Wersja z lektorem:

Wersja z napisami:

KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")

Jak wielu z was wie, od lat prowadzę tutaj spotkania. Były ich już setki, o ile nie tysiące. Cieszę się, kiedy ludzie proszą, żebym omówił jakąś konkretną kwestię. Przed dzisiejszym spotkaniem poproszono mnie, bym pomówił o młodych ludziach, ale ja już nie pamiętam, jak to jest być młodym, to było strasznie dawno temu. W każdym razie dzisiaj będę mówił o buddyjskich sposobach na wychowywanie dzieci. Myślę, że jestem ekspertem w tej dziedzinie, bo wszyscy młodzi mnisi w naszym klasztorze są jak dzieci – nawet ten, który siedzi obok, został przeze mnie wychowany. Jestem jego mnisim ojcem. To dobre dziecko.

Pamiętam też czasy, kiedy pracowałem jako nauczyciel w szkole, i pamiętam własne dorastanie. Dzięki doświadczeniu mnicha buddyjskiego – dzięki medytacji i podróżowaniu – mogę być wam pomocny w wychowywaniu dzieci. Ale najpierw trzeba zadać podstawowe pytanie. Słyszałem przez wiele lat, jak ludzie zadawali to bardzo mądre pytanie. Słyszałem też, jak odpowiedział na nie pewien mnich. To kwestia, którą wielu z was rozważa, wychowując dzieci albo wnuki: czy powinniśmy wychować dziecko w buddyzmie? Co mamy zrobić, jeśli chodzi o religię? Czy mamy na siłę ciągnąć je do świątyni?

Wczoraj brałem udział w pogrzebie pewnego przemiłego człowieka – był jednym z poprzednich wiceprzewodniczących klasztoru. Jego wnuczka wspominała, że kiedy miała cztery lata, dziadek prowadzał ją do świątyni na moje spotkania. Zmartwiłem się, że może je źle wspominać. Ale nie, powiedziała, że podobały się jej, a nawet wciąż pamięta niektóre z moich opowieści. To było 25 lat temu. Opowiadam te same historie od 25 lat. W każdym razie miło było usłyszeć, że jako dziecko miała styczność z dobrymi naukami w świątyni. Nie wiem, czy jest teraz buddystką, ale to nieistotne.

Pytanie, o którym wspomniałem, brzmi: czy powinniśmy wychowywać dzieci na buddystów? Dla mnie, jako człowieka Zachodu, wychowywanie dzieci w jakiejkolwiek religii jest niewłaściwe, a wręcz niemoralne. Czy w takim razie w ogóle nie należy rozmawiać z dziećmi o religii i duchowości? Odpowiedź tamtego mnicha brzmiała: „Nie, to też niewłaściwe. Trzeba zachęcać dzieci do poszukiwań i dawać im wsparcie”. Potem powiedział coś bardzo mądrego: „Wychowujmy dzieci tak, żeby rozwijały dwie cechy: szczerość i umiejętność kwestionowania”. To wystarczy. Jeśli zachęcisz je do zadawania pytań, to tym samym zachęcisz je do znajdowania odpowiedzi i samodzielnego poszukiwania mądrości. Dasz im narzędzia, za pomocą których pewnego dnia dotrą do prawdy. Nie chodzi o to, żeby podawać im gotową prawdę, ale zachęcać, żeby same ją znalazły. Numer dwa to szczerość. Zachęcajmy dzieci nie tylko do tego, żeby mówiły prawdę innym ludziom, ale również do szczerości wobec samych siebie. Dzięki temu nie zadowolą się niejasnymi odpowiedziami i mętną prawdą, która nie pasuje do faktów ani do tego, jak doświadczają i rozumieją życie. Jeśli więc wychowacie dzieci tak, żeby umiały być szczere i zadawać pytania, to będą potrafiły odnaleźć własną prawdę. Możecie prowadzać je do świątyni, do kościoła albo do meczetu, ale jeśli ciągle będą kwestionować różne rzeczy, to w końcu znajdą odpowiedź.

Przypomina mi to historię, którą ktoś mi opowiedział kilka dni temu, kiedy byłem w Malezji. To stara historia, ale jedna z tych dobrych. Dotyczy właśnie zadawania pytań. Tutaj wolno wam pytać. Po spotkaniach przychodzicie i zadajecie pytania. I ja do tego zachęcam pod koniec wykładu. Zazwyczaj wtedy nikt się nie zgłasza, ale kiedy skończę, ustawia się długa kolejka – i dobrze. Zachęcamy ludzi do zadawania pytań, bo o to tu między innymi chodzi. Pamiętam, że kiedy dorastałem w Londynie, w kościele nie wolno było zadawać pytań. Nie można było po zakończeniu kazania podnieść ręki i o coś zapytać, ale pewnego razu ktoś właśnie tak zrobił. To zabawna i mądra anegdota. Ktoś – pewnie nowy parafianin – zadał pytanie po tym, jak ksiądz skończył kazanie. Był to nie tylko bardzo zamożny człowiek, ale też profesor filozofii na uniwersytecie. Kiedy więc podniósł rękę i powiedział, że chciałby o coś zapytać, ksiądz w drodze wyjątku się zgodził. Pytanie brzmiało: „Głosicie, że jedynie ci, którzy wierzą w Jezusa mogą pójść do nieba. Czy to prawda? Bo przecież było wielu wspaniałych ludzi, na przykład Buddha albo Sokrates – bardzo szlachetny człowiek – albo rzymski cesarz Marek Aureliusz, którego pisma są bardzo inspirujące, a w naszych czasach był na przykład Mahatma Gandhi, który nie wierzył w Jezusa, bo był hinduistą. Co się z nimi stało? Czy musieli iść do piekła?”. Ksiądz był inteligentnym człowiekiem, więc powiedział: „To naprawdę skomplikowana kwestia, teraz chyba nie będę miał czasu odpowiedzieć, ale poruszę ten temat podczas kazania w przyszłym tygodniu”. Ja też tak zawsze robię – w razie wątpliwości odwlekam.

