KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Po pierwsze, obniżenie stresu jest jednym z powodów, dla których ludzie przychodzą do naszego ośrodka. A poziom stresu wciąż rośnie i rośnie. Dlatego takie miejsca stają się dla ludzi cudownym źródłem. Można przezwyciężyć stres i zmartwienia na dwa sposoby. Przede wszystkim należy przyjść tutaj, po prostu poczuć – jakby to powiedzieć – klimat tego miejsca, tę otwartość i życzliwość. Miejsca, w którym dzieci mogą biegać do woli i do którego się przyzwyczajają, które staje się ich domem, co jest cudowne. Mogą się tutaj odprężyć. Starsi ludzie też mogą tutaj odpocząć. Ileś lat temu pewna pani przyszła tutaj i zasnęła w trakcie medytacji. Chrapała, chrapała i chrapała. Mogła sobie chrapać do woli. Niestety musiałem kogoś upomnieć, bo ją obudził. Była ofiarą przemocy domowej, a kiedy tu przyszła, poczuła się bezpiecznie. Mogła się po prostu odprężyć, zwyczajnie pobyć. W jej przypadku chodziło o bezpieczne miejsce, w którym po prostu mogła pójść spać.

Pomyślałem, że to niezwykłe, że ludzie tak się tutaj czują. Kiedyś współpracował z nami pewien inspektor budowlany – spotykałem się z nim od czasu do czasu, żeby przekazać plany naszych budynków, ale nigdy tak naprawdę go nie poznałem – po wielu latach przyszedł do mnie, żeby osobiście podziękować. Kiedy spytałem za co, powiedział, że za każdym razem, gdy był zestresowany w pracy, wsiadał w samochód i przyjeżdżał na parking przed klasztorem Bodinhyana – dziękował za nasz parking. Tylko tutaj czuł się akceptowany, mógł się rozluźnić, nikt do niego nic nie mówił, nie starał się go nawrócić czy na siłę zmienić. Po prostu czuł, że dobrze być w tym miejscu.

Pamiętam, jak ktoś z nas pojechał do Tajlandii. Odwiedzał świątynie, a ludzie czasami mówili, że w niektórych buddyjskich świątyniach w Bangkoku trudno znaleźć buddyzm, bo wciąż wykonuje się tam rytuały i inne rzeczy. Ale on znalazł buddyzm nie wewnątrz świątyni, a poza nią. Zobaczył kobietę, mogła mieć około 25 lat, płakała rzewnymi łzami. Ona płakała, a on myślał: „Co zrobić? Czy powinienem iść i ją pocieszyć, czy to będzie właściwe?”. Wiecie: „Co robić?”. Ale miał coś do załatwienia w świątyni, więc wszedł do środka, załatwił to i po pół godzinie wyszedł, a kobieta już nie płakała. Wciąż siedziała w tym samym miejscu, więc stwierdził, że raz się żyje, i zapytał, czy wszystko w porządku, czy mógłby w czymś pomóc. A kobieta odpowiedziała: „Nie, dziękuję, wszystko już dobrze. Zgubiłam kluczyki od samochodu i po prostu usiadłam tutaj, żeby przepracować emocje”. Wiecie, nie mogła znaleźć swoich kluczyków i była zestresowana, rozbita – cokolwiek to było – potrzebowała atmosfery i spokoju tego miejsca, w którym nikt nie mówił jej, co ma robić, bo chciała poczuć akceptację i spokój. W takim miejscu nie ma mnichów ani mniszek. Nie ma nikogo, więc zawsze możecie przyjechać sobie na parking. Sprawdźcie to sami i posiedźcie w spokoju. To miejsce daje wam poczucie akceptacji, szczęścia i spokoju. Możecie po prostu poczuć, że odpręża was samo przychodzenie tutaj. Nie musicie tu spełniać wymagań, nie musicie niczego osiągać, nikt was nie skrytykuje, nikt nie napadnie, namawiając, żebyście się do nas przyłączyli. Często podkreślamy, że nie musicie płacić za wstęp na nasze wykłady. Ale żeby się z nich wydostać, już tak! To tylko żarcik. Tu wszystko jest za darmo, wpuszczamy ludzi, żeby mogli poczuć odrobinę szczęścia od czasu do czasu, bo cierpią w życiu.

Jeden młody sympatyk z Tajlandii przypomniał mi pewną historię. Kiedy byłem młodym mnichem, dostawaliśmy zaproszenia do różnych miejsc w Tajlandii i odwiedzaliśmy je, jeżdżąc na pace furgonetki. Kiedyś pojechałem nawet na motocyklu, jako pasażer. Nigdy więcej. Wyobraźcie sobie, co się dzieje: te szaty i motocykl. Kiedy tylko nabierzesz prędkości, wiatr dostaje się pod spód i nadymają się jak wielki balon. Myślałem, że odlecę. Na szczęście udało mi się utrzymać, ale nie radzę wam wsiadać w luźnych szatach na motor. Wracając do tematu, na pace furgonetki była metalowa rama, do której przyczepiony był brezent. Siedzieliśmy tam ze wszystkimi innymi mnichami, którzy jechali na jakieś ceremonie. Po pierwsze, bardzo się kurzyło. To były czasy, kiedy drogi były brudne i wyboiste. W tej drodze było mnóstwo dziur i za każdym razem, kiedy furgonetka w nie wjeżdżała, wszystko szło w dół, a ja podskakiwałem w górę i uderzałem głową o stelaż. I to bardzo bolało, zwłaszcza że nie było żadnych osłon. Więc wciąż i wciąż, i wciąż uderzasz się bardzo mocno w głowę. Miałem dość. To naprawdę bolało, ale co zauważyłem? Za każdym razem, gdy któryś z tajskich lub laotańskich mnichów uderzał głową w stelaż, na którym zamocowany był brezent, nigdy nawet się nie skrzywili, nigdy nie przeklął, po prostu się śmiał. A musiało ich boleć tak jak mnie, ale oni tylko się śmiali z tego bólu. Pomyślałem: „Co się tutaj dzieje?”, a ponieważ zanim zostałem mnichem, byłem naukowcem, posłużyłem się swoją nauką, zachodnią logiką, żeby stworzyć teorię wyjaśniającą, dlaczego tajscy mnisi śmieją się, gdy uderzają się w głowę. Moja pierwsza teoria zakładała, że musieli uderzyć się tak wiele razy, że uszkodzili sobie mózgi. Oczywiście to nieprawda – to byli bardzo mili i mądrzy mnisi. Nie mogłem tego zrozumieć, więc postanowiłem przeprowadzić eksperyment. Wiecie, w zachodniej kulturze, żeby coś zrozumieć, przeprowadza się eksperymenty. Postanowiłem, że przy następnym uderzeniu, zamiast przeklinać, będę się śmiał. Zawsze przeklinałem po angielsku, żeby tajscy mnisi mnie nie rozumieli, ale oni i tak wiedzieli, co mówię. Więc następnym razem, gdy uderzyłem się w głowę, zaśmiałem się i odkryłem niesamowitą rzecz – powinno się dostawać Nobla za takie rzeczy – w praktyce, gdy uderzysz się w głowę i się śmiejesz, to znacznie mniej boli.

