Dlaczego to robimy i jak możemy sobie z tym poradzić? Zacznijmy od uzależnień fizycznych. Przede wszystkim należy uświadomić sobie, że jest to realny problem. Tymczasem najdziwniejsze jest to, że ludzie są zbyt dumni, by przyznać się do błędów i zawsze chcą mieć rację – dopóki nie spowodują poważnych szkód dla siebie i innych. Nie potrzebujesz lekarza czy psychiatry, by stwierdzić, że jesteś od czegoś uzależniony – to powinno być dla ciebie oczywiste. Należy przede wszystkim przestać piętnować uzależnienia. Nie musisz siebie winić, nie jesteś gorszym człowiekiem przez to, że jesteś od czegoś uzależniony. To się po prostu niektórym ludziom przydarza.
Jedna z ważniejszych rzeczy, których się nauczyłem, to nie osądzać innych. Wolność od uzależnień nie daje prawa do poczucia wyższości ani do traktowania osób uzależnionych jako przedstawicieli marginesu społecznego. Uzależnienia są elementem rzeczywistości. Jest to choroba jak każda inna. Jeśli chorujesz na grypę, jesteś na nią leczony i otrzymujesz właściwą opiekę.
Jest pewna rzecz, której zawsze uczę innych – mamy wiele zachorowań o tej porze roku, kaszel, katar, wielu z was zapewne odwiedziło lekarza w ciągu ostatniego miesiąca. Ilu z was oznajmiło po wejściu do gabinetu: „Panie doktorze, coś jest ze mną nie tak, mam podrażnione gardło”? „Coś jest ze mną nie tak, mam luźne stolce”? „Coś jest ze mną nie tak, odczuwam ból tu i tam”? Dlaczego tak mówicie? Nie ma nic złego w byciu chorym! Choroba jest częścią życia. Jeśli ktoś na tej sali nie był nigdy w życiu chory, niech podniesie rękę. Bądźcie szczerzy – czy ktoś z was nigdy w życiu nie chorował?
Wszyscy chorujecie od czasu do czasu. Bycie chorym to normalna rzecz. Tak naprawdę bardzo nienormalną rzeczą byłoby, gdybyście nigdy nie chorowali – wtedy dopiero coś byłoby z wami nie tak i lekarze robiliby wam mnóstwo badań. Dlaczego więc pierwszą rzeczą, jaką mówicie podczas wizyty u lekarza, jest to, że coś jest z wami nie tak? Od razu piętnujecie chorobę. Dlatego proszę was i powtarzam to od wielu lat: jeśli planujecie w bliższej lub dalszej przyszłości udać się do lekarza, wchodząc do gabinetu, oznajmijcie: „Panie doktorze, wszystko ze mną w porządku, znowu jestem chory”.
To zmienia cały obraz sytuacji. Nie czujecie się napiętnowani, nie obawiacie się wizyty u lekarza, nie uważacie, że coś jest z wami nie w porządku. Bycie chorym jest rzeczą normalną i naturalną. Nigdy więc nie myślcie, że coś jest z wami nie tak, jeśli jesteście uzależnieni. Uznajcie, że wszystko jest z wami w porządku. Wtedy od razu przestajecie piętnować tę przypadłość. Dzięki temu więcej ludzi może przyznać, że ma problem z uzależnieniem.
Zdarza się, że macie w rodzinie lub wśród przyjaciół osoby uzależnione. Jak sobie z tym poradzić? Jest na to pewien sposób – dość ciężko go zastosować, ale jest skuteczny. Tę myśl podsunął mi przykład dawnego przyjaciela, który również był mnichem, wiele lat temu. Znałem go bardzo dobrze – był bardzo dobrym mnichem, ale nie mógł pozbyć się ciągłych fantazji seksualnych. Był od nich uzależniony.
Udał się więc do wielkiego Ajahna Chah i spytał, co może zrobić, żeby te fantazje ustały – chciał być mnichem, chciał medytować, ale nie wiedział, jak pozbyć się fantazji seksualnych. „To bardzo proste”, powiedział Ajahn Chah. „Kiedy następnym razem będziesz wygłaszał publicznie mowę, opowiedz w szczegółach o swoich fantazjach. Ludzie będą bardzo zaciekawieni, wysłuchają cię do samego końca”. Oczywiście nigdy do tego nie doszło, to zbyt krępujące. Ale ważne, że się do tego przyznał.
Czasem ktoś jednak odmawia przyznania, że ma problem z alkoholem, hazardem czy z innym uzależnieniem – dotyczy to zwłaszcza alkoholu i narkotyków. Jeśli więc ktoś z waszych bliskich ma problem, powiedzmy, z alkoholem, jednym ze sposobów poradzenia sobie z tym jest nakręcenie telefonem filmu pokazującego jego zachowanie, kiedy jest pijany. Nagrajcie film, ponieważ osoby uzależnione, czy to od alkoholu czy od gniewu, najczęściej nie są świadome swojego zachowania, kiedy są pijane lub przeżywają atak agresji.
Są nietrzeźwi, a więc nie są niczego świadomi. Przeżywają atak gniewu, co jest z kolei rodzajem nietrzeźwości emocjonalnej. Człowiek nie jest wtedy w pełni władz umysłowych. Nakręćcie więc film, a kiedy jego główni bohaterowie wytrzeźwieją lub się uspokoją, pokażcie im go. Niech zobaczą, jak się zachowują, kiedy wracają z kasyna – to w przypadku osób uzależnionych od hazardu – lub jak wyglądają, kiedy wracają do domu pijani. Pokażcie im to. Takie dowody bardzo często otwierają ludziom oczy, ponieważ nie mają świadomości tego, jak się zachowują.
Ale kiedy zobaczą to na ekranie, wówczas zrozumieją. Jest to pewne ćwiczenie uważności, uświadomienie sobie, jak to naprawdę wygląda. A jeśli to nie pomoże i nie sprawi, że zgłoszą się na leczenie, wtedy pójdźcie krok dalej i opublikujcie film na YouTubie [śmiech]. To na pewno podziała i odpowiednio ich zawstydzi – świadomość ich nietrzeźwych zachowań widocznych publicznie. To ich zmotywuje do poradzenia sobie z tym problemem. Ale należy przede wszystkim uświadomić sobie, że uzależnienie jest problemem. Następnie należy poszukać sposobu poradzenia sobie z nim.
Pierwszy sposób polega na tym, aby odstawić to, co uzależnia na pewien czas, powiedzmy na tydzień. Ponieważ osoby uzależnione twierdzą, że mają nad sobą pełną kontrolę i mogą zrezygnować z danej używki w każdej chwili, tylko zwyczajnie nie chcą tego robić. Usłyszałem kiedyś od pewnego palacza, że palenie papierosów nie jest wcale takie istotne – czy będziesz palił, czy rzucisz palenie, i tak w końcu umrzesz; w czym więc problem? W tym, że nie chodzi o to, czy umrzesz – lecz o to, jak szybko umrzesz i w jaki sposób. Jednak często osoby uzależnione nie widzą w tym żadnego problemu.