Księża ciężko pracują w niedziele, więc w poniedziałki mają czas na relaks, we wtorek ksiądz poszedł do swojego gabinetu i zaczął szukać odpowiedzi, która mogłaby zadowolić profesora, potem zadzwonił do swojego znajomego, też księdza, znacznie starszego niż on. Spotkali się w środę i przedyskutowali ten problem, ale stwierdzili, że ich przerasta i najlepiej będzie, jeśli skonsultują się z arcybiskupem. W czwartek poszli do arcybiskupa, przepraszam, najpierw do biskupa. Biskup powiedział, że czymś takim powinien się zająć arcybiskup. W piątek poszli więc do arcybiskupa, który powiedział, że powinni się zwrócić do teologa, który wykłada na uniwersytecie. W sobotę poszli do teologa, który rzeczywiście odpowiedział na ich pytanie. Nie zrozumieli z tego ani słowa. Tacy są teolodzy – tylko inni teolodzy rozumieją, o czym mówią.

Przyszedł sobotni wieczór, a ksiądz nadal nie miał odpowiedzi. Tej nocy bardzo źle spał. Ciągle się stresował tym, co powiedzieć profesorowi. W niedzielę wstał bardzo wcześnie rano i zrobił to, co powinien zrobić na samym początku – zaczął się modlić. Jako że był zmęczony, zasnął. I przyśnił mu się bardzo intensywny sen: był na dworcu kolejowym. Wiedział, dokąd ma jechać pociąg stojący na peronie, ale zapytał kogoś z obsługi stacji: – Czy ten pociąg jedzie do Nieba? – Owszem, a ksiądz jako osoba duchowna może jechać za pół ceny – odpowiedział pracownik dworca. Ksiądz kupił bilet ulgowy i wsiadł do pociągu, który, jak to w snach, po chwili znalazł się na kolejnej stacji. Ksiądz wyjrzał na zewnątrz i zobaczył tablicę z napisem „Niebo”. Dotarł do nieba! Wysiadł, żeby poszukać kogoś, komu mógłby zadać pytanie, ale znalazł tylko starszego mężczyznę w białych szatach i z obwarzankiem nad głową. – Przepraszam bardzo – powiedział ksiądz. – Tak, słucham? – Co to za miejsce? – To niebo, witaj. – Świetnie. Chciałbym zadać dwa pytania. – Oczywiście, słucham. – Jak długo tu jesteś? – Od bardzo wielu wieków – odpowiedział anioł. – Więc pewnie znasz tu wszystkich? – Tak, większość znam. Jakie jest twoje drugie pytanie? – Chcę się dowiedzieć, czy są tu konkretne osoby, po pierwsze Buddha. Czy on tu jest? – Buddha? Nigdy o nim nie słyszałem. – A co z Sokratesem? To taki facet z Grecji, bardzo mądry. – Nie, o nim też nie słyszałem. – A o Marku Aureliuszu? Też nie? A o Voltairze? To był dramatopisarz i filozof. Też nie? A o Gandhim? Ten przybył niedawno. – Tego imienia też nie kojarzę – odrzekł anioł. Ksiądz był zadowolony. Miał odpowiedź na swoje pytanie. Biblia miała rację. Wrócił więc na stację, żeby złapać pociąg powrotny. Wtedy zobaczył, że był jeszcze jeden peron, przy którym stał inny pociąg. Chciał się dowiedzieć, dokąd jechał, więc podszedł do pracownika stacji i zapytał: – Czy ten pociąg jedzie może do piekła? – Tak, właśnie tam jedzie – odpowiedział pracownik. Ksiądz kupił bilet w obie strony, wsiadł do drugiego pociągu i po chwili był na stacji, na której widniał napis „Piekło”. Zobaczył też balony przywiązane do znaku z nazwą stacji, co go trochę zaskoczyło. Wysiadł i nie musiał nikogo szukać, bo od razu ktoś podszedł, uścisnął go i powiedział: – Witaj, cieszę się, że przyszedłeś! Czego się napijesz? Mamy herbatę, sok pomarańczowy i sok jabłkowy. A może kanapkę? Musisz być zmęczony, usiądź sobie. „Co za sympatyczny, życzliwy człowiek!” – Dziękuję za miłe przyjęcie, ale powiedz mi, co to za miejsce? – zapytał ksiądz. – To piekło! Czuj się jak u siebie w domu! Na pewno nie jesteś głodny? Może masz ochotę na pizzę albo rybę z frytkami, mamy tu świetną rybę z frytkami. Świeżo usmażoną. – Nie, nie, chciałem tylko o coś zapytać: jak długo tu jesteś? – Od tysięcy lat! – Super. Czyli znasz tu wszystkich? – O tak, mamy tu świetnych ludzi. – OK, a czy jest tutaj ktoś o imieniu Buddha? – O tak, Buddha to taka mądra, pełna współczucia istota. To jedna z najważniejszych osób. – A Sokrates? – O tak, to głęboko mądry człowiek. – Marek Aureliusz? – Tak, to świetny poeta. – Voltaire? – O tak, zabawny z niego gość. Uwielbiamy jego sztuki. – A co z Gandhim? – On niedawno przybył. Wszyscy bardzo go szanują. Jest pełen pokoju i życzliwości – wyjaśnił rozmówca. Ksiądz był zadowolony. – W to właśnie zawsze wierzyłem. Ale coś tu jest nie tak, myślałem, że piekło to miejsce straszliwych tortur, gdzie ludzie bardzo cierpią, ale ty wydajesz się szczęśliwy, a stacja jest ozdobiona balonami. Na to mieszkaniec piekieł odparł: – A, rzeczywiście. Kiedyś tak było. Potem pojawił się Buddha…
To nie jest buddyjska historia, bo pomysł, że Buddha poszedł do piekła, to lekka herezja, ale jej morał jest taki: to ludzie kształtują miejsce, a nie miejsce ludzi. To ważne. Dziś rozmawiałem z pewnym chrześcijaninem i powiedziałem mu, że kościół sam w sobie nie jest ważny, tylko ludzie, którzy do niego przychodzą. Tutaj, w tym centrum, budynki i architektura nie są najważniejsze, tylko ludzie, którzy tu mieszkają i przychodzą. Tak samo z naszym klasztorem. Wiele lat temu, kiedy zaczynaliśmy, ludzie przychodzili i pytali, gdzie jest klasztor. Jak to, gdzie jest klasztor? Tu. „Nie ma budynków”. No właśnie! Są drzewa, las, przestrzeń, dobroć, radość, uśmiechnięci mnisi, radość na twarzach mniszek – to jest nasz klasztor. Ważni są ludzie, nie miejsce. Jednak w religiach miejsca są uważane za bardzo ważne. Jest tyle ogromnych katedr, gigantycznych gmachów – coś tu jest nie tak, bo to ludzie powinni być ważniejsi. Nie można nawet dotknąć ścian, bo są na nich malowidła Michała Anioła. Te miejsca nie powinny być tylko do oglądania, ludzie powinni móc je poczuć, dotknąć. Ludzie są zawsze ważniejsi niż rzeczy. To ludzie tworzą miejsca, a nie miejsca ludzi. Gdyby Buddha się odrodził – ale to niemożliwe – i gdyby inni dobrzy ludzie wrócili, zaraz naprawiliby świat. Szybko zapanowałby pokój i wszystko stałoby się piękniejsze. Bo to ludzie tworzą miejsca. Mówię o tym dlatego, że zadawanie pytań jest naprawdę bardzo ważne. Wróciłem właśnie ze wschodniej Malezji. Prowadziłem tam spotkania. Czasami na tych spotkaniach ludzie, którzy mnie nie znali, nie mieli odwagi zadawać pytań. Dlatego za każdym razem opowiadałem pewną historię, żeby ich zachęcić i pokazać, jak ważne jest zadawanie pytań i jak ważne jest zachęcanie dzieci do tego samego. To historia, która pochodzi z buddyjskich sutt, a konkretnie z Cūḷakammavibhaṅga Sutty pochodzącej ze zbioru Majjhima Nikāya. Mówię to dlatego, że jest tu paru mnichów ze Sri Lanki i chciałem zrobić na nich wrażenie swoją znajomością sutt.