A jeśli mi nie wierzycie, spróbujcie z kimś, kto siedzi obok. Powiedzcie, że jesteście niespełna rozumu… Nie, nie robię tego tutaj, będę miał problemy z ubezpieczycielem. Widzicie, że taka postawa względem choroby lub bólu zmienia wiele rzeczy. Boli znacznie mniej, kiedy się śmiejecie. Zacząłem wtedy rozumieć naszą relację ze stresem – im więcej narzekasz, tym bardziej jesteś spięty i zdenerwowany i tym boleśniej to odczuwasz. Dobrze to obrazuje porównanie o napiętej strunie gitary, często je przytaczam. Jesteście jak naciągnięta struna, która nadmiernie reaguje, kiedy uderza w nią nawet coś małego – jesteście tak spięci. Ale kiedy jesteście zrelaksowani, oba końce struny są luźne, więc cokolwiek się przytrafia, struna nie wydaje prawie żadnego dźwięku. Macie wtedy coś, co nazywamy odpornością, bo nie stres i nie śmiech zwykle odprężają, tylko środowisko, w którym ludzie na was nie krzyczą i nie mówią, co macie robić, bo to tylko zwiększa napięcie. To bardzo pomocne. Wracając do tej kobiety, która siedziała przez pół godziny przed świątynią – to bardzo pomogło jej uwolnić się od stresu. Nie musicie nawet wiedzieć, jak to działa, nie musicie nawet słuchać, nie musicie być buddystami, możecie być kimkolwiek, po prostu przebywajcie tu i się odprężajcie. Możecie sobie na to pozwolić, ale wiele osób, kiedy przychodzi do świątyń, zadaje sobie pytanie: „Jak mam się zachować?” – boją się, że złamią jakieś zasady. Ale pierwsza zasada, pierwszy konwenans w buddyjskiej świątyni, to życzliwość, współczucie i akceptowanie rzeczy, a nie zwalczanie ich. W świecie zewnętrznym wciąż walczymy i walczymy.

Kiedy medytowałem, kilka minut temu, pojawił się kaszel, ale go nie zwalczałem. Nie walczę z takimi rzeczami, nie wypowiadam im wojny, nie boję się ich. Jeśli przychodzi kaszel – śmiejcie się, zawrzyjcie z nim pokój. I dlatego, że rozluźniacie struny, w moim przypadku struny głosowe, naprawdę czujecie, że są zrelaksowane. Później po prostu nie kaszlecie, poradziliście sobie z tym w niesamowity sposób. To małe rzeczy, które mogą pomóc w radzeniu sobie z napięciem.

Możecie wejść na jeszcze głębszy poziom i nauczyć się, jak radzić sobie ze stresem w biurze. Czy ktoś w biurze jakoś szczególnie uprzykrza wam życie? Wiecie, szef z piekła rodem? A jeśli macie takiego szefa, to jak sobie z nim radzicie? Oczywiście uczycie się, jak żyć w pokoju z takim szefem! Nauczcie się życzliwości dla samych siebie. To, o czym mówię, to nie tylko teoria – kiedyś ktoś mnie o to spytał. Niektórzy czytają buddyjską literaturę o istotach niebiańskich i devach, i długo się zastanawiałem, czy powinienem dzisiaj mówić o devach, czy nie. Zawsze mówię o rzeczach, w które nie musicie wierzyć, które możecie znać z własnego doświadczenia. Oczywiście devy też możecie znać ze swojego doświadczenia, ale to zupełnie inna sprawa. Tutaj – devy to istoty niebiańskie – a tu toczy się wasze życie, właśnie w tej chwili. Jesteście zestresowani. Dlaczego? Co możecie z tym zrobić? Oczywiście jeśli się zmagacie i walczycie, to jak możecie zaprowadzić pokój, przecież właśnie prowadzicie wojnę. Ludzie próbowali tego tak wiele razy – wojny, która kończy wszystkie spory, agresji, która rozstawia ludzi po kątach, powodując jeszcze więcej napięć i robiąc spustoszenie.