Skoro więc naprawdę uważają, że mają nad sobą kontrolę, niech z tego zrezygnują na pewien czas. Na przykład mnisi i mniszki przestrzegają okresu odosobnienia pory deszczowej. Właśnie się zbliża, zacznie się pod koniec następnego miesiąca – 26 lipca. Oznacza to, że przez trzy miesiące nie będziemy tu przychodzić. Gdybyśmy pojawiali się tu w każdy piątek, spowszednielibyśmy wam i przestalibyście nas doceniać, nie śmialibyście się już z moich dowcipów, a to stanowi dobry wstęp do dzisiejszego bardzo kiepskiego dowcipu – więc kto nie lubi kiepskich dowcipów, proszę zatkać uszy, bo oto nadchodzi coś naprawdę strasznego.
Ale dotyczy to uzależnień i kwestii uświadomienia sobie, że stanowią prawdziwy problem. Otóż pewien człowiek miał pasożyty jelitowe. Podczas wizyty lekarz wyjawił mu, że istnieją dwa rodzaje leczenia – chemiczne, za pomocą leku w pigułkach, oraz naturalne – a ponieważ pacjent uważał wariant chemiczny za szkodliwy dla organizmu, wybrał sposób naturalny. Lekarz przyznał, że nie jest to zbyt przyjemna kuracja, za to w stu procentach skuteczna.
Powiedział pacjentowi: „Przez następny tydzień, dokładnie o 12.00 w południe, proszę aplikować sobie czopek w postaci miniaturowej kanapki z serem. A pięć minut później – kolejny czopek w postaci miniaturowego batonika czekoladowego. I tak przez siedem dni, a na kolejną wizytę proszę przyjść za tydzień o godzinie 11.45”. Było to dość nieprzyjemne i nieco krępujące, ale pacjent zastosował się do wskazówek lekarza. W dniu kolejnej wizyty oznajmił, że leczenie nie pomaga, że wciąż czuje w brzuchu robaki. „Teraz czas na ostatnią część kuracji” – odpowiedział lekarz.
Poprosił pacjenta o spuszczenie spodni i dokładnie o 12.00 w południe zaaplikował mu czopek w postaci miniaturowej kanapki z serem – i przyczaił się z młotkiem w ręku. Pięć minut po godzinie dwunastej, żadnego batonika czekoladowego. Dziesięć po dwunastej, wciąż żadnego batonika. Kwadrans po dwunastej wysunęła się mała główka i robak zawołał „Ej, a gdzie mój batonik?!” – trzask młotkiem, i taki był smutny koniec pasożyta.
To pokazuje, co robi z wami uzależnienie. Ten robaczek był uzależniony od czekoladowego batonika podawanego codziennie pięć po dwunastej. Doprowadziło go to do śmierci. Nie uważamy czegoś za uzależnienie, a to nas zabija. Usłyszałem ten dowcip chyba jako dziecko – jest dość głupi, ale co tam. Uzależnienia są śmiertelne. Kiedy uznamy je wreszcie za problem, możemy najpierw spróbować odstawić daną rzecz na pewien czas. Czy poradzisz sobie bez batonika, mały robaczku, choćby przez jeden dzień?
Uświadomi wam to, jak silne jest wasze uzależnienie. Podczas naszego odosobnienia pory deszczowej często rezygnujemy z pewnych rzeczy na okres trzech miesięcy. Wierzcie mi lub nie, ale pewnego razu oznajmiono mi, że jestem uzależniony od herbaty – od filiżanki herbaty rano i po południu. Odparłem więc, że odstawię herbatę na trzy miesiące. Wtedy jednak wszyscy mnisi poprosili mnie, bym tego nie robił. Kiedy spytałem, dlaczego, odparli, że inny mnich tego spróbował i stał się nieznośny – całe trzy miesiące bez swojej herbaty – nie można było z nim wytrzymać. Stwierdziłem jednak, że spróbuję, żeby sprawdzić, czy jestem uzależniony.
Odstawiłem więc herbatę na trzy miesiące. Miałem dobry nastrój, czułem się spokojnie, nie było żadnego problemu. W ten sposób można zobaczyć, czy jest się od czegoś uzależnionym – odstawiając to na pewien czas. Perspektywa zrezygnowania z czegoś na zawsze jest dla niektórych ludzi nie do pomyślenia – dlatego dobrym sprawdzianem jest próba odstawienia danej rzeczy na przykład na tydzień. Ta sztuczka psychologiczna daje poczucie, że po tygodniu przerwy można wrócić do danej używki. Jeśli rezygnacja nie jest ostateczna, nie wydaje się tak zniechęcająca.
Na tej samej zasadzie opiera się nasze życie klasztorne. Możesz zostać mnichem lub mniszką, na jak długo zechcesz, a kiedy przestanie ci to odpowiadać, możesz zrzucić szaty i wrócić do świata. Nie ma tu lęku przed ostatecznością. Nie musicie podejmować tej decyzji na zawsze. Nie powinienem tego mówić, ale to samo dotyczy małżeństwa – nigdy nie jest to bilet w jedną stronę. Dajecie z siebie wszystko, ale jeśli wam nie wychodzi, zawsze możecie się rozejść.
Wiecie, jak w buddyzmie mówimy na rozwód? Nie nazywamy go już rozwodem, tylko recyklingiem. W buddyzmie nikt się nie rozwodzi, tylko podlega recyklingowi. Niektórzy przechodzą proces recyklingu wielokrotnie. Tak się po prostu czasami zdarza – coś się kończy, coś się zaczyna. Zatem dobrze jest mieć poczucie bezpieczeństwa, że nie trzeba podejmować danej decyzji na całe życie, że nie ma już możliwości wycofania się, nie ma odwrotu. A taka perspektywa może być przerażająca.
Jeśli więc narzucicie sobie pewien okres abstynencji od danej używki – powiedzmy miesiąc lub dwa – żeby sprawdzić, czy jesteście od niej uzależnieni, macie wtedy poczucie, że nie musicie rezygnować z niej na zawsze. Po pierwsze, spowoduje to, że będziecie bardziej skłonni odstawić daną używkę. Po drugie, kiedy już ją odstawicie, poczujecie się wolni i wzmocnieni, wasze poczucie wartości wzrośnie, ponieważ dokonaliście czegoś niełatwego. To wzmocnienie i wzrost poczucia własnej wartości przekładają się na radość i uczucie wolności, dzięki którym często nie powraca się już do czynnego uzależnienia.
Tak właśnie postąpiłem, będąc jeszcze młodym człowiekiem. Ponieważ byłem buddystą, mój nauczyciel wciąż powtarzał mi, że nie powinienem pić alkoholu. Tymczasem bardzo lubiłem piwo. Ale usłyszałem, że już nie mogę go pić, ponieważ jestem buddystą, medytuję i muszę odstawić alkohol. Postanowiłem więc, że spróbuję. I kiedy tylko przestałem pić piwo, poczułem w sobie niesamowitą siłę. Czułem, że mam wybór i świadomie go dokonuję. Udowodniłem sobie, że mogę przestać pić alkohol.