W tej mowie Buddha odpowiada na pytania związane z kammą i reinkarnacją. Pierwsze pytanie brzmiało: dlaczego jedni ludzie są bogaci, a drudzy biedni? Pewnie ktoś z was zna to z własnego doświadczenia. Ciężko pracujecie, otwieracie własny biznes, wkładacie w niego mnóstwo wysiłku, staracie się oszczędzać, ale pieniądze szybko się rozchodzą i ciągle jest ciężko. A inni ludzie kupują jeden los na loterii i wygrywają główną nagrodę, otwierają firmę i zbijają miliony, wydaje się, że pieniądze po prostu do nich lgną. A przecież ty pracujesz o wiele ciężej. Co takiego zrobiłeś w przeszłym życiu, że teraz jesteś biedny? I co możesz zrobić w tym życiu, żeby się wzbogacić? Jaka jest kammiczna przyczyna dobrobytu i ubóstwa? Buddha odpowiedział na to pytanie i była to tak dobra odpowiedź, że ten sam człowiek zadał drugie pytanie: dlaczego niektórzy są piękni, a inni brzydcy? Jaką kammę wytworzyli w poprzednim życiu, że teraz urodzili się brzydcy?

Może zauważyliście, że mówiąc to, spojrzałem na ten mały stolik przede mną. To dlatego, że pewnego razu, gdy prowadziłem spotkanie w Singapurze, wypowiedziałem słowo „brzydki” i przypadkiem spojrzałem na pewną dziewczynę. Ależ była zła! „Dlaczego powiedział pan »brzydki«, patrząc na mnie?” A tu, w Nollamara, jeszcze bardziej ryzykowne byłoby, gdybym wypowiedział słowo „piękny”, patrząc na kobietę. Jeszcze by sobie coś pomyślała. Ja jestem mnichem, OK? I lubię być mnichem, więc nie myślcie nie wiadomo o czym.

Buddha odpowiedział więc na pytanie, dlaczego niektórzy w przyszłym życiu będą piękni, a niektórzy brzydcy. Wytłumaczył, że to zależy od kammy. Następne pytanie brzmiało: dlaczego jedni ludzie są inteligentni, a inni głupi? Na pewno pamiętacie takich uczniów z czasów, kiedy chodziliście do szkoły, całe dnie spędzali na rozrywkach, a kiedy przyszły egzaminy, mieli najlepsze wyniki – prawie bez wysiłku. Potem szli na studia i spędzali czas na zabawie, a mimo to kończyli je z wyróżnieniem. A inni ciężko pracowali, chodzili na dodatkowe zajęcia, godzinami przesiadywali nad podręcznikami, a i tak z trudem zdawali do następnej klasy. Dlaczego tak jest? To irytujące, prawda? Ja niestety byłem jednym z tych, którzy nie przykładali się do pracy, a i tak mieli dobre oceny. Miałem niefrasobliwe podejście do szkoły i studiów, a i tak dobrze mi szło. Ale dlaczego tak się dzieje? Jaka jest kammiczna przyczyna tego, że ktoś jest zdolny, a ktoś inny nie?

Buddha odpowiedział na to w następujący sposób: przyczyną braku inteligencji w przyszłym życiu jest niezadawanie pytań w obecnym życiu. To świetna odpowiedź, oznacza, że kiedy zadajemy pytania, nasz umysł docieka prawdy, stawia sobie wyzwania, nie bierze niczego na słowo, ale kwestionuje, szuka głębi i ukrytego znaczenia. Jeśli chcecie, żeby wasze dziecko było inteligentne, ale nie pozwalacie mu zadawać pytań, to tak naprawdę tłamsicie jego inteligencję. Jedną z najważniejszych rzeczy w życiu jest zadawanie pytań. Pytajcie o rzeczy związane z życiem, z wami samymi, z buddyzmem, bo tak właśnie dociera się coraz głębiej. Dlatego właśnie zachęcamy do stawiania pytań, to droga do mądrości. I dlatego jeśli chcesz, żeby dziecko zrozumiało sens życia, religii, duchowości albo żeby po prostu umiało znaleźć swoją drogę, zachęcaj je, żeby pytało. To bardzo ważne.