Zamiast tego mamy w buddyzmie tę piękną drogę pokoju. Rzecz w tym, by nauczyć się, jak zmienić swoją relację ze wszystkim, czego doświadczacie. Dzieciaki? Takie są dzieci. Nigdy chyba nie widziałem dziecka, które byłoby spokojne w takim wieku. Może wy widzieliście? Chociaż nie wydaje mi się. O co mi chodzi? Chodzi mi o to, żeby nauczyć się, jak zaprowadzać pokój, nie poprzez zmienianie i przekształcanie ludzi w kogoś, kim nie mogą się stać. W buddyzmie mamy coś, co nazywa się Trzecią Szlachetną Prawdą. Zwłaszcza jeśli chcecie, by ten moment był czymś innym, jeśli chodzi wam po głowie jakaś myśl o perfekcji, jakieś „powinno się”, ideały, coś, co powinno być inne, coś, co nie powinno wyglądać w dany sposób. Idąc tym tropem, powinniśmy zakazać wstępu do świątyni dzieciom, nie powinniśmy wpuszczać psów do świątyni, kaszlący i zarażający Ajahn Brahm też nie powinien tutaj wchodzić. Powinniśmy mieć takie maszyny jak na lotnisku, które mierzą temperaturę, żeby się upewnić, czy ktoś nie jest chory. Powinniśmy… Ale kiedy mielibyśmy same „powinności” nikt prawdopodobnie nie miałby tu wstępu.

Wszyscy jesteśmy cudownymi istotami, z różnymi wadami. Może chcecie coś zmienić w waszym życiu. Może nie chce się wam sprzątać w ogrodzie, obłożyć wszystkiego ściółką, umyć naczyń. Jesteście perfekcjonistami? Jeśli tak, to nigdy nie zaznacie spokoju. Będziecie żyć w ciągłym stresie, bo ten świat nie jest perfekcyjny. Przed laty mawiałem: „Nigdy nie rób czegoś, co może poczekać do jutra, bo może dzisiaj w nocy umrzesz”. Uwielbiam to powiedzenie, przecież któregoś dnia umrę, więc dlaczego robić dzisiaj coś, co można zrobić jutro? Bo przecież możesz dzisiaj umrzeć! Co powiecie na to, żeby dzisiaj cieszyć się chwilą. Co byście powiedzieli, wy, perfekcjoniści, żeby zamiast sprawdzić, ile naczyń jest nieumytych, w pierwszej kolejności policzyć te czyste? A jeśli czystych jest więcej niż brudnych, to po prostu się zatrzymacie.

Dlaczego o tym mówię? Z powodu pewnej historii, którą przeczytałem wiele lat temu, wydaje mi się, że przytoczyłem ją w jednej z pierwszych książek – historię o japońskim ogrodzie i mistrzu zen. Mistrzowie zen są zazwyczaj bardzo spoko, bo robią rzeczy kompletnie nie z tej ziemi. I na początku trochę trudno ich zrozumieć, ale przekazują bardzo dobrą naukę. To był japoński mistrz, a właściwie młody japoński mnich, który uprawiał te niesamowite ogrody – jego ogród był jednym z najsłynniejszych w całej Japonii. Ludzie przyjeżdżali ze wszystkich stron, żeby podziwiać jego równowagę. Wystarczyło jedno spojrzenie i zapierało dech w piersiach, to było prawdziwe dzieło sztuki. I pewnego razu stary mnich, który od lat zajmował się medytacją, przybył wcześnie rano, ale ogród był zamknięty. Otwierano go dopiero po południu, ale stary mnich wspiął się na barierkę i schował za krzakami. Chciał poznać tajemnicę najdoskonalszego ogrodu w całej Japonii. Wyczekiwał więc w krzakach. Wkrótce pojawił się mnich ogrodnik, usiadł i zaczął medytować, żeby uspokoić i oczyścić umysł, zaprowadzić w nim artystyczną równowagę przed przystąpieniem do pracy. Wziął dwa duże kosze wiklinowe i podszedł do pięknej śliwy, która stała na środku ogrodu. Podnosił jedno po drugim, każdy liść czy gałązkę, strącone przez wczorajszy wiatr. I przed włożeniem do kosza oglądał gałązki, żeby zobaczyć, czy mają wartość artystyczną: odpowiedni kształt i krzywiznę, jeśli tak, wtedy wkładał je do kosza. Jeśli były do niczego, lądowały w koszu ze śmieciami. I podobnie z liśćmi. Podnosił każdy liść i badał, czy można zrobić z niego użytek, czy ma odpowiedni kolor i kształt. Jeśli tak, to lądował w koszu z dobrymi liśćmi. Reszta szła na śmieci. Pozbieranie z ogrodu liści i gałązek, które spadły w nocy, zajęło mu kilka godzin. I w końcu się zatrzymał. Nienadające się liście wyrzucił do kompostownika i zrobił sobie herbatę. Potem zaczął medytować, co było najważniejszą chwilą tworzenia ogrodu. Wziął kosz z pięknymi liśćmi, kwiatami i gałązkami i zaczął je układać w ogrodzie, jedna po drugiej, w precyzyjnie dobranych pozycjach i miejscach, żeby tworzyły harmonię. Aby utrzymać odpowiednie połączenie między poszczególnymi elementami układanki, czasem musiał się zatrzymać i poprawić gałązkę. Patrzył na nią, mówił do siebie: „Hm”, i nieznacznie przesuwał. „Tak, to jest to”. Nie wiem, czy kiedykolwiek widzieliście wielkiego artystę przy pracy, czasem może się wydawać, że są zbyt krytyczni. Ale wielcy artyści widzą wielkie płótno ogrodu i wiedzą dokładnie, gdzie co powinno się znajdować. Tylko delikatnie przesunięte. Po kolejnych kilku godzinach zakończył pracę i podziwiał efekty. Najpiękniejszy ogród w Japonii. Miał właśnie otworzyć bramy, żeby wpuścić odwiedzających. Ale wtedy stary mnich wyszedł zza krzaków i powiedział do niego: „Obserwowałem cię cały ranek. Twoja uważność jest imponująca! Widziałem jak oddzielasz dobre liście od złych i pozbywasz się tych zbędnych. To niesamowite! Twój talent i gust są niezwykłe!”. I dodał: „Twój ogród jest prawie doskonały”. Prawie – to nieszczęsne słowo. Mnich ogrodnik zbladł, usta zaczęły mu drżeć, padł na kolana i powiedział do starego mnicha: „Panie, zostałeś wysłany przez samego Buddhę, by nauczyć mnie, jak sprawić, by mój ogród był bardziej perfekcyjny. Proszę, powiedz mi jak?! Pozwól zadziałać swojemu współczuciu. Proszę, zdradź mi swoją wielką wiedzę. Jak mogę sprawić, by mój ogród był doskonalszy?”. A stary mnich – tak przy okazji: nigdy nie ufajcie starym mnichom – powiedział: „Naprawdę chcesz, żebym ci pokazał?”. „Tak, proszę, nie kryj swoich umiejętności i mądrości!”. Więc stary mnich poszedł na środek ogrodu, objął drzewo ramionami – był stary, ale jeszcze bardzo silny – i potrząsnął nim. Gałązki i liście posypały się na ziemię, robiąc wielki bałagan. Cała poranna praca poszła na marne, a młody mnich się zezłościł. Wyobraźcie sobie, jak musiał się czuć, kiedy stary mnich popatrzył na efekty swojej pracy, i powiedział: „Teraz jest idealnie!”.