Mogłem pójść na imprezę i nadal świetnie się bawić. Odkryłem wręcz, że bawię się lepiej bez alkoholu. Miałem wtedy zaledwie 18, 19 lat. Na imprezie poznawałem ładną dziewczynę i szliśmy gdzieś do kąta. Kiedy piłem piwo i inne alkohole, w ogóle tego nie pamiętałem. A to była najlepsza część imprezy! Kiedy więc byłem trzeźwy, o wiele lepiej się bawiłem. Takie zwykłe, małe rzeczy sprawiały, że człowiek zaczynał bardziej cieszyć się życiem. Jaki był więc sens powrotu do alkoholu? Poza tym byłem wtedy studentem, alkohol dużo kosztował, więc miałem mnóstwo pieniędzy na inne potrzeby.
A pomyśleć, że spróbowałem zrezygnować z alkoholu tylko na krótki czas, żeby sprawdzić, jak zareaguję. Tymczasem nie dość, że poczułem w sobie wewnętrzną siłę dzięki dokonaniu czegoś trudnego, to jeszcze zacząłem bardziej cieszyć się życiem. Podobnie jest z innymi uzależnieniami. Jeśli zasugerujecie komuś dożywotnią abstynencję, raczej was nie posłucha. Co innego na jakiś czas. Dlatego mamy nasze odosobnienia pory deszczowej.
W krajach o tradycji buddyjskiej obchodzone są święta księżycowe – dni Poya – lub święto Wan Khao w Tajlandii, kiedy należy zachowywać się przyzwoicie przez jeden dzień. Nie można pić alkoholu, kłócić się z żoną, trzeba powstrzymać się od ekscesów przez jeden dzień – potem można do tego powrócić. To sprawdzenie samego siebie – czy dam radę? I jakie to uczucie? Jak to jest, być wolnym od tego, co uzależnia? Jak to jest, nie pójść do kasyna albo przez tydzień nie obejrzeć filmu pornograficznego w internecie?
Jeśli wytrzymacie przez tydzień, potem możecie do tego wrócić. Oznacza to, że zyskaliście trochę więcej kontroli. Teraz możecie tę kontrolę rozszerzyć, a czujecie się dzięki temu wzmocnieni. Czujecie się dobrze, jesteście wolni. A kiedy już zyskacie tę perspektywę wolności, uświadomicie sobie, że tak naprawdę to wy jesteście kontrolowani przez uzależnienie. To jak więzienie – musicie otrzymać swoja porcję przyjemności i wrażeń. A dostrzeżecie to dopiero wtedy, gdy będziecie od tego wolni. Choćby przez tydzień.
Nabędziecie dzięki temu pewnej mądrości i doświadczenia. Przekonacie się, że jesteście w stanie tego dokonać i wiecie, jakie są z tego korzyści – to was wzmocni. Wtedy jest już łatwiej rozpocząć trwałą abstynencję. Jednak największym niebezpieczeństwem jest nawrót, czyli powrót do czynnego uzależnienia. W imię starych dobrych czasów lub pod jakimkolwiek innym pretekstem. Tak naprawdę nie jest ciężko rozpocząć abstynencję – najtrudniej jest ją utrzymać. To stanowi największe wyzwanie. Pomocna może okazać się technika, której uczymy się zwłaszcza podczas medytacji, a którą nazywam programowaniem uważności.
Wykorzystuję tę technikę bardzo często podczas medytacji – jest pomocna także w radzeniu sobie z uzależnieniami. Na przykład pewien palacz kiedyś oznajmił, że usiłuje rzucić palenie – odstawił papierosy na tydzień lub dwa, po czym nagle zauważył, że ma papierosa w ustach i nie ma pojęcia, skąd on się tam wziął. Był to nawyk tak silnie zakorzeniony w nim, że nie wiedział nawet, kiedy znowu zaczął palić, ani jak do tego doszło. Dzieje się tak dlatego, że wiele nałogów bierze się z nawyków, a nawyki powodują zachowania, których sobie nie uświadamiamy. To jak z prowadzeniem samochodu i jednoczesnym mówieniem do kogoś – robicie to automatycznie.
To jak oddychanie, bicie serca czy procesy trawienne. Staje się to niezależnym fizycznym procesem, z którego nie zdajecie sobie sprawy. To się po prostu dzieje. Wasza uwaga skierowana jest gdzie indziej. Zatem oto, co należy zrobić, by zadziałać uważnością w kluczowym punkcie nałogu. Powiedzmy, że mamy naszego palacza, który bez przerwy wraca do palenia. Mówimy mu: „Kiedy będziesz spokojny, zrelaksowany, pozytywnie nastawiony do życia, uważny i pełen energii, wypowiedz do siebie następującą formułę: ‘Nie sięgnę po pierwszego papierosa. Nie sięgnę po pierwszego papierosa. Nie sięgnę po pierwszego papierosa’.
Powiedz tak do siebie – dużo wolniej, niż ja to zrobiłem, poświęcając temu jak najwięcej uwagi. Potem już o tym nie myśl. Skuteczność tej metody jest niesłychana. To jak autohipnoza, samo-uwarunkowanie, jakkolwiek by to nazwać – ja nazywam to programowaniem uważności. Bez tego palacz uświadomiłby sobie fakt sięgnięcia po papierosa najprawdopodobniej dopiero po zapaleniu go. Ale ponieważ wprowadził tę sugestię do swojego umysłu, stał się świadomy swojego zachowania w tej właśnie chwili, gdy zamierzał sięgnąć po papierosa. Działa to jak program antywirusowy w komputerze. Dlatego nazywam to programowaniem uważności.
Jeśli mi nie wierzycie, poproszę was o wykonanie dziś wieczorem pewnego bardzo prostego ćwiczenia. Kiedy sam wykonałem je po raz pierwszy, byłem zaszokowany, jak bardzo jest skuteczne. O której godzinie zamierzacie jutro wstać? Powiedzmy, że o 4.00 nad ranem, jak mnisi. Czy ktoś z was wstaje o 4.00? Dobrze, wybierzmy inną godzinę, dajmy na to 8.00. Jeszcze za wcześnie dla niektórych osób? Niech więc będzie 8.30, dla świętego spokoju. Powiedzmy, że chcecie wstać jutro rano o 8.30.
Nastawcie budzik na 8.35, dla poczucia bezpieczeństwa – jeśli ćwiczenie się nie uda, stracicie tylko pięć minut. Otóż kiedy będziecie dziś wieczorem już leżeć w łóżku wygodnie utuleni, zamknijcie oczy i powiedzcie sobie: „Obudzę się rano o 8.30. Obudzę się rano o 8.30. Obudzę się rano o 8.30”. Powiedzcie to sobie trzy razy własnymi słowami, poświęcając temu pełną uwagę, a potem już o tym nie myślcie i idźcie spać. Jeśli postąpicie według tych wskazówek, jutro rano będziecie tak zaskoczeni, kiedy po otwarciu oczu spojrzycie na budzik i zobaczycie, która jest godzina – 8.30 bez minuty lub dwóch. Ta metoda jest do tego stopnia skuteczna.