Kolejną ważną rzeczą w wychowywaniu dzieci jest szczerość. Niestety – już kiedyś o tym wspominałem – wychowujemy dzieci tak, że właściwie zniechęcamy je do szczerości. Dlaczego? Bo często mówienie prawdy oznacza dla nich kłopoty. Opowiadają, co się wydarzyło i dostają ochrzan od rodziców. Przez to szybko się uczą, że zajdą w życiu dalej, jeśli nie będą mówić prawdy. I dlatego gdy wychowujesz dzieci i chcesz je zachęcić do szczerości, musisz wprowadzić amnestię. Powiedz im, że jeśli będą mówić prawdę, nigdy ich nie skrzyczysz ani nie ukarzesz. Niezależnie od tego, co będzie tą prawdą. To bardzo ważne. Taka sama polityka dotyczy mnichów w klasztorze Bodhinyana, jeśli ktoś mówi prawdę, nie zostaje skrytykowany ani zbesztany. Mówimy mu, że dobrze zrobił, otworzył się, powiedział, co zrobił i jak się czuje. Nie ma kar.

Jeśli jest szczerość i otwarte mówienie o problemach, to następnym krokiem będzie szukanie rozwiązania, żeby ta osoba drugi raz nie popełniła tego samego błędu. Tego właśnie potrzebują dzieci. Szukają swojego sposobu na życie, próbują się połapać w tym, jak żyć i robią błędy, czasami duże. Potrzebują od rodziców zrozumienia, chcą móc się otworzyć chociaż przed jedną albo dwiema osobami i opowiedzieć o tym, co źle zrobiły. One nadal rosną, nadal się uczą. Nie są doskonałe. Rodzice mogą powiedzieć, że to, co zrobiło dziecko, było krzywdzące, ale mogą postarać się to zrozumieć i iść dalej, spróbować zrozumieć, dlaczego ono to zrobiło. Jeśli zamiast tego krytykujesz dziecko, odcinasz mu źródło wsparcia właśnie wtedy, kiedy go potrzebuje.

Kilka dni temu mówiłem mnichom, że ponieważ jestem tu już od 28 lat, to wychowałem wiele młodych osób. Widziały mnie, kiedy pierwszy raz były w świątyni, i nadal mnie widują od 20 czy prawie 30 lat. Ufają mi, tak że jestem dla nich jak dodatkowy dziadek. Mnich jako dziadek. A taki dziadek może się czasem przydać. Młode dziewczyny nieraz przychodzą do mnie i mówią: „Jestem w ciąży. Boję się powiedzieć rodzicom, czy może pan powiedzieć im za mnie?”. Cieszę się, kiedy mogę komuś w ten sposób pomóc, młodzi często się boją reakcji rodziców, więc chcą, żebym wystąpił jako mediator. Ale ta mediacja w ogóle nie powinna być potrzebna. Rodzice powinni dać dziecku miłość i zaufanie i powiedzieć: „Jeśli będziesz mieć kłopoty, proszę powiedz nam, co się stało. Nie ukarzemy cię”. Kiedy ktoś mówi, że boi się, co powiedzą i zrobią jego rodzice, to znaczy, że ci rodzice nie zachęcali go do szczerości, dzięki czemu młody człowiek czułby, że nigdy nie musi się bać mówić im prawdy. Bądźcie ostrożni, kiedy karzecie dzieci, bo możecie sprawić, że nie będą chciały być z wami szczere. Kłamią, bo nie lubią być karane. To trudne, ale proszę każdego, kto ma dzieci, powiedzcie: „Możesz mi powiedzieć wszystko, synu, córko, i jeśli będziecie szczerzy, nie ukarzę was ani nie skrzyczę, ale będę wspierać”.

Kiedy ktoś zostaje złapany na posiadaniu narkotyków i boi się, jak zareagują rodzice, to mam nadzieję, że powiedzą: „Popełniłeś błąd, ale jesteś moim synem. Nie ukarzę cię. Dziękuję, że mi powiedziałeś. Jak możemy ci pomóc?”. Dzięki temu dzieci, dorastając, mają rodziców, którzy są przy nich, kiedy są potrzebni, nie boją się im niczego powiedzieć, bo matka i ojciec wystarczająco mocno je kochają. W ten sposób zachęcamy je do szczerości.

Kolejną rzeczą, jaką powinni robić rodzice, jest zachęcanie dzieci do różnych działań. One spotykają się w życiu z dużą ilością krytyki, mnóstwo choruje na depresję albo ma niskie poczucie własnej wartości. Być może wy też macie niską samoocenę, a zaczęło się to, kiedy byliście dziećmi. Pamiętam, jak sam byłem młody i jako nastolatek spotykałem się z kolegami. Szliśmy kiedyś Palace Road – wybieraliśmy się po coś do Hammersmith – i minęła nas grupka dziewczyn. Jeden z moich kolegów rzucił: – Panu już podziękujemy – żart, który znaczył tyle, co „ty nie będziesz miał dziewczyny, jesteś brzydki”. – Popatrz na siebie, śmierdzi ci z gęby. – Ty popatrz na siebie, masz tłusty tyłek. To byli moi koledzy! Mimo to odczuwaliśmy presję, żeby się nawzajem krytykować. Tak samo jest z dziewczynami: – Ty masz płaskie piersi. – Wiem, ale ty masz mysią twarz.