Czym jest perfekcja? Czym jest stres i brak spokoju? Czasem tak bardzo staramy się zrobić coś w określony sposób, że po prostu przeciwstawiamy się naturze świata. Świat często jest dość chaotyczny. To nie znaczy, że od czasu do czasu nie powinniśmy starać się go nieco uporządkować, ale kiedy chcesz być perfekcyjny, za bardzo się stresujesz. Dlatego zamiast myśleć o doskonałości, uczmy się, jak zawierać pokój z niektórymi sprawami. Chodzi o zachowywanie spokoju, gdy liść spadł na podłogę akurat w tym miejscu, gdzie właśnie pozamiatałeś. Pamiętam historię opowiadaną kiedyś przez Ajahna Chah: „Jeśli pozamiatałeś, a na to miejsce spadł liść, to dlaczego od razu go widać?”. Bo nie jest z niczym powiązany, bo nie jest zmieszany z innymi liśćmi, które opadły. Ale jeśli spada jeden liść, możesz go naprawdę zobaczyć, rozpoznać i zrozumieć. Bo jednym z naszych problemów jest to, że życie jest tak złożone. Robimy zbyt wiele rzeczy, mamy zbyt dużo obowiązków i tak naprawdę wcale nie rozumiemy tej jednej jedynej rzeczy, prostej rzeczy, która jest powodem, dla którego przychodzimy do miejsc takich jak to. Nie wiem, dlaczego ludzie chcą komplikować sobie życie, bo przecież w prostocie można tak naprawdę wiele zobaczyć. Nie ma tej gmatwaniny jak w gęstych lasach, w których są przeróżne rośliny. Życie staje się poplątane, gdy miesza się wiele teorii i pomysłów. To jest całkiem proste: po prostu żyj w pokoju i bądź szczęśliwy. Zobacz, jak się z tym czujesz i przestań walczyć ze światem, ze sobą. A jeśli chodzi o szefów z piekła rodem… właściwie to też jestem szefem, prowadzę przecież świątynię. Czy pochodzę z piekła? Jeśli powiecie, że tak, to będziecie mieć kłopoty, gdy tu wrócicie. To jest dopiero szef z piekła rodem. Dlatego naucz się, jak być życzliwym. Bo ludzie będą się starali to odwzajemnić. Zainspirujesz ich. Zachęcisz. Wskażesz drogę spokoju, a nie strachu.

Jak wielu ludzi kroczy drogą strachu? Idziesz do pracy, boisz się, co szef znowu ci powie, obawiasz się, że stracisz pracę. Boisz się, że narobisz zamieszania. Strach jest przyczyną napięcia w ciele i w umyśle. Obawa, że nikt cię nie będzie lubił, strach przed popełnieniem błędu, strach… To cudowne, że w jakiś sposób można znaleźć drogę ucieczki od strachu. Strach przed ponownym kaszlnięciem. Gdy tylko to powiedziałem, od razu zachciało mi się kaszleć. Czy kiedykolwiek zauważyliście, że gdy czegoś się boicie, to sprawiacie, że to się wydarza? Rozumiejąc to, zamiast bać się życia, tej chwili, ludzi, tego, co o was pomyślą, sprawdź czasami, czy możesz odnaleźć w sobie tę wspaniałą miłującą dobroć, akceptację i spokój, które są antidotum na strach. Jedna z rzeczy, którą odkryłem, przemawiając publicznie, to to, że występowanie tutaj to jeszcze nic. Ale wyobraźcie sobie, że przychodzi 10 tysięcy osób, to chyba mój rekord: 10-tysięczna publiczność przychodzi, żeby zobaczyć właśnie ciebie. Pomyślałem sobie wtedy: „Co będzie, jeśli coś schrzanię? Co, jeśli wszyscy ci ludzie przyjechali aż tutaj i będą niezadowoleni? Co, no co?”. A po chwili pomyślałem: „Och, zamknij się, Ajahn Brahm”, i postanowiłem, że wyjdę do nich, powiem kilka żartów i będę się dobrze bawił. Tak jak ostatnio, gdy opowiedziałem kawał kilku osobom. To było przed przyjściem tutaj. Jaki lekarz w szpitalu jest najbardziej oświecony? Ten od kości promieniowych. To mnie śmieszy, innych ludzi nie, ale w taki sposób pokonujesz strach. Nigdy się nie martwcie, co o was myślą inni, a jeśli nie śmieszy ich wasz kawał, to przynajmniej śmieszy was. W każdym razie, wróćmy do tego, jak pokonać strach, który jest po prostu inną formą napięcia.