Kiedy zastosowałem ją po raz pierwszy, mając 18 lat, pomyślałem, że to dziwne. Nie budzę się i nie sprawdzam godziny – podaję tylko wcześniej instrukcje swojemu mózgowi, a on już wszystkiego sam dopilnowuje. To jak niezależny wewnętrzny zegar. Zrozumiecie wtedy, że możecie zaprogramować wasze umysły niemalże w dowolnym celu. Sam często tak postępuję. Może was to zdziwi, ale jestem bardzo zajętym mnichem. Nie jestem dyrektorem generalnym, jestem mnichem generalnym – wielu buddyjskich wspólnot i stowarzyszeń na całym świecie. Mam mnóstwo pracy. Ale jeśli mam coś istotnego do zrobienia – na przykład muszę wykonać ważny telefon – nie potrzebuję zapisywać tego w kalendarzu na telefonie, którego i tak nie mam; nie zawiązuję sobie też węzełków na sznurku. Jeśli mam do zrobienia coś naprawdę ważnego, zamykam oczy i powtarzam sobie na przykład: „Muszę zadzwonić do prezesa – nie Rady Ministrów – Towarzystwa Buddyjskiego. Muszę zadzwonić do prezesa Towarzystwa Buddyjskiego jutro o wpół do dziesiątej. Muszę zadzwonić o wpół do dziesiątej. Muszę zadzwonić do prezesa Towarzystwa Buddyjskiego jutro o wpół do dziesiątej”.
Stosowałem tę metodę już wiele razy i mam do niej zaufanie. Powtarzam sobie jedno zdanie, z pełną uwagą, potem przestaję o nim myśleć; i kiedy robię coś zupełnie innego, dajmy na to czytam poranną gazetę – jako mnich mam dużo roboty papierkowej, czytam gazety – nagle o właściwej porze pojawia się w mojej głowie myśl, że muszę zadzwonić do prezesa Towarzystwa Buddyjskiego. Ta myśl pojawia się sama, wcześniej tylko ją zaprogramowałem w swoim umyśle, to po prostu niezawodne.
Całkowicie ufam tej metodzie. Jej stosowanie bardzo ułatwia życie, nie musicie martwić się na przykład o to, żeby pamiętać o prezencie urodzinowym dla ukochanej osoby. Mówicie sobie po prostu: „Muszę pamiętać o tym, żeby kupić jutro prezent urodzinowy” – wtedy nie zapomnicie. To oszczędza dużo cierpienia. Wypróbujcie tę technikę – zwłaszcza w przypadku uzależnień. Jeśli dotyczy to alkoholu, powtórzcie sobie na przykład, że nie otworzycie pierwszej butelki piwa. Jeśli wam się uda, wówczas przełamiecie nawyk. Ta metoda wzbudza uważność w samym sercu nałogu – jesteście u progu przełamania uzależnienia.
W przeciwnym razie jest to bardzo trudne. Pewien człowiek uzależniony od heroiny powiedział, że musi odmawiać sobie tysiąc razy dziennie, żeby nie sięgnąć po heroinę. A wystarczy, że da sobie przyzwolenie choć raz – i wraca do czynnego uzależnienia. Powiedział, że wyjście z tego jest prawie niemożliwe. Pomyślcie, że możecie poradzić sobie z tym inaczej. Wystarczy, że zaprogramujecie swoją uważność i powtórzycie sobie: „Nie sięgnę po pierwszą porcję heroiny”. Następnie wracacie do swoich codziennych spraw, a kiedy okaże się, że potrzebujecie tych instrukcji, przyjdą wam z pomocą. Zupełnie jak antywirus w komputerze, który cicho sobie drzemie, a kiedy staje się potrzebny, uruchamia się i was powstrzymuje. Tym sposobem rozwijamy uważność w istotnych obszarach naszego życia. Prawda jest też taka, że na świecie występują nie tylko uzależnienia chemiczne i behawioralne.
Mam na myśli pewne uzależnienie, którego byłem świadkiem wielokrotnie – chciałbym się teraz na nim skupić, bo to bardzo przykre zjawisko. Mam na myśli partnerów życiowych odnoszących się nieprzyjemnie do siebie nawzajem. Znacie ten dowcip – w pierwszym roku małżeństwa żona słucha męża; w drugim roku małżeństwa mąż słucha żony; a w trzecim roku małżeństwa sąsiedzi słuchają ich obojga. Można stwierdzić, jak długo trwa dane małżeństwo po tym, w jaki sposób ludzie się do siebie odnoszą. Wpadają w nawyk ripostowania sobie podczas przykrej wymiany zdań, są dla siebie złośliwi i tylko coraz bardziej nakręcają spiralę kłótni.
To bardzo przykre, jak dwoje kochających się ludzi wpada w zły nawyk nieprzyjemnego odnoszenia się do siebie nawzajem. Także w tym przypadku używam programowania uważności, ucząc ludzi, żeby tak nie postępowali. To wystarczy, ponieważ mamy tu do czynienia ze zwykłym nawykiem, który rozwija się wskutek długiego wspólnego życia – czasami jesteśmy w złym humorze i mówimy wtedy coś przykrego, na co otrzymujemy jeszcze mniej przyjemną odpowiedź. Zaczynamy przerzucać się ripostami i staje się to bardzo złym nawykiem.
Jak więc poradzić sobie z tym uzależnieniem od złej mowy? Otóż kiedy nikogo nie ma w pobliżu i odczuwacie wewnętrzny spokój, powtórzcie sobie: „Kiedy mój partner lub partnerka powie coś nieprzyjemnego, ja odpowiem coś miłego. Kiedy powie coś nieprzyjemnego, ja odpowiem coś miłego. Kiedy powie coś nieprzyjemnego, ja odpowiem coś miłego”. Poinstruujcie swój umysł i przestańcie o tym myśleć. Nie musicie być spięci i obchodzić się z waszym partnerem lub partnerką jak z jajkiem. Będziecie zadziwieni, jak ta technika działa. Powiedzmy, że usłyszycie coś niemiłego lub niestosownego pod waszym adresem – już macie zamiar odpowiedzieć według starego nawyku, gdy nagle uświadamiacie sobie, że istnieje inny sposób, że można odpowiedzieć czymś miłym. Przełamujecie nawyk. Kiedy partnerka dzwoni do was ze słowami: „Znowu się spóźniasz”, odpowiadacie: „Wiem, ale bardzo za tobą tęsknię i nie mogę się doczekać, aż wrócę”…
Czy cokolwiek w tym rodzaju. To naprawdę działa, pozwala przełamać zły nawyk wrogiej dyskusji. Możecie zacząć inaczej odnosić się do siebie nawzajem. Jeśli macie coś do zarzucenia drugiej osobie, coś, o czym naprawdę powinna wiedzieć, nie popadajcie w dawną oskarżycielską manierę. Jeśli chcecie wpłynąć na zmianę zachowania partnera lub partnerki, nie zwracajcie się do nich wrogim tonem, kiedy wracają zmęczeni i zestresowani z pracy. Zaproście ich na kolację, najlepiej do ich ulubionej restauracji, gdzie podadzą wam kilka dań. Gwarantuję, że przy ostatnim daniu będziecie mogli powiedzieć im wszystko.