Nasze dzieci słyszą masę krytyki od rówieśników. Pamiętam, że kiedyś, gdy jechałem autobusem na jedno z piątkowych spotkań w Perth, siedziałem za grupą dziewczyn, które wracały ze szkoły, i przysłuchiwałem się ich rozmowie. Siedziałem tuż za nimi, więc dobrze wszystko słyszałem. Te dziewczynki ciągle się nawzajem negatywnie oceniały. Może sami pamiętacie to ze szkoły – drobne złośliwości rzucane w rozmowie. Potem dzieci wracają do domu i słyszą, że mają iść do swojego pokoju i odrabiać lekcje, bo ich oceny są za niskie. Rodzice również zalewają je krytyką. Jeśli ktoś nie jest wzorowym uczniem, źle go oceniają również nauczyciele, którzy ciągle każą mu się bardziej przykładać. Kiedy widzę taką ilość krytyki, zastanawiam się, jak dzieci to wytrzymują. Być może macie podobne doświadczenia z własnego dzieciństwa. Ja akurat jestem szczęściarzem, bo miałem bardzo kochającego ojca. Jeśli udało mi się stać człowiekiem pełnym współczucia i życzliwości, to w dużej mierze dzięki mojemu pierwszemu nauczycielowi – ojcu. Był zawsze bardzo pozytywny, nigdy mnie nie krytykował. Chyba już kiedyś opowiadałem o tym, dlaczego taki był. Teraz będzie mała dygresja o moim ojcu. Pochodził z Liverpoolu. Urodził się przed drugą wojną światową, jego ojciec, a mój dziadek, był hydraulikiem. Dowiedziałem się o tym tylko dlatego, że uparcie naciskałem, żeby ojciec opowiedział mi coś o dziadku. Kiedy już udało mi się tego dowiedzieć, pierwsze słowa ojca brzmiały – przepraszam za język, ale muszę tak powiedzieć, żeby to dobrze oddać – powiedział: „Mój ojciec był draniem”. To mnie zaszokowało. Jak mógł mówić w ten sposób o własnym ojcu? Wtedy wytłumaczył mi, co robił dziadek. Co wieczór przychodził do domu pijany, zdejmował pas i bił dziecko, które akurat znajdowało się pod ręką. A potem bił żonę, matkę mojego ojca. Powiedział też coś niesamowitego. Kiedy to on trafiał pod pas zupełnie bez powodu – jedynym powodem było to, że jego ojciec był pijany – przysięgał sobie, że jeśli kiedykolwiek sam będzie miał dzieci, nigdy ich w ten sposób nie potraktuje. Nigdy ich nie uderzy. I dotrzymał słowa. Nie musiał nas bić, żebyśmy wyrośli na ludzi. Powiedział mi kiedyś: „Nigdy nie kradnij. Nawet jeśli chcesz czegoś tak bardzo, że jesteś gotowy zaryzykować kradzież i wpakować się w duże kłopoty – nie kradnij. Powiedz mi o tym, a ja ci to kupię. Nieważne, co to będzie. Nie chcę, żebyś kradł. Jeśli będziesz czegoś chciał, powiedz, a ja ci to kupię”. Nie był bogatym człowiekiem, często był bezrobotny. Ale kiedy mi to powiedział, zrozumiałem, że kochał mnie tak bardzo, że rzeczywiście by to zrobił, żebrałby, zapożyczył się, znalazłby jakoś pieniądze, żeby tylko dać mi to, czego potrzebowałem. To wywarło na mnie tak ogromne wrażenie, że nie było mowy, żebym coś ukradł – przecież tak bardzo mi ufał.

To była również forma nauczania przez zachęcanie. Powiedzcie to samo swoim dzieciom albo wnukom, powiedzcie, żeby nigdy nie kradły, i że jeśli chcą czegoś tak bardzo, że zaryzykują poważne kłopoty, to wy im to kupicie. Na mnie to podziałało i myślę, że na innych działa podobnie. Uświadomiło mi, że byłem otoczony miłością, nie zostałem ukarany, żebym się nauczył, że kradzież jest zła, otrzymałem o wiele większą naukę. Tego typu zachęcanie – nie przez krytykę, ale przez nawiązywanie kontaktu z inną częścią człowieka i wzmacnianie jej – bardzo mocno na mnie podziałało. Myślę, że na innych też działa, więc uczcie dzieci, żeby były szczere i bądźcie szczerzy wobec nich oraz uważajcie, żeby ich nie krytykować, nie obwiniać, bo to naprawdę dołuje młodych ludzi. Potrzebują drugiego człowieka, i to nie znajomych, ale matki i ojca, do których mogą przyjść i opowiedzieć o wszystkim. Jeżeli nie będą mogły liczyć na was, przyjdą do mnie i będą mi zawracać głowę. Jeśli znasz kogoś, kto jest wobec ciebie szczery i do kogo możesz się zawsze zwrócić, to to jest ważne wsparcie. Dzieci potrzebują kogoś, kto je rozumie i wie, że dopiero uczą się życia. Młodzi ludzie potrzebują dużego wsparcia.

Kiedy przez rok pracowałem jako nauczyciel, starałem się wspierać uczniów. Bardzo rzadko ich krytykowałem. Pod koniec roku trzeba było napisać raport na temat postępów każdego z nich. Wszystkie moje raporty były pozytywne. Nawet o uczniu, który był najsłabszy w klasie. Wiecie, co zrobiłem? Nie wiem, czy są tu jacyś nauczyciele, jest kilku – może uznają, że tak nie należy robić – ale wypisałem listę pozytywnych określeń: „dobrze”, „nieźle”, „robi postępy”, i losowo przydzieliłem je do uczniów. Bo jak mogłem dać negatywne oceny? Jeśli napisałbym „kiepski” albo „mierny”, to wcale by im to nie pomogło. Negatywna ocena powiedziałaby im, że są słabi z matematyki, której uczyłem. Zamiast tego starałem się ich zmotywować. Nawet wtedy, podczas tego roku w szkole, zdobywałem wiedzę na temat psychologii i zauważyłem, że to, co robiłem, działało. Przeprowadziłem pewien eksperyment z uczniem z mojej klasy. Poprzedni nauczyciel powiedział mi, że ten uczeń jest beznadziejny z matematyki i zawsze jest na szarym końcu. Potraktowałem to jak wyzwanie. OK, najgorszy uczeń w klasie. Miałem z tą klasą chyba trzy lekcje tygodniowo i pod koniec każdej lekcji podchodziłem do niego i pytałem, czy wszystko zrozumiał. Starałem się go zachęcić do pracy i poświęcałem mu więcej czasu. To było nie fair wobec innych, przyznaję to, ale na tym polegał mój eksperyment, poświęcać więcej czasu temu uczniowi i zachęcać go. Pod koniec roku ten chłopiec miał najlepsze oceny z egzaminu. Był najlepszy w klasie. Chciałem się dowiedzieć, czy słabi uczniowie są po prostu kiepscy z matematyki? Czy to kwestia genów? Czy po prostu zabrakło im zachęty do pracy i wiary w siebie? Właśnie to mu dałem – podbudowałem jego wiarę w siebie, poświęciłem mu więcej czasu i rzeczywiście skoczył z dołu na samą górę. To mnie dużo nauczyło o dzieciach. Potrzebują wsparcia, a nie krytyki i wmawiania im, że czegoś nie potrafią. Chcą usłyszeć: potrafisz.