To, co może się stać i strach przed tym – po prostu nie martwcie się, ale jak my mówimy, bądźcie nadziejni. Przed laty przytrafiło mi się coś w Singapurze. Powiedzieli mi, że jest tam ktoś, kto robi koszulki z napisem: „Nie martw się, bądź szczęśliwy”. Nie martw się, bądź szczęśliwy – możemy jeszcze lepiej. Bo czy możesz być naprawdę szczęśliwy, kiedy się martwisz? Nie, to niemożliwe, pójdźmy jeszcze dalej: czym jest zmartwienie? Czym jest lęk? Czym wywołany jest stres? To myślenie, że wszystko pójdzie nie tak – to się nazywa patrzenie w przyszłość z negatywnym nastawieniem. Nie zdam egzaminu, nie dam sobie rady, jestem beznadziejny, na pewno wszystko pójdzie nie tak! Cieszę się, że ktoś się zaśmiał z mojego kawału, nawet jeśli trochę późno. Patrzenie w przyszłość z negatywnym nastawieniem – tym właśnie jest lęk, strach, ale już pozytywne nastawienie nazywamy byciem pełnym nadziei, czyli nadziejnym. I wspominam o tym słowie, bo chciałbym dać je na okładkę, w tytule. Ale ktoś mi powiedział: „Nie, nie, nie wstawiaj »Nie martw się, bądź nadziejny«, wstaw »Nie martw się, bądź marudny«”.

Skąd się to wzięło? To się wzięło… Czy ona tu jest? Nie, nie ma jej dziś. Chodzi o kobietę, która się zamęczała, wciąż próbując być szczęśliwą, to ją stresowało. Nie stresuje was ciągłe dążenie do szczęścia? Ciągłe dążenie do zdrowia? Nie zawsze jestem zdrowy, podpisuję się pod tym obiema rękoma! Ale wciąż pamiętam, kiedy przed laty poszedłem do lekarza w Byford. Siedziałem w poczekalni, czekając na wizytę, gdy pewien oficer więzienny – uczyłem w tamtym czasie w więzieniach – wszedł do środka i zaczął mi się przyglądać. Piorunował mnie wzrokiem, a ja przecież tylko sobie siedziałem i czekałem na moją kolej, w końcu powiedział, powtarzam słowo w słowo: „Nigdy nie spodziewałem się, że cię tu zobaczę!”. Bo przecież jestem mnichem, czyli mam medytować i prowadzić zdrowy tryb życia. Nie powinienem chorować, więc naprawdę zacząłem się czuć winny. Powinienem być o wiele lepszym mnichem: jeść zdrowsze jedzenie, więcej ćwiczyć, więcej medytować, żyć w mniejszym stresie. Poczułem się winny. Nawet mnisi chorują, żyją w stresie i umierają!

Ale nie dzisiaj! Więc czasami, gdy uczymy się, jak nie być idealnymi i jak się pogodzić z tym, że nie jesteśmy perfekcyjni, stres znika. W tym momencie uczymy się, jak nie walczyć ze światem, w szczególności, kiedy zaczynasz go rozumieć, godzić się z nim, uczyć się, tak jak ja to robiłem przedtem, w trakcie medytacji, kiedy czułem zbliżający się napad kaszlu. Nie starałem się go zatrzymać ani stłumić. Tłumiąc go, kasłałbym o wiele bardziej. Nie zwalczać, a przyjaźnić się, godzić się z niektórymi sprawami, to niesamowite, jak bardzo stają się wtedy spokojne. Nawet odczucia w moim ciele się uspokajają. Kiedy z nimi walczę, kiedy się ich boję, stają się bardziej dotkliwe. Mam niesamowite doświadczenia, nie tylko osobiste, ale i z innymi ludźmi, którzy chorują na raka czy łuszczycę. Widziałem tak wielu ludzi, którym medycyna po prostu nie jest w stanie pomóc. Żaden ze znanych sposobów nie działa, ale znalezienie innych sposobów na godzenie się ze światem, czyli bycie życzliwym i odprężanie się – już tak. Tak jak to było w piątek, kiedy przyszła do mnie pewna lekarka, bo miała problem z pacjentką cierpiącą na ataki lęku. Pacjentka miała napady lęku i założono jej maską tlenową, żeby mogła oddychać. O nie, właśnie to robię, opowiadam tę przygnębiającą historię. Była podłączona do tlenu i wypróbowano już każdą metodę leczenia, poza metodą Ajahna Brahma. Na czym polegała moja metoda? Kiedy masz napady lęku i paniki, zrozum je. Po pierwsze, poczuj lęk. Gdzie on jest? W jej przypadku to było w klatce piersiowej. Przede wszystkim dobrze go poznaj. Nie zwalczaj. Nie staraj się pozbyć. Poznaj go – to nie najlepszy tytuł na książkę, ale jeśli go poznasz, to tak jak w chińskiej sztuce wojny: poznaj wroga, poznaj siebie, tysiąc rozegranych bitew, tysiąc wygranych. Po prostu poznaj swoją chorobę. Poznaj ten problem. Zrozum, co się dzieje. Następnie nauczyliśmy ją, jak być życzliwą dla tego strachu poprzez masaż klatki piersiowej. Przyjemny masaż klatki piersiowej, aby nauczyć się miłującej dobroci. Nie po to, żeby pozbyć się lęku, ale by go poznać i być dla niego życzliwym. Pogodzić się z nim. Być życzliwym dla fizycznych objawów lęku. Lekarka powiedziała mi, że kiedy następnego dnia robiła obchód, ta pacjentka miała zdjętą maskę tlenową i powiedziała: „Czuję się dobrze, mogę już iść do domu?”. Ta metoda czasem działa. Poznać rzeczy, nie zwalczać ich, godzić się z nimi. Nie mogę powiedzieć, która to lekarka, bo mogłaby mieć kłopoty, ale jest niesamowitą specjalistką.