Będą tak ułagodzeni, że wysłuchają wszystkiego, co macie im do powiedzenia. To jest właściwy sposób na strofowanie ludzi. Trzeba ich najpierw dobrze potraktować, ugłaskać – wtedy łatwiej przełkną gorzką pigułkę waszej krytyki. Będą w dobrym nastroju, nie będą zmęczeni. Porzućcie więc zły zwyczaj przerzucania się niemiłymi odpowiedziami. To jeśli chodzi o nawyk złej mowy. Wpadamy też jednak czasem w nawyk negatywnego myślenia, przybieramy negatywne nastawienie do życia – a jest to rodzaj uzależnienia, którego nikt nie zauważa.
Łatwo jest rozpoznać uzależnienie od alkoholu, od hazardu, od jakiejkolwiek substancji lub czynności. Inaczej jest z uzależnieniem od negatywnego myślenia. Stanowi ono tak naprawdę podstawę wszystkich uzależnień – popadnięcie w nałóg wytwarzania złych myśli. A jego źródłem jest bardzo niebezpieczne zjawisko – to narzekający umysł. Kiedy zetknąłem się z tym pojęciem w naukach Buddhy, pomyślałem, że to wspaniała koncepcja – umysł uzależniony od ciągłego wynajdywania błędów. Pamiętam dobry przykład tego zjawiska, kiedy odwiedzałem moją matkę w Londynie kilka lat temu i szedłem z jej mieszkania do świątyni, w której miałem wygłosić mowę. Minąłem wtedy dwóch młodych ludzi czekających na autobus – siedzieli na kawałku muru.
Niestety górna powierzchnia muru nie była płaska, tylko wystawały z niej okrągłe kamienie. I młodzi ludzie narzekali, że nie powinno się zezwalać na budowanie takich murów, że wszystkie powinny być na górze płaskie. To było niesłychane. Nie rozumiałem, co było nie tak z tym murem – przynajmniej mieli na czym siedzieć! Być może nie był płaski, ale był wystarczający. Czy chcielibyście, żeby wszystkie kawałki muru były wyposażone w poduszki i oparcia, żeby było wam wygodnie?
Tymczasem okazuje się, że nawet w rozwiniętym kraju można znaleźć powody do narzekania. Staje się to bardzo złym nawykiem wielu ludzi. W pracy jesteście krytyczni wobec szefa, uważacie, że jest głupi. Pomyślcie wtedy, czy zatrudniłby was, gdyby był inteligentny? To ciekawa refleksja. Za co uważacie, że pracodawca wam płaci? Myślicie, że płaci wam za chodzenie do pracy i znoszenie zachowania waszego szefa, kierownika i za cały wasz trud? Wasza pensja jest łapówką za robienie czegoś, czego najchętniej byście nie robili. Jeśli naprawdę lubicie swoją pracę, idźcie do szefa i powiedzcie mu o tym. Wtedy prawdopodobnie obetnie wam pensję o połowę, bo skoro pracownik lubi swoją pracę, po co mu płacić?
Pamiętajcie więc, żeby nie doszukiwać się wszędzie minusów. Pracujecie tylko pięć dni w tygodniu, czasami sześć. Dawniej ludzie musieli pracować siedem, osiem dni w tygodniu, czterysta dni w roku… takie przynajmniej odnosiło się wrażenie w niektórych fabrykach odzieży czy innych zakładach. Dziś ludziom żyje się bardzo dobrze. W pięknych domach, gdzie mają zapewnione ulubione rozrywki w zasięgu pilota. Żyjemy w lepszych warunkach niż dawni cesarze i królowie – oni nie mieli rozrywek, jakimi ludzie teraz dysponują. Wszędzie miękkie łóżka i klimatyzacje, żeby chłodzić w gorące dni i ogrzewać, kiedy jest zimno. Jak można na cokolwiek narzekać, żyjąc w takich warunkach?
To jeden z powodów, dla których narzekający umysł jest uzależnieniem. Jesteśmy przez to nastawieni do wszystkiego tak negatywnie, że doszukujemy się mankamentów nawet w naszych ukochanych osobach. A powtarzam wam, że jeżeli pozbędziecie się waszego partnera lub partnerki i zwiążecie się z kimś innym, będzie identycznie. Jeżeli jeszcze tego nie wiecie, niedługo się dowiecie. Wszyscy mężczyźni są tacy sami. Kobiety też – wszystkie są takie same. Wszyscy są jak samochody z różnym typem zawieszenia, ale takim samym silnikiem. Trzymajcie się więc tych partnerów, których macie, w pełni wam wystarczą.
A co najważniejsze – przestańcie doszukiwać się w nich wad. To jest uzależnienie. W końcu stajemy się negatywnie nastawieni do wszystkiego, narzekamy na męża, żonę, dzieci… Pamiętacie waszych rodziców, kiedy byliście dziećmi? Słyszeliście pewnie, że macie lepiej się uczyć, sprzątnąć swój pokój, wynieść śmieci. Robiliście to wszystko, a oni byli wciąż niezadowoleni z waszych wyników w szkole, bo dostawaliście czwórki zamiast piątek. W niektórych szkołach daje się oceny w postaci liter. Dlatego powtarzam dzieciom, że kiedy otrzymają złą ocenę „F”, tak naprawdę znaczy to „fantastyczny”. Kiepska ocena „E” oznacza „ekstra”. Z kolei najlepsza ocena „A” oznacza „arogancki”. A ocena „D” to nie „dostateczny”, tylko „dobry”. Trzeba wzmacniać swoje poczucie wartości.
Odpuście trochę waszym dzieciom. Pochwalcie je zamiast ciągle się ich czepiać. Naprawdę – jeśli macie dzieci, bądźcie uważni. Jak często je chwalicie, a jak często ganicie? Jak często doszukujecie się w nich wad? Jak często narzekacie na ich zachowanie? Zaobserwujcie sposób, w jaki się do nich odnosicie. Posłuchajcie, jak zwracacie się do waszego partnera czy partnerki. Posłuchajcie, w jaki sposób wasz szef zwraca się do pracowników. Zrozumiecie wtedy, dlaczego jest na świecie tyle nieszczęścia i stresu. A wystarczy odrobina pochwały zamiast przygany. Jeżeli pozbędziecie się uzależnienia od doszukiwania się wszędzie błędów, ze świata zniknie wiele gniewu i przygnębienia.
Wszędzie doszukujecie się mankamentów. Jadąc tu, stoicie w korku – na co tu narzekać, siedzicie w samochodzie, jest wam miło i wygodnie! Spędzacie przyjemnie czas, stojąc w korku. Możecie się rozluźnić, nie musicie jechać szybko i martwić się, że złapie was policja lub fotoradar. Muszę o tym powiedzieć… ile mandatów za przekroczenie prędkości otrzymało auto naszego klasztoru w ubiegłym miesiącu, trzy albo cztery? Tak, coś koło tego. To bardzo krępujące. Powinniśmy być uważni i świecić przykładem, a tu taka historia.