Jak mówi Obama: „Tak, możemy”. Albo hasło Nike: „Po prostu to zrób”. Wierzę, że to działa, bo od lat używam właśnie tej metody, kiedy nauczam mnichów w świątyni albo ludzi podczas odosobnień. W Singapurze ludzie pytali, czy jako osoby świeckie mogą osiągnąć oświecenie. Moja odpowiedź? „Tak, możemy”. To niesamowite. Wiele lat temu zacząłem uczyć głębokiej medytacji i byłem jednym z pierwszych, którzy uczyli osoby świeckie tej medytacji. Niektórzy mnisi mówili, że tracę czas, bo świeccy ludzie nie będą w stanie uwolnić się od przywiązań do różnych rzeczy, ale ja stwierdziłem, że warto spróbować. I oczywiście wielu z was się udało. To wspaniałe. Dlaczego wam się udało? Bo powiedziałem, że to możliwe. To wszystko, czego potrzebujemy. Powiedzcie to swoim dzieciom: tak, to jest możliwe, dacie sobie radę. Nigdy, przenigdy nie mówcie dziecku, że jest głupie. Bo dzieci często wierzą w takie rzeczy. Mamy w klasztorze pewnego mnicha, który teraz świetnie sobie radzi ze wszystkim, ale bardzo kiepsko szło mu w szkole. Dlaczego? Bo pewnego razu jego dziadek, zobaczywszy jego oceny, powiedział, że jest głupi, a on kochał dziadka, więc mu uwierzył. Od tego momentu nie radził sobie w szkole. Gdyby jego dziadek mu tego nie powiedział, poszedłby na uniwersytet, bo to bardzo inteligentny człowiek. Słyszałem wiele podobnych historii. Dzieci potrzebują wsparcia i pochwał. Będą cię za to bardzo kochać i będą w stanie zrobić dla ciebie niesamowite rzeczy.

Co prawda, kiedy wchodzą w okres dojrzewania, to zaczyna działać niepisana reguła mówiąca, że nie mogą się przyznawać, że słuchają rodziców. Mówię „nie mogą się przyznawać”, bo tak naprawdę słuchają. Znam dzieci i wiem, że słuchają rodziców, ale nie przyznają się do tego, bo nie wypada. Rodzice nastolatków, powiedzcie swoim dzieciom to, co macie do powiedzenia, i dajcie im spokój. One słuchają. Muszą to sobie po prostu same przetworzyć, ale z pewnością słuchają tego, co mówicie. A jeśli zależy wam na jeszcze lepszych rezultatach, posłużcie się psychologią. W psychologii przede wszystkim szuka się słabych punktów i wykorzystuje je. Jeśli chcecie mieć władzę nad nastolatkiem, zorientujcie się, czy wasz syn ma dziewczynę, a córka chłopaka, bo jeśli tak, to to jest wasza szansa. Jest taka para, nie ma ich na tym spotkaniu, ale często przychodzą do klasztoru w Perth, opowiadali mi o swoim synu. Studiował na uniwersytecie i na początku wszystko było w porządku, ale potem znalazł dziewczynę, zaczął chodzić po klubach i nie dosypiać – to miało zły wpływ na jego oceny. Ojciec mu powtarzał: „Możesz się bawić, ale musisz też się uczyć. Posiedź trochę nad książkami, to ważne, to twoje życie” – ale syn nie słuchał. Pewnego dnia ojciec postanowił poczekać, aż syn wróci z dziewczyną. Kiedy podjechali, około pierwszej w nocy, wyszedł na zewnątrz, żeby się z nimi przywitać. Syn był przerażony – co jego ojciec tu robi o tej porze? Czy ma zamiar nakrzyczeć na niego przy dziewczynie i narobić mu wstydu? Ale ojciec po prostu poprosił, żeby weszli do środka i zrobił im kawę, nie mówił nic do syna, zamiast tego rozmawiał z jego dziewczyną. Powiedział: – Nie wiem, na ile poważny jest wasz związek, ale kto wie, być może kiedyś się zaręczycie, potem weźmiecie ślub. Dlatego chciałem tylko cię uprzedzić – mówił cały czas do dziewczyny syna – że jego oceny poleciały w dół, coraz gorzej mu idzie na studiach. – Co takiego?? Nic o tym nie wiem! – Mówię ci o tym, bo jestem pewien, że nie chcesz wychodzić za głupka. – Nie!