W każdym razie tak się dzieje, gdy uczysz się różnych sposobów radzenia sobie ze stresem. Lęk powiązany ze stresem, jak sobie z nim radzisz? Zwalczasz go? Próbujesz się go pozbyć? To tworzy więcej napięcia. Bycie życzliwym dla naszego biednego podrażnionego gardła, dla biednego małego kaszelku – chodzi o taki rodzaj miłującej dobroci. Nie chodzi o to, by sprawić, żeby wszystko było doskonałe, ale o pogodzenie się z tym, jak jest. Chodzi o zmianę podejścia, czyli o wiele rzeczy, które robisz w życiu, o zmianę sposobu patrzenia na świat, zmianę sposobu postrzegania partnera. Czy naprawdę chodzi ci o to, żeby ją czy jego ulepszyć? Jeśli tak, to wystawiasz się na duży stres. Powinieneś już to wiedzieć. Ale bycie życzliwym, dbanie o ludzi – a nie leczenie ich – to cudowna troska. Wtedy ludzie chcą właściwie postępować. Chcą być. Nie wynika to z napięcia czy strachu. Wynika to z czegoś innego. Widziałem w więzieniach wielu tak zwanych agresywnych, złych ludzi. Często zauważamy w nich też cząstkę piękna. Może opowiem historię.

Czy opowiadałem o handlarzu narkotyków? Nie jestem pewien, niemniej jednak pokazuje ona wewnętrzne piękno. W więzieniu był człowiek, którym się opiekowałem, uczyłem go i pomagałem mu stać się lepszą osobą – osobą zdolną do medytacji. Był Grekiem, oczywiście miał na imię Nick, nieważne. Uczyłem go medytacji, ale nie tylko medytacji, uczyłem też miłującej dobroci, zmiany postawy, tego, jak być bardziej pozytywną osobą, ale on czuł się bardzo winny przez to, co zrobił. Opowiem wam o rzeczy, która zmieniła jego życie, to piękna historia. Pewnego wieczoru, kiedy szedłem, żeby poprowadzić zajęcia z medytacji, nagle złapał mnie za ramię i wciągnął do klasy (w więzieniu było takie pomieszczenie). I w tej klasie, rozwieszone były te wszystkie kartki i wiadomości od dzieciaków z szóstej czy siódmej klasy. Nie mogę powiedzieć, z której szkoły, ale dyrektorka była naprawdę wspaniała i zasługuje na medal. Miała odwagę podjąć próbę ochrony uczniów przed narkotykami, a – co mnie zaskoczyło – w niektórych szkołach dzieci z szóstej, siódmej klasy mają bezproblemowy dostęp do narkotyków. Są dostępne nawet dla tak młodych roczników, wcześniej mogła je zdobyć tylko młodzież z liceum. Dlatego dyrektorka chciała coś zrobić, ustrzec dzieci przed narkotykami. Pierwsza myśl, to zaprosić psychologa, profesora, kogoś z uniwersytetu, z policji. Jednak ona rozumowała inaczej. Zaprosiła dwóch więźniów z wyrokiem za narkotyki, którzy cierpieli przez swoje czyny i zachowanie. Ci ludzie naprawdę wiedzieli, o czym mówią. I wciąż cierpieli przez to, co zrobili. Dostać pozwolenie, żeby właśnie ci ludzie mogli pójść do szósto- i siódmoklasistów i opowiedzieć, jak działają narkotyki, to było coś. Spędzili tam cały dzień. Oczywiście później, jak dzieje się w wielu szkołach, dzieci na lekcji plastyki zrobiły kartki i napisały wiadomości do tych dwóch skazanych. A Nick zaciągnął mnie, żeby pokazać mi te wszystkie wiadomości: „Drogi Nicku, mam nadzieję, że wyjdziesz z więzienia. Jeśli tak, przyjdź nas odwiedzić!”, „Nigdy nie wezmę narkotyków, nie po tym, co mi powiedziałeś”, „Bardzo dziękuję, że nam powiedziałeś, jak to naprawdę jest”. Wiesz, jesteś taki wiarygodny – tego akurat dzieci nie powiedziały, ale z pewnością to miały na myśli. „Nigdy więcej nie sięgniemy po narkotyki”, „Dziękujemy bardzo za to, co dla nas zrobiłeś, że powiedziałeś, jak szkodliwe są narkotyki”. To byli faceci, którzy czuli ten ból w więzieniu każdego dnia. A Nick płakał, łzy spływały mu po policzkach, bo zrobił coś pożytecznego. Wykorzystał swój ból, swój wstyd, swoje poczucie winy, wykorzystał swoje doświadczenie, by pomóc dzieciakom z kilku klas w uodpornieniu się na mit o przyjemności, jaką dają narkotyki. I pamiętam, że później spotkałem go jeszcze raz. Nie wiem, gdzie jest teraz, ale pamiętam, że kilka lat temu spotkaliśmy się na lotnisku w Perth. To niesamowite, ile czasu spędzam na lotnisku w Perth. Wtedy czekałem na innego mnicha, a ten mężczyzna podszedł do mnie, położył mi rękę na ramieniu, odwróciłem się, a on powiedział: – Cześć, pamiętasz mnie? – Jasne, Nick, jak leci? Był w bardzo eleganckim garniturze. – Dobrze – odpowiedział. – Bardzo dobrze mi się układa. Skończyłem z narkotykami – powiedział z dużym uśmiechem na twarzy. – I codziennie medytuję. Przyrzekam, medytuję codziennie. To cudowna, mała przypowieść o tym, jak zamiast czuć się winnym, Nick wykorzystał swoje doświadczenie, żeby upewnić się, że nikt nie pójdzie jego śladem. Kto może lepiej opowiedzieć coś takiego niż ktoś, kto był mocno skrzywdzony?

