Kliknij w okładkę by przejść do zewnętrznej strony, aby zakupić egzemplarz książki.
Coś jest nie tak ze światem. Nie wiesz co to jest, rodzaj uczucia, które prześladuje cię, gdziekolwiek jesteś, cokolwiek byś nie robił. Tego rodzaju stwierdzenia pojawiają się zarówno w telewizji, na dużym ekranie, w książkach czy artykułach. Można o tym mówić godzinami, pisać eseje, nawet wkładać w usta bohaterom filmowym. Buddha miał na to jedno słowo - dukkha. Kto chciałby wiedzieć więcej - jak w rozwijanych wiadomościach - może coraz głębiej wchodzić w temat.
Cztery Szlachetne Prawdy, Ośmioraka Ścieżka, 12 ogniw współzależnego powstawania i tak dalej. Słowa są skrótami - pokazują pojęcia (jak dukkha) i wyjaśniane są przy pomocy innych pojęć. Tak wygląda normalna komunikacja międzyludzka. Co jednak z pewnymi doświadczeniami, które staramy się opisać? Kwestia brzmi - czy warto cokolwiek pisać o medytacji? Czym w ogóle jest medytacja, czy jest sens pisania podręczników na ten temat i co mówił o tym sam Buddha w kanonie palijskim? Wreszcie - o czym jest książka Bhante Henepoli Gunaratany "Medytacje buddyjskie" i czy warto po nią sięgać?
Tytuł pierwszego rozdziału brzmi "Medytacja: po co zaprzątać sobie nią głowę?" i jest najlepszym wstępem dla każdego, kto choć raz zadał sobie pytanie egzystencjalne i nie wyśmiał się natychmiast za tę chwilę autorefleksji. Niektórzy faktycznie nie lubią myśleć w taki sposób, wolą nie zastanawiać się nad tym, jak to wszystko dokładnie działa, wybierając błogą niewiedzę. Nie czas i miejsce oceniać taką postawę, warto jednak wsłuchać się w słowa Bhante Gunaratany, zwłaszcza pod sam koniec rozdziału:
"Celem medytacji jest osobista przemiana. "Ty", który znajdujesz się po jednej stronie doświadczenia medytacji to nie ten sam "ty", który wychodzi drugą stroną. Medytacja zmienia twój charakter w procesie wyczulenia, czyniąc cię głęboko świadomym twoich myśli, słów i czynów. Twoja arogancja ulatnia się, a wrogość usycha. Umysł staje się spokojny i wyciszony. Wygładza się życie. Dlatego też medytacja, prawidłowo wykonywana, przygotowuje cię na spotkanie ze wzlotami i upadkami egzystencji. Redukuje napięcie, lęk i zmartwienia. Niepokój się cofa, a pożądanie wycisza. Rzeczy zaczynają trafiać na swoje miejsce, a życie zamiast być walką, gładko sunie do przodu. To wszystko dzieje się dzięki zrozumieniu.
(…)
Czy te powody są wystarczające, by zawrócić nią sobie głowę? Niezbyt. To jedynie obietnice na papierze. Jest tylko jeden sposób, byś dowiedział się, że medytacja jest warta wysiłku: naucz się wykonywać ją właściwie i rób to. Sam się przekonasz."
Następnie wymienionych jest 11 błędnych przekonań odnośnie medytacji. Ludzie mają prawdopodobnie znacznie więcej niż tylko 11 mylnych osądów na ten temat, ale kolejny, trzeci rozdział daje pozytywną odpowiedź na to czym medytacja jest. Wszystko brzmi całkiem dobrze, wyjaśnione są podstawy i mechanizmy, natomiast jedna rzecz nie daje spokoju. Sprzedaż brand'u brzmiącego vipassana. Bhante G. z uporem stara się przekonać nas, że vipassana to, vipassana tamto, jakby była to jakaś faktyczna technika, podczas gdy chyba wszyscy już przyznają, że ani nie ma techniki "vipassany" w Tipitace (samo słowo występuje jako cecha umysłu i to bardzo rzadko), oprócz tego jest uczona przez tylu nauczycieli, że sam brand stał się pewnym kuriozum.
Vipassana wg Goenki to nie to samo co vipassana wg Mahasiego Sayadawa, a już w szerszej perspektywie innych vipassan, można stracić pojęcie o co w ogóle chodzi w tym „wglądzie”. Wszelkie tego rodzaju techniki powstały w XX lub XIX wieku w Birmie czy innych krajach theravadyjskich, ale można rzec istnieje cicha wojna marek - coś jak korporacyjne przepychanki między Coca-colą i Pepsi - obie strony mówią, że ich produkt jest najlepszy, jedna ze stron może twierdzić, że była pierwsza, więc jest oryginalna, druga może twierdzić, że udoskonaliła metodę, etc. Tak jak można przeżyć i całkiem przyjemnie uraczyć się obiadem, bez popijania jakiejkolwiek coli, tak też buddyzm spokojnie da sobie radę z medytacją bez wybierania konkretnych technik vipassan, przypominam - wymysłów na podstawie sutt, a nie jak twierdzi Bhante Gunaratna - metody wywodzącej się bezpośrednio z Satipatthana Sutty (w której nie występuje słowo vipassana ani razu!).