Kiedy dziewczyna się dowiedziała, co się dzieje, zaczęła się interesować jego ocenami i tym, czy odrobił pracę domową. Miała na niego o wiele większy wpływ niż matka i ojciec. Chłopak zaczął się uczyć i skończył studia z bardzo dobrymi wynikami. I ożenił się z tą dziewczyną. Sympatycznie, prawda? Jeśli się z kimś widujesz, to być może zwiążesz się z tą osobą na stałe. Jeśli więc masz córkę, która robi głupie rzeczy, spróbuj dotrzeć do jej chłopaka, a jeśli jeszcze go nie ma, to kogoś, na kogo będziesz mógł wpłynąć, dzięki temu wpłyniesz również na swoje dziecko. Ich słabym punktem są rówieśnicy. Jeśli chcesz wywrzeć na kogoś presję, znajdź słaby punkt tej osoby, bo dzięki temu będziesz mógł ją kontrolować. To jeden ze sposobów wychowywania dzieci. Najważniejsze są jednak pochwały. Jest tyle młodych ludzi, którzy wpadają w depresję – dlaczego? Bo czują, że nie są w stanie spełnić oczekiwań rodziców. „Kochamy cię, synu, córko” – ale nie widać tego. To, co pokazujecie, to oczekiwania jak z obozu koncentracyjnego: dziecko musi wrócić do domu o określonej porze, musi mieć dobre oceny, musi mnóstwo innych rzeczy. W buddyzmie wiemy, że dobre oceny nie są przepustką do sukcesu i szczęścia w życiu. Mówiłem już o tym, badania psychologiczne też to potwierdzają, jeśli chcesz odnieść sukces, musisz najpierw być szczęśliwy. Szczęście prowadzi do sukcesu, nie na odwrót. Jeśli myślisz, że będziesz szczęśliwy, kiedy osiągniesz sukces, to nigdy go nie osiągniesz. Najpierw przychodzi szczęście, potem sukces. Jeśli wasze dzieci są szczęśliwe, to odniosą sukces. Jeżeli chcesz pomóc dzieciom odnaleźć szczęście, to ważne jest, żeby je chwalić, żeby doświadczały radości, czuły, że im ufacie. Jeśli nie ufacie dzieciom, to nie będą się za to odwdzięczać, nie nauczą się ufać innym i będą sprawiać kłopoty.

Jest tutaj pewna kobieta, która straciła męża, to moja uczennica i przyjaciółka. Przyszła kiedyś do mnie i powiedziała, że jej dzieci chcą iść na imprezę do klubu, a w klubach jest alkohol i narkotyki. Powiedziałem, że pewnie i tak pójdą do tego klubu, czy im pozwoli czy nie, więc lepiej, żeby poszły, mając jej pozwolenie, niż wbrew jej zakazowi. A zresztą to dobre dzieciaki i zasługują na trochę zaufania. Posłuchała mojej rady i zaufała im. Teraz dobrze sobie radzą w życiu, nic złego im się nie stało. Ufajcie dzieciom. Pozwólcie im się uczyć – choć czasem to oznacza naukę na błędach. Ufajcie im, kiedy robią coś nie tak: „OK, źle zrobiłeś, ale jestem twoim rodzicem”. W ten sposób się czegoś nauczą. Być może poczują się źle przez to, co zrobiły, ale przynajmniej nie pomyślą: „Matka mnie zabije”. Nie, matka cię zrozumie.

Byłem kiedyś w odwiedzinach u brata i rozmawiałem z jego dziećmi. Zacząłem im opowiadać o tym, jacy nieraz byliśmy niegrzeczni jako dzieci. Mój brat to usłyszał i powiedział: „Cicho, nie mów im o tym, nie chcę, żeby przestały mnie słuchać”. Ale to nie tak. Jeśli będą wiedzieć, co wy robiliście, to gdy zrobią kiedyś ten sam błąd, nie będą się przez to źle czuły. Zrozumieją też, że to wszystko jest częścią dorastania – popełnianie błędów, poważnych albo po prostu głupich. Ja też robiłem głupie rzeczy w młodości. Zaraz sobie coś przypomnę. O większości chyba już opowiadałem. Kiedyś razem z kolegą zrobiliśmy bombę. Z blaszanej puszki. Ten kolega był dobry z chemii. Ja przyniosłem puszkę, on przyniósł różne chemikalia, poszliśmy do parku, podpaliliśmy naszą bombę i uciekliśmy. Zrobiła bum! To było super – dopóki nas nie złapali. Wtedy zaczęły się kłopoty.

Dzieci robią takie rzeczy, to normalne. Chłopcy to chłopcy, muszą czasem coś spsocić. Ostatnio byłem na pogrzebie pewnego znajomego, który jako chłopiec wysadził przenośną toaletę na placu budowy, który był niedaleko jego domu. Nie wiem, jak to zrobił, ale miał potem kłopoty. Dzieci tak robią. A co wy zrobiliście głupiego jako dzieci? Jestem pewien, że narobiliście sporo głupot. U dzieci to normalne i potrzebują tego, żeby dorosnąć, muszą popełniać błędy i chcą, żeby rodzice powiedzieli im, że nadal je kochają. „Zrobiłeś błąd, więc już nic nie wysadzaj, bo jeszcze urwie ci rękę – ale poza tym, to dobra robota, w szkole będziesz dobry z chemii”. Tego właśnie chcą dzieci, rodziców, którzy kochają i rozumieją. Rozumieją, pod jaką presją one żyją. Jeśli tylko dacie im trochę szczęścia, to na pewno odniosą w życiu sukces. Sukces akademicki nie jest jedyną drogą do udanego życia. Ilu znanych ludzi radziło sobie dobrze na studiach? Ja sobie radziłem i zobaczcie, jak skończyłem, jestem biedny, bez pieniędzy, rodziny, domu, majątku. Ale szczęście jest ważniejsze. Postawcie na to, żeby dzieci były szczęśliwe, bardziej niż na to, żeby miały dobre oceny – nieważne, że źle im idzie w szkole. Czy są szczęśliwe? Nieważne, że idzie im dobrze – ważne, czy są w tym szczęśliwe. Ważne, czy mają przyjaciół i czy są szczęśliwe w życiu. Jeśli tak, to wszystko będzie dobrze.

Kolejna anegdota. Jedna z uczennic naszego klasztoru, samotna matka… To była jedna z pierwszych uczennic i od początku nam pomagała. Pamiętam, jak budowaliśmy pierwszy budynek kompleksu Bodhinyana, to były łazienki. Zupełnie się wtedy nie znaliśmy na budownictwie i postawiliśmy ten budynek na litej skale, a potem próbowaliśmy wywiercić w niej otwory na instalację hydrauliczną. No i przyszła ta kobieta, trzydziesto- czy czterdziestoletnia matka, i zaczęła atakować tę skałę kilofem. Była twardzielką. Miała czwórkę dzieci i żadne z nich nie uczyło się dobrze, ale świetnie sobie poradziły w życiu. Nadal od czasu do czasu przychodzą mnie odwiedzić i za każdym razem jestem pod wrażeniem tego, jak dobrze im się wiedzie. Jeden z jej synów – staram się nie podawać nazwisk, ale być może domyślicie się, o kim mówię – jest szefem kuchni w pewnym kampusie. Jakiś czas temu wziął udział w programie kulinarnym Iron Chef i został jedyną osobą, której udało się wygrać z głównym kucharzem. Wiedziałem, jak został wychowany i wiedziałem, że mu się uda.