Cały czas pamiętam te piękne łzy. Tego typu dyrektorzy mają dobry wpływ na ludzi. Chciałbym, żeby inni mieli odwagę to zrobić. Trzeba zdać sobie sprawę, że najlepszą drogą jest wiarygodność. Oczywiście Nick nie jest idealnym nauczycielem. Był w więzieniu, został skazany za narkotyki. Jak to możliwe, że był w stanie przekazać swoją prawdę tak pięknie, tak dobrze? Choćby z tego powodu nie karzemy, nie zwalczamy. Uczymy się. Jesteśmy życzliwi – w taki sposób się leczymy. Tych dwóch więźniów zostało wyleczonych dzięki życzliwości dzieci. Przed laty, kiedy odwiedzałem więzienie Fremantle, jeden ze starych więźniów, który był tam przez jakieś 40–50 lat, powiedział mi: „Wiesz, wszystko, co się tu widzi, to szare ściany”. W więzieniu widzisz samych mężczyzn, rzadko kiedy kobiety. Powiedział, że najbardziej tęskni za widokiem dzieci, bawiących się dzieci. Nie był pedofilem ani nikim takim, po prostu tęsknił za widokiem młodych ludzi, dzieci. To może być naprawdę przybijające: nie móc zobaczyć bawiących się dzieci. Widział tylko życie więzienne, tylko mężczyzn, może od czasu do czasu jakąś kobietę, ale to był tylko mały wycinek życia. Powiedział, że to bolało bardziej niż cokolwiek innego podczas tej kary. Czasem jesteśmy tak oziębli, a życzliwość mogłaby zdziałać o wiele więcej.

W każdym razie, to moja mała mowa o tym, jak radzić sobie ze stresem. O tym, jak być spokojnym i maksymalnie odprężonym. A jeśli widzieliście dziś po południu, jak kasłałem, jakbym miał płuca wypluć, to idąc do samochodu, możecie pomyśleć, że to niezwykłe, że można wygłosić mowę z zaledwie kilkoma kaszlnięciami. Więc sadhu, sadhu, sadhu.

Dobrze. Jakieś pytania, komentarze, skargi? Ze skargami proszę do zarządu. OK, jakieś pytania z podłogi, z poduszek, z krzeseł lub skądś?

OK, mamy pytanie z Polski: „Czuję się bezpiecznie i radośnie w domu, masz jakąś radę, jak mógłbym uniknąć stresu poza domem?”.

AB: Możesz być jak ślimak, który nosi swój dom ze sobą. Jak możesz to zrobić w Polsce? Możesz stworzyć taką piękną bańkę. Często to robię, kiedy jestem w głośnych miejscach i chcę w spokoju medytować. Wyobrażam sobie bańkę wokół siebie. Wyobrażam sobie bańki, to mój mały dom. To moja mała jaskinia. To niby tylko wyobraźnia, ale jest ci tam dobrze i radośnie. To tak jak z innymi ludźmi: widzisz ich przez okno, ale w rzeczywistości nie są z tobą w środku. Więc to twoje małe schronienie. Możesz wpuścić do środka kilka miłych osób, ale ta bańka staje się twoim domem, który możesz nosić dokąd chcesz. Dom spokoju i szczęścia, w którym zawsze jesteś mile widziany.

Pytanie z Wisconsin: „Mój 17-letni syn uważa, że osiągnął pełnię szczęścia, jaką ten świat może mu zaoferować, i dlatego kilka razy próbował popełnić samobójstwo. Jak mogę mu pomóc jako jego mama?”.

Na świecie jest o wiele więcej szczęścia, niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Zachęciłbym go do odwiedzenia globalnej konferencji poświęconej buddyzmowi, która odbędzie się w Zellerbach Hall, w Berkeley. Mieszkacie w Stanach, a tak się składa, że też tam będę. Pamiętam pewną dziewczynę, Sarę, nie wiem, czy teraz nas słucha. Nie mam oporów, żeby opowiedzieć jej historię, wydaje mi się, że jest nawet dostępna online. Jej ojciec popełnił samobójstwo, a niedługo potem zmarła jej mama. Sara czuła się bardzo zagubiona. Wtedy ktoś jej powiedział: „Posłuchaj mowy Ajahna Brahma”. I wysłuchała jednego z moich wykładów, po czym stwierdziła: „W porządku. Takie rzeczy się zdarzają”. Życie nie jest idealne. To, co powiedziałem w tej mowie i sposób, w jaki to powiedziałem, naprawdę do niej trafiły. Dlatego łatwiej jej było pogodzić się ze śmiercią mamy i taty. Przed konferencją wysłała do organizatorów krótki filmik i dostała darmowe bilety. Myślę, że dużo osób dostaje darmowe bilety, jeśli chce. Ale nie wszyscy o tym wiedzą. Życie kryje w sobie więcej niż 17 lat doświadczenia, podczas których zdołasz zaledwie liznąć trochę wiedzy, zrozumienia, szczęścia, pomagania innym. Liso z Wisconsin, konferencja jest pod koniec czerwca. To nie jest aż tak daleko, odbywa się na tym samym kontynencie. Liso, wyślij swojego syna do Berkeley, na konferencję o medytacji. Z chęcią z nim porozmawiam i pokażę mu, jak zacząć się uśmiechać.

Pytanie z Philadelphii: „Biorąc pod uwagę wszystkie tragedie, jakie wydarzają się na świecie, w szczególności akty przemocy, jak możemy bezwarunkowo kochać?”.