Czasem wydaje mi się, że takie wojny korporacyjne są nieco sztucznie wykreowane, przez co traci na tym tylko Dhamma i przekaz Buddhy. Przecież mimo wszystko, to co opisuje Gunaratana to nic innego jak rozwój mądrości, nie musimy nazywać tego wglądem (vipassaną) by "sprzedawać" to na Zachodzie. Nauki potrafią bronić się same, bez nadawania im etykietek. Słowo „mądrość” całkiem dobrze oddaje pewne zjawisko w umyśle, w trakcie którego zachodzi proces zrozumienia, wglądu w siebie i praktyczne rozwikłanie problemu, wyzwolenie się z niego. Czy mamy zacząć nazywać mądrość z palijska, by brzmiała atrakcyjniej, ciekawiej, by osoba z Zachodu zaczęła się interesować mądrością?
Gdy już jesteśmy przy krytyce - pora spojrzeć na poziom tłumaczenia. Jestem bardzo tolerancyjny gdy chodzi o tłumaczenia ogólnie, wiem jak bardzo potrafią być męczące i pracochłonne. Natomiast warto zrobić "research", czyli poszukać w internecie artykułów, a także poczytać kilka książek związanych z tematem. Podstawowym błędem redakcji tłumaczeniowej jest przełożenie sati nie jako uważność, ale jako świadomość. Zdawałoby się drobny błąd, choć jednak w angielskim słowo brzmi jednoznacznie - mindfulness. Niestety, rodzi to kolejny problem, ponieważ czeka już vińńana, która powinna być przetłumaczona właśnie jako świadomość (ang. consciousness) a w książce została przetłumaczona jako… świadomość.
Rozdział 13 "Świadomość (sati)"
(…)
(ang.) Mindfulness creates its own distinct feeling in consciousness.
(pol.) Świadomość tworzy swoje własne wyraźne odczucie w świadomości. (str. 160)
Nie jest to upieranie się przy pewnych terminach bezzasadnie. Oto przykład gdzie powinna zostać użyta uważność: "Ktoś, kto czuje się skrzywdzony słuchając ostrych słów, może utracić swoją świadomość…" Jest kilka kolejnych wpadek translatorskich, na przykład nama-rupa przetłumaczone jest jako zespół ciało-umysł, a gdyby tylko było "zespolenie" nie byłoby problemu. Trzy charakterystyki przetłumaczone są jako nietrwałość, brak satysfakcji i … bezinteresowność (zamiast choćby brak istoty).
Mimo tych drobnych zakłóceń, które uznaję raczej jako naturalną kolej rzeczy, gdy mowa o czymś tak nieoznaczonym jak medytacja, bardzo polecam książkę tym wszystkim, którzy dopiero zaczynają przygodę z praktyczną stroną buddyzmu. Polska nie posiada tylu ośrodków, by każdy mógł wybrać któryś i w wolnej chwili wstąpić, by nauczyć się medytować. Istnieją różne sanghi, kursy i szkolenia – wybór może wydawać się szeroki, ale po prawdzie jest bardzo skąpy, ponieważ (zwykle płatne) oferty dotyczą czegoś innego niż faktyczne i zgodne z naukami Buddhy instrukcje odnośnie praktyki. Warto więc przeczytać książkę i wypróbować samemu, ponieważ zawarte są tu wszystkie istotne wskazówki. Oczywiście najlepiej jest mieć nauczyciela, który podpowie coś w razie problemów, wyjaśni technikę, rozszerzy tematy bardziej nas interesujące. Kto w naszym kraju ma dostęp do kompetentnego nauczyciela znającego faktycznie Dhammę, który to wypróbował na sobie dobrodziejstwa płynące z medytacji? Ilu jest takich szczęśliwców? Podejrzewam, że bardzo niewielu. Reszta musi posiłkować się książkami, wyjazdami zagranicznymi lub wykładami w internecie. I to też wystarczy. Im mniej pytań zadaje uczeń tym lepiej – znaczy to, że jest samodzielny, że potrafi rozwiązywać swoje problemy, że używa źródeł jakie są ogólnodostępne. Nie chodzi o uwieszanie się na nauczycielu, dlatego też nie jest on tak istotny. Jedynym nauczycielem powinien być Buddha, a ponieważ nie ma go już wśród nas, pozostawił nam Dhammę, naukę, metodę, dzięki której możemy dowiedzieć się o nas wszystkiego, co potrzebne jest do samo-wyzwolenia.
Polecam wszystkim tę książkę jako podstawę do dalszych poszukiwań. Tak samo polecam wszystkim wyjazdy na kursy Vipassany wg Goenki (oraz innymi kursami - tj innych vipassan)- też po to by doświadczyć tego i mieć pojęcie na czym polegają odosobnienia - eksperymentując z innymi praktykami buddyjskimi. Dopiero po pewnym czasie warto wybrać to co najbardziej pomogło - wiadomym jest, że wszystkie techniki i ich apologeci będą reklamować swoje szkoły/kursy jako najlepsze, najstarsze, pochodzące od samego Buddhy. Warto więc poznać teksty źródłowe i sprawdzić samemu. Książka ta może w tej materii jedynie pomóc.
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL:
Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.3 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Można także użyć następującej licencji Creative Commons:
Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0
POMÓŻ FUNDACJI "THERAVADA"
(KRS: 0000464215, NIP: 5223006901, Regon: 146715622)
KONTO BANKOWE: 89 2030 0045 1110 0000 0270 1020
Źródło: dostarczone przez autora
Autor: Piotr Jagodziński