Widzicie, popełniamy błędy, śmiejemy się z nich i wszystkim o nich mówimy. Ale przestańcie doszukiwać się wszędzie błędów. O pewnym swoim błędzie dawno nie opowiadałem – może wspomniałem o nim przed kilkoma tygodniami. Kiedy po raz pierwszy zjawiłem się tu 32 lata temu, przez pierwsze 11 lat funkcję opata sprawował inny mnich. To znaczy, że jestem tu szefem od 21 lat. Ale kiedy dopiero zaczynałem – wiecie, jak to jest na samym początku – chciałem mieć wszystko pod kontrolą.
Około pół roku po przejęciu obowiązków głównego mnicha przechodziłem przez teren klasztoru i zobaczyłem, że jakiś bezmyślny, nieuważny mnich zostawił na ziemi młotek, który już zaczął rdzewieć. Wszystko, co posiadamy, mamy dzięki waszym datkom i waszej szczodrości – wrzucacie pieniądze do skrzynki i z tego żyjemy. Codziennie przynosicie nam jedzenie do klasztoru. Nie kupujemy go sami, to są wszystko wasze hojne datki. Pomyślałem więc, że jakiś bezduszny mnich stwierdził, że to był tylko niepotrzebny stary młotek i zostawił go na zewnątrz, żeby rdzewiał w lesie – nie obchodziły go wasze datki.
Gdybyście odkryli, że nie dbamy o to, co nam ofiarujecie, mielibyście wszelkie prawo do oburzenia. „Po co dawać im cokolwiek, skoro tego nie szanują?”. Pomyślałem więc, że to dobra okazja, żeby wygłosić mowę do wszystkich mnichów. Zwołałem specjalne zebranie w sali. Tym razem nie padł ani jeden żart. Sprawa była poważna. Zgromiłem wszystkich spojrzeniem i oznajmiłem: „Skoro żyjemy z jałmużny, musimy szanować datki, które otrzymujemy. Może ten młotek pochodził od starszej osoby na emeryturze, która specjalnie odkładała na niego pieniądze, ponieważ lubi mnichów i nasz klasztor, wyznaje buddyzm i chciała pomóc; może oszczędzała na ten młotek przez kilka tygodni. A tymczasem ktoś zostawił go w lesie, żeby rdzewiał – to karygodne niedbalstwo, tak się nie godzi”.
Byłem naprawdę groźny. Dziś już się tak nie zachowuję – za chwilę dowiecie się, dlaczego. Otóż po około trzech kwadransach trwania tej reprymendy, żaden z mnichów nie przysypiał, wszyscy siedzieli wyprężeni jak struny, nieruchomi i przestraszeni. Kiedy skończyłem, umilkłem i czekałem. Czekałem przez około trzy do czterech minut, aż winowajca się ujawni, podniesie rękę i przyzna się do błędu. Oczywiście wybaczyłbym mu – był już wystarczająco zestresowany. Ale żaden mnich nie podniósł ręki. Żaden.
To było w tym wszystkim najgorsze. Pomyślałem, że może przesadziłem, może za bardzo ich wystraszyłem. Ale przecież wystarczyło przyznać się do winy i puściłbym wszystko w niepamięć. Opuściłem salę tak smutny i rozczarowany tym, że żaden z mnichów nie miał odwagi się przyznać. Ale wychodząc, uświadomiłem sobie, dlaczego nikt się nie przyznał. Nagle przypomniałem sobie, że to ja zostawiłem ten młotek na zewnątrz. To byłem ja! I zupełnie o tym zapomniałem. Przypomniałem sobie dopiero, kiedy zganiłem wszystkich mnichów i dałem im do wiwatu. To była jedna z najbardziej żenujących chwil w moim życiu. Wróciłem do sali i poprosiłem, żeby wszyscy usiedli, ponieważ muszę coś ogłosić. To ja zostawiłem ten młotek w lesie.
Doświadczyliście tego kiedyś, publicznie? To takie krępujące – ale przynajmniej się przyznałem. I wszyscy się z tego śmiali. Ale tak się właśnie dzieje, kiedy doszukujecie się błędów – jeśli tak postępujecie, w końcu to do was wróci, tak działa kamma. Czy chcecie żyć w takim świecie, ciągle nastawieni krytycznie i negatywnie? Doprowadzi was to do gniewu i zniechęcenia, zaczniecie złościć się na wszystkich, aż w końcu stwierdzicie, że nikt wam nie odpowiada. Nie akceptujecie niczyich błędów, nawet partnera czy partnerki, aż stajecie się tak negatywnie nastawieni, że nie możecie już wytrzymać z samym sobą. To prowadzi do depresji, czasem nawet do samobójstwa. Do tego stopnia uzależniliście się od wynajdywania błędów, że nie umiecie już dostrzec niczego dobrego w was samych, w innych ludziach ani w życiu.
Na tym uzależnieniu chciałbym się dzisiaj skupić. Bardzo łatwo sobie z nim poradzić. Przede wszystkim należy zauważyć, że jest to uzależnienie – psychiczne uzależnienie od negatywnego myślenia. A żeby je przezwyciężyć, wystarczy podarować sobie pół godziny bez negatywnych myśli. Spróbujcie choć przez jakiś czas – potem możecie powrócić do waszego narzekającego umysłu. Ale najpierw usiądźcie i pomedytujcie. W medytacji nie doszukujecie się błędów, jesteście w zgodzie z samymi sobą. W zgodzie z waszym krnąbrnym umysłem. Niech podąża, dokąd zechce, nawet w najbardziej absurdalne kierunki, możecie nawet zasnąć – nie miejcie sobie tego za złe.
Taką właśnie atmosferę staramy się zaszczepić w tym miejscu, w każdy piątkowy wieczór. Wciąż pamiętam ten przypadek sprzed wielu lat, kiedy podczas medytacji pewna kobieta na tej sali położyła się, zasnęła i zaczęła chrapać. Zdarzyło się to 15, 20 lat temu. Kilka osób podeszło do niej i obudziło ją. Spytałem ich potem: dlaczegoście to zrobili? Ta kobieta była ofiarą ciężkiej przemocy domowej. Przyszła tutaj w piątkowy wieczór po tygodniach nieprzespanych nocy i po raz pierwszy poczuła się bezpiecznie – położyła się więc i spokojnie zasnęła. Poprosiłem, żeby następnym razem pozwolono jej spać. Ponieważ ci ludzie nie znali powodów jej zachowania, nastawili się negatywnie. Jeśli zdołacie powstrzymać przez chwilę narzekający umysł, będziecie w stanie zrozumieć, dlaczego ludzie postępują w określony sposób.
Czasem mąż wraca do domu i jest dla ciebie nieprzyjemny, bo miał ciężki dzień w pracy. Nie jest złym człowiekiem, to przez codzienny stres. Proszę więc, odpuść i wybacz mu. Dotyczy to każdego – menedżerów, polityków, mnichów – wszyscy jesteśmy czasem zmęczeni trudami codzienności. Dajcie więc ludziom kredyt zaufania. Niech to będzie duży kredyt zaufania. Nawet jeśli ciężko jest dostrzec jakąkolwiek możliwość zaufania komukolwiek – wznieście się ponad to i przebaczcie. Nie krytykujcie – przebaczajcie.
