciągnąć świat z szamba, w taki sposób, to jak próbować pomóc nałogowcowi, samemu pozostając w nałogu. To jakby tonący ratował tonącego. To po prostu się nie uda. Najpierw trzeba usunąć groźbę własnego utonięcia, stanąć na pewnym gruncie, albo samemu wyjść z nałogu i wtedy dopiero można wyciągnąć pomocną dłoń. W przeciwnym razie, skończy się to obopólną krzywdą. Tym bardziej, że tak jak niemal nikt nie chce porzucić źródła cierpień, tak nikomu się też nie spieszy do promowania i wdrażania zdrowych rozwiązań społecznych.
Drogi Thanissaro, drogi tłumaczu - dziękuję, że ostatecznie uwolniliście mnie od tych rozterek.
Gdyby poszukiwacz prawdy nie znalazł lepszego, lub równego sobie towarzystwa, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem. Nie ma dlań wspólnoty z głupcem.
Dhammapada