AB: Właśnie dlatego, że zdarzają się akty przemocy, powinniśmy jeszcze bardziej kochać bezwarunkowo. W przeciwnym razie, jeśli będziemy nienawidzić, mścić się, wszystko się pogorszy. Dzieje się tak, bo nie kochamy i nie wybaczamy, bo ludzie nie są życzliwi, bo oczekują zbyt wiele od innych, bo ludzie nie są szanowani, bo się boją, bo za mocno reagują. Są spięci i zestresowani. Wyprowadzają ich z równowagi drobiazgi. Dobry, stary Mahatma Gandhi widział tysiąc powodów, by oddać swoje życie za sprawę, i ani jednego, by odbierać życie komuś innemu. To przepiękne. Na tym świecie są bohaterowie. Tacy jak na przykład prezydent Sadat. Kiedy wybuchła wojna między Egiptem a Izraelem, zdecydował, że zignoruje protokół, poleciał do Tel Awiwu i zawarł pokój. Poświęcił swoje życie, został potem zamordowany. Warto tak robić. Byłoby cudownie, gdyby pan Trump wsiadł do samolotu i zobaczył się z panem Kimem – tylko oni dwaj, bez żadnych wcześniejszych ustaleń. Tylko dwoje ludzi. Zawsze mam nadzieję, że ludzie czasem zrobią takie niesamowite rzeczy, które zmienią świat. Ale wracając, akty przemocy – jak możemy kochać bezwarunkowo? Właśnie dlatego, że na świecie jest tak dużo nienawiści, musimy zwiększać bezwarunkową miłość i zdolność do przebaczania. W przeciwnym razie ten świat będzie wpadał w jeszcze większą przemoc i negatywizm. To tyle.

Jeszcze jakieś pytania z sali? OK, dobrze, o, mamy jedno.

Pytanie: Czasem mój negatywizm bierze górę nad życzliwością. Jak mogę pracować nad miłującą dobrocią każdego dnia?

AB: Czasem negatywizm jest silny, bo daje szybkie nagrody, ale też długoterminowe problemy. Jeśli naprawdę jesteś negatywny i krzyczysz na ludzi, to wtedy oni się ciebie boją. I wtedy wydaje się, że cię słuchają, a tak naprawdę słuchają swojego strachu. Inaczej jest z życzliwością, to zupełnie inny rodzaj relacji, bo ludzie ci ufają. To wzmaga zaufanie.
Już dziś o tym wspominałem, o czasach, kiedy budowałem klasztor Bodhinyana. Nie wiem, czy mówiłem o braciach Collian, mieli tartak tuż przy autostradzie. Pojechałem tam któregoś dnia po drewno na budowę. W każdym razie w pośpiechu wziąłem sporo drewna. Kiedy wróciłem, o rany, zorientowałem się, że nie zapłaciliśmy za część drewna. Pojechałem do tartaku na drugi dzień i powiedziałem: „Słuchaj, wczoraj wzięliśmy od was drewno i w tym pośpiechu, bez żadnej złej intencji, za część nie zapłaciliśmy. Mogę teraz dopłacić resztę?”. Gość spojrzał na mnie, jakbym był z Marsa, i powiedział: „Poczekaj chwilę”, poszedł porozmawiać z managerem. Kiedy wrócił, powiedział: „Dobrze, możecie dopłacić resztę i od tej pory macie zniżkę dla budowlańców” – wiecie, dał nam zniżkę, mimo że nie byliśmy profesjonalnymi budowniczymi. Kwota, jaką musieliśmy dopłacić za resztę drewna to 10 może 15 dolarów. Dzięki tej zniżce odrobiliśmy to pewnie stu- lub dwustukrotnie. Dziwne, ale powiedzieli, że niewielu ludzi tak robi. Niewielu jest ludzi szczerych i godnych zaufania. Więc przez negatywizm zaufanie i wybaczanie są tak bardzo wartościowe. Na świecie jest wielu dobrych ludzi, może dlatego, że w swoim życiu szukałem tych dobrych, a złych… po prostu nie wierzę, że są źli. Szukam dobra w tak zwanych złych ludziach i oni je pokazują wciąż i wciąż. Więc spróbuj, miej 6 negatywnych dni w tygodniu, ale miej może pozytywny poniedziałek, czy coś w tym stylu. Nie wiem, może idź do pracy w poniedziałek lub wtorek z postanowieniem, że dzisiaj będzie pozytywny dzień. Czy to zda egzamin? Spróbuj. Spróbuj być nadmiernie pozytywny, powstrzymuj się od negatywnych reakcji, obserwuj, co się stanie. Postanów, że dziś rezygnujesz z negatywizmu. Spróbuj, kto wie… może coś się wydarzy. Czytam w gazecie, że nawet rząd laburzystów próbuje się pozbyć negatywnych efektów dźwigni finansowej. Może chcą nam w ten sposób przekazać, że będą dążyli do pozytywnych efektów?

Żartuję, ale to jeden z powodów, dla których nie ma tu samotności, wśród wielu ludzi z samotności dryfuję w głupość. Głupość leży bardzo blisko samotności. Dobrze. Kogoś to rozweseliło. Bardzo dziękuję! Dobrze, może już wszyscy mają dosyć, a pewien mnich musi się udać na lotnisko, żeby złapać samolot. Pokłońmy się więc 3 razy przed Buddhą, Dhammą i Sanghą, i po powrocie do swojego pokoju będę mógł naprawdę zaznać trochę samotności zamiast głupości.

O autorze

brahm.jpg

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: http://www.bswa.org

Tłumaczenie: Barbara Orchowska
Redakcja: Alicja Brylińska
Czyta: Sylwia Nowiczewska

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/