Mając takie pozytywne nastawienie, widzicie, że czerpiecie z życia o wiele więcej radości. Zamiast dostrzegać wszędzie negatywne strony życia, zauważacie, jaki ten świat jest piękny. Nie widzicie już tylko sterty śmieci na ziemi – zauważacie też piękną zieloną trawę dookoła. Możecie wtedy schylić się po te śmieci i wrzucić je do kosza zamiast na nie narzekać. To samo dotyczy waszych partnerów życiowych – może nie są idealni, ale przyznacie, że są całkiem w porządku. Bądźcie szczerzy. Wy też nie jesteście idealni. Ale jesteście całkiem w porządku. Kiedy tak na siebie popatrzycie, możecie być tacy szczęśliwi.
Zaczynacie wtedy doceniać to, co macie, zamiast ciągle doszukiwać się w tym wad. Od wieków staramy się stworzyć lepszy świat – z jakim skutkiem? Czy uczyniliśmy świat lepszym, czy może tylko bardziej gniewnym? Przedkładając krytykę nad aprobatę, wytykając innym błędy, na przykład spóźnienie – zamiast być wdzięczni, że ktoś w ogóle do nas wraca. Być może nie jesteś najpiękniejszym egzemplarzem, ale masz całkiem ładny tyłek. To wystarczy. Taki rodzaj aprobaty pozwala cieszyć się życiem zamiast ciągle być do niego źle nastawionym. Wtedy pozbywamy się uzależnienia od narzekającego umysłu, którego konsekwencje tak często widzimy dookoła. Niszczy on ludzi, ich zdrowie i życie.
Podobnie jest w przypadku chorób – nie bądźcie do nich negatywnie nastawieni. Bycie chorym to nic złego. Jeśli więc macie kaszel, kaszlcie – a jeśli jesteście zmęczeni, bądźcie zmęczeni. Odczepcie się od siebie. A kiedy następnym razem udacie się do lekarza… przychodzi tu wielu lekarzy – jeden powiedział mi, że odwiedził go jeden z moich uczniów. Spytałem go, skąd wiedział, że to mój uczeń. Podobno kiedy wszedł do gabinetu, powiedział, że wszystko z nim w porządku, bo jest znowu chory. Tak, to musiał być mój uczeń. Rozwijajcie więc to nastawienie do życia, to piękna postawa. Dziękuję za wysłuchanie. Sādhu! Sādhu! Sādhu! Bardzo dobrze.
Odpowiem teraz na pytania z zagranicy – zobaczmy, co tu mamy. Pytania z Malty, z Malediwów i ze Stanów Zjednoczonych. Nie wiem, jak można mieć narzekający umysł, żyjąc na Malediwach. Jest tam przecież tak pięknie. Ale najpierw pytanie z Malty: „Czy powstrzymanie uzależnienia na przykład od alkoholu może wywołać uzależnienie od obsesji kontroli? Oraz czy można uzależnić się od wolności?”.
Świetne pytanie. Czasem ludzie przychodzą do mnie i oznajmiają, że jestem uzależniony od bycia mnichem – namawiają mnie, żebym na trzy miesiące został osobą świecką. Tymczasem bycie mnichem polega właśnie na uwolnieniu się od świeckiego życia. Kiedy jesteś wolny od alkoholu, jesteś wolny od uzależnienia od niego. Nie próbuj w ten sposób igrać ze słowami i sugerować, że można uzależnić się od wolności. To jest oksymoron, nie można być uzależnionym od wolności, wolność jest przeciwieństwem uzależnienia. Kiedy więc odpuszczasz, jesteś wolny.
Tak właśnie smakuje wolność, w ten sposób można ją opisać. Nie stajesz się maniakiem kontroli, to coś wręcz przeciwnego. Ponieważ alkohol cię kontrolował, a ty odpuściłeś sięganie po niego, teraz to ty kontrolujesz alkohol. Czasem ludzie chcą wypić kieliszek alkoholu z okazji świąt lub przy innej okazji – wypijają jednego drinka i to im wystarcza, nie potrzebują kolejnego, ponieważ odzyskali kontrolę. Nie muszą sięgać po kolejną porcję alkoholu.
Mogą pójść do kasyna na przykład z okazji swoich urodzin i założyć, że wydadzą sto dolarów, nie więcej – a kiedy już wydadzą tę sumę, kończą grę i wychodzą. To zupełnie inne zachowanie niż w przypadku kogoś, kto ma obsesję wygranej, nie może przestać grać i popada przez to w ogromne długi. Nie jest to obsesja kontroli, lecz mądrość. Kontrola to coś zupełnie innego, to doszukiwanie się błędów – wtedy mamy poczucie kontroli. A jeśli nie znajdujemy żadnych błędów, nie mamy już czego kontrolować. Z waszymi partnerami jest wszystko w porządku, nie musicie ich kontrolować – w zamian za to doceńcie ich.
Następne pytanie: „Czy można uzależnić się od bólu odczuwanego na przykład przy migrenie? Czy można uzależnić się od ciągłego myślenia o nim? Myślę, że może to dotyczyć większości przewlekłych chorób”.
To bardzo ciekawa teoria. Kiedyś brałem udział w konferencji dotyczącej zjawiska żałoby po stracie. Wygłosiłem wtedy mowę, która wydała mi się bardzo dobra – na temat tego, jak poradzić sobie z żałobą. Ale podeszła do mnie pewna kobieta – była matką jednej z ofiar zabójcy z Claremont. Jej córka zaginęła i została w końcu uznana za zmarłą. Od tamtej pory matka brała udział we wszystkich konferencjach dotyczących żałoby i straty, jakie tylko odbywały się w Australii. Kiedy jednak dałem jej możliwość odpuszczenia żałoby po córce, spojrzała mi prosto w oczy i spytała, jakim prawem jej to odbieram!
Ta sytuacja otworzyła mi oczy – zrozumiałem, jak bardzo ta kobieta była uzależniona od swojej żałoby. To była jej tożsamość. Otrzymywała dzięki temu wiele współczucia od innych ludzi – stała się pogrążoną w żałobie matką ofiary seryjnego mordercy z Claremont. Odebranie jej tego oznaczałoby pozbawienie jej dużej części jej przybranej tożsamości – tak jak i wszystkich przywilejów, które wiązały się z jej cierpieniem. Jest to więc ciekawe pytanie – czy migrena może powodować uzależnienie od bólu? Każdy ból pociąga za sobą pewne korzyści, podobnie jak niektóre choroby – kiedy dostrzegasz korzyści płynące z danego schorzenia, jesteś gotów znosić dla nich ból.
Dobrze ilustruje to pewna historia. Żył kiedyś pewien guru – byłem wtedy młody – nazywał się Ram Dass. Może go znacie, długowłosy hipis, wyjechał do Indii, zażywał mnóstwo narkotyków, których działanie uważał za przebudzenie duchowe – dziwak, ale mówił też mądre rzeczy. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych zyskał kilkoro uczniów – był wcześniej profesorem na Uniwersytecie Harvarda. Jedna z jego uczennic powiedziała, że jej ojciec jest bardzo chory, leży w szpitalu i dręczy go nieustający ból – spytała więc swojego nauczyciela, czy mógłby udzielić mu porady, na co Ram Dass się zgodził.
Ojciec dziewczyny był typowym mieszkańcem głębokiej amerykańskiej wsi. Kiedy więc zobaczył wchodzącego hipisa w długich szatach, ze wszystkimi swoimi koralikami, wykrzyknął tylko: „Wynoś się stąd! Nie mam zamiaru słuchać takiego dziwadła!”. Nie chciał więc żadnej porady. Kiedy jego córka spróbowała do niego przemówić, Ram Dass życzliwie postanowił zrobić mu masaż stóp – jako zwyczajny zabieg mający przynieść pacjentowi ulgę.
W trakcie tego masażu, po raz pierwszy od wielu dni, cały ból pacjenta zniknął – nie było po nim śladu, to był istny cud. Ale on wykrzyknął tylko: „Zostaw moje stopy, ty dziwolągu!”. Wolał znosić ból i zachować swój światopogląd, niż pozwolić odebrać sobie cierpienie i przyznać, że są na tym świecie zjawiska, których nie potrafi wyjaśnić. Jest to dobry przykład uzależnienia od bólu – byle utrzymać swoje kategoryczne poglądy na temat życia, świata czy religii. To była bardzo ciekawa historia. Tak, ból może czasem powodować uzależnienie i jest to zjawisko, które warto zbadać. Najczęściej prawdopodobnie tak nie jest i przyczyna jest natury medycznej, niemniej warto przyjrzeć się zjawisku przewlekłego bólu. Czy może być uzależnieniem? Czy potrafisz go odpuścić?
Ostatnie pytanie ze Stanów Zjednoczonych: „Jestem uzależniony od dążenia do bycia coraz mądrzejszym i uważniejszym”. Odpuść sobie, nie masz szans. Wtedy będziesz mądry i uważny. „Skoro naszym podstawowym nawykiem jest nieuważność, to czy pragnienie rozwoju uważności jest uzależnieniem od braku samoakceptacji?”. Tak naprawdę naszym podstawowym stanem umysłu jest właśnie uważność. To jest nasze „domyślne ustawienie” – kiedy przestajesz ciągle coś robić, planować przyszłość, martwić się przeszłością i bez przerwy o czymś myśleć. Podstawowym stanem umysłu jest cisza.
Podzielę się z wami pewną nauką o medytacji od Ajahna Chah. Unosił w ten sposób dłoń – to w związku z pytaniem z USA, nie macham wam na pożegnanie – i mówił: „Ta dłoń obrazuje liść na drzewie. Liść porusza się tylko dlatego, że wieje wiatr. Kiedy wiatr ustaje, liść porusza się coraz wolniej, aż w końcu zastyga w bezruchu. Podstawowym stanem liścia jest bezruch. Porusza nim tylko wiatr. Podstawowym stanem ludzkiego umysłu jest nieporuszenie. A porusza nim tylko wiatr myśli i pragnień”. Tak więc domyślnym stanem umysłu jest tak naprawdę nieporuszenie – gdy niczego nie pragniesz ani nie oczekujesz.
Jeśli więc próbujesz być mądrzejszy i uważniejszy, jeśli pragniesz mądrości i uważności, nigdy ich nie osiągniesz. To głęboka nauka. Kiedy przestaniesz czegokolwiek pragnąć, twój umysł, który jest tym liściem, stanie się całkowicie nieporuszony. Wtedy doświadczysz, czym jest prawdziwa uważność, doskonałe nieporuszenie i wielka mądrość. To właśnie ćwiczymy na odosobnieniach medytacyjnych. Tak postępują mnisi i mniszki – niczego nie pragniemy. Bo kiedy niczego nie pragniesz, twój umysł zastyga – ale jeśli pragniesz nieporuszenia, nigdy go nie osiągniesz. Podobnie jest z uważnością. Kiedy o niej myślisz, jesteś niespokojny i zmęczony. Ale kiedy przestaniesz jej pragnąć, liść powoli zastygnie w bezruchu i staniesz się całkowicie nieporuszony. To jest właśnie mądrość i uważność.
Przekażę wam jeszcze jedną naukę. Zazwyczaj przedstawiam ją na odosobnieniach medytacyjnych, ale cieszę się, że z wami również mogę się nią podzielić. A jest to moim zdaniem najlepsze porównanie, jakie Ajahn Chah kiedykolwiek sformułował. Było to w pierwszym roku mojego pobytu w Tajlandii jako mnich – potem zapomniałem o tym na wiele lat, aż w końcu doznałem olśnienia. Spisałem to porównanie w książce „Dobrze? Źle? Kto to wie?”, ponieważ nigdy nie zostało wcześniej opublikowane. Ajahn Chah powiedział, że jego klasztor w północno-wschodniej Tajlandii jest jak sad drzew mango posadzonych przez Buddhę.
Takie zastosował porównanie. Powiedział, że na każdym z tych posadzonych przez Buddhę drzew rosną setki pysznych, słodkich owoców mango. Ale powiedział nam, mnichom, a ja mówię to wam – jeśli zapragniecie któregoś z tych owoców i potrząśniecie drzewem, żadne mango nie spadnie. Jeśli wejdziecie na drzewo, żadnego nie dosięgniecie. Jeśli rzucicie kijem, żadnego nie strącicie – nie pomoże nawet drabina. Jedyny sposób na zdobycie owocu z drzewa posadzonego przez Buddhę to usiąść pod nim i trwać w całkowitym bezruchu – otwórzcie dłoń, a mango do niej wpadnie.
To absolutnie genialne porównanie. Doskonale nieporuszeni, niczego nie pragnąc – otwórzcie serce i wówczas uważność, mądrość, oświecenie, wszystko to zagości w waszych umysłach. Spróbujecie wspiąć się na drzewo – nic z tego. Możecie trząść nim do upadłego, nic nie wskóracie. Jeśli rzucicie kijem, odbije się i uderzy was prosto w głowę. Usiądźcie w całkowitym bezruchu, otwórzcie serce – i owoce mango spadną. Dziękuję za wysłuchanie. Sādhu! Sādhu! Sādhu! Bardzo dobrze. I dziękuję za pytania z zagranicy. A czy są pytania z sali? Dobrze, będziecie mogli zadać je później. Jest teraz dziewiąta, oddajmy cześć Buddzie, Dhammie, Saṅdze i możemy powrócić do naszych zajęć.
O autorze
Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora
Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.
Artykuły o podobnej tematyce:
- Sumedho Ajahn Czym jest medytacja?
- Bhikkhu Sujato Medytacja bez przeszkód
- Ajahn Brahm Medytacja prowadzona
Sprawdź też TERMINOLOGIĘ
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0
Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK
Źródło: http://www.bswa.org
Tłumaczenie: Mai Kubiak-Ho-Chi
Czyta: Aleksander Bromberek
Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/