Spotkałem się z jego matką niedługo przed jej śmiercią. Miała ogromne łóżko. W życiu nie widziałem tak wielkiego łoża. Trzeba się było obok niego przeciskać, żeby wejść do pokoju. Zajmowało jakieś 80% pomieszczenia. To było 15 lat temu. Zapytałem, po co jej takie wielkie łóżko. Powiedziała, że to dla jej syna, bo jeśli przyprowadzi do domu dziewczynę, to powinni mieć na czym spać. Jej syn miał 17 lat, więc trochę się zdziwiłem, ale ona powiedziała, że i tak w końcu przyprowadzi dziewczynę, dlatego będzie mu potrzebne porządne łóżko. I to właśnie ten chłopak wygrał w Iron Chef. To jest dopiero matka! Rozumiała swoje dzieci i wiedziała, że prawdopodobnie i tak nie poczekają z seksem do ślubu, więc chciała im pokazać, że to rozumie i akceptuje. Pokazywała im też, że będzie przy nich, gdy coś będzie nie tak, więc zamiast się wstydzić, mogą powiedzieć, co się stało, a ona ich nie skrytykuje ani nie będzie się wstydzić za nie, bo tego oczekują inni – nie. Nigdy nie zawstydzajcie swoich dzieci ani nie wstydźcie się za nie.

Taka miłość i akceptacja to wspaniały sposób na wychowywanie dzieci. To jest buddyjski sposób. Metoda wychowawcza oparta na współczuciu. Drzwi mojego serca są dla ciebie otwarte, synu, córko, nieważne, co robisz w życiu. Mój ojciec powiedział kiedyś: „Jestem twoim ojcem, nieważne, co zrobisz, ja i tak zawsze będę cię kochał”. To naprawdę było dla mnie ważne. Mogłem rozmawiać z nim o wszystkim i nigdy się go nie bałem. On bał się swojego ojca, który bił go bez powodu, więc postanowił pójść w zupełnie inną stronę. Powiedział sobie: będę kochać mojego syna bezwarunkowo. Dzięki temu mogłem przyjść do niego i opowiedzieć mu o czymkolwiek, a on rozumiał, bo też kiedyś był dzieckiem i wiedział, że przede wszystkim potrzebowałem wsparcia. Mogłem go poprosić, żeby doradził mi, jak znaleźć dziewczynę. Pamiętam, co mi powiedział: „Jeśli dziewczyna spojrzy na ciebie raz, to nic nie znaczy, ale jeśli spojrzy na ciebie po raz drugi, to znaczy, że jej się podobasz, więc warto spróbować”. Tak mi powiedział ojciec, kiedy miałem jakieś 14 lat. Za takie rzeczy go kochałem. Rozumiał moje zainteresowania. Potrafił ze mną o nich rozmawiać, zamiast gderać tylko o pracy domowej. Na tym właśnie polega wychowywanie dzieci.

Kolejną rzeczą, której dzieci potrzebują, jest poczucie tożsamości. Na początku ich tożsamością jest to, że są czyimiś dziećmi. Czują się częścią rodziny, która się nimi opiekuje i w której są akceptowane. To jest ich miejsce. To ich mama i tata, którzy je kochają i rozumieją. Jeśli je besztasz, to znaczy, że nie rozumiesz. Ile razy zdarzyło się, że ktoś was zbeształ? Jak się wtedy czuliście? Pewnie czuliście, że ten ktoś was nie rozumie, nie rozumie, że byliście pod presją albo w trudnej sytuacji. Bardzo często krytykowanie oznacza, że kogoś nie rozumiesz. Dlaczego ktoś coś zrobił? Przede wszystkim postaraj się to zrozumieć. Zrozum presję, pod jaką znajdują się dzieci, ty, nawet mnisi – zrozum, że nie zawsze możemy przyjść i odprawić ceremonię w waszym domu, nie zawsze możemy porozmawiać o waszych problemach, my też jesteśmy pod presją, postarajcie się to zrozumieć. Kiedy to pojmiesz, nie będzie już miejsca na krytykę i besztanie. Gdybyśmy częściej rozumieli różne okoliczności i to, że ludzie robią coś pod naciskiem, mniej byśmy się złościli i krytykowali, mniej byśmy też obwiniali siebie samych – zrobiliśmy najlepiej, jak mogliśmy w danym momencie.

Jeśli mocno kochasz swoje dziecko, to być może nie znajdziesz się w takiej sytuacji, ale opowiem o tym żart, o wychowywaniu dzieci. Pewien chłopiec dostawał zbyt małe kieszonkowe. Jego przyjaciel poradził mu: – Jest taka sztuczka, która zawsze działa – i opowiedział mu, na czym ona polega. Kiedy chłopiec wrócił tego dnia ze szkoły, podszedł do siostry, spojrzał jej w oczy i powiedział: – Znam twój sekret – zmyślał, tak naprawdę nic nie wiedział. – O rany! – zawołała siostra. – Naprawdę wiesz? Ile chcesz? – zapytała. – 20 dolarów. Dała mu więc 20 dolarów za przyrzeczenie, że nie powie mamie i tacie. Okazało się, że sztuczka działa. Można podejść do kogokolwiek i powiedzieć, że zna się jego sekret, i w ten sposób wyciągnąć od niego pieniądze. Następnego dnia wypróbował sztuczkę na mamie: – Mamo, słyszałem w szkole o tym, co ukrywasz. – Niemożliwe… Proszę, nie mów ojcu.
– 50 dolarów – mama oczywiście wypłaciła mu 50 dolarów. W weekend chłopiec poszedł do ojca: – Tato, znam twoją tajemnicę. – O nie, kto ci powiedział? – W szkole wszystko wiemy. Ludzie rozmawiają, wiemy o różnych rzeczach. – Nie mów mamie i masz tu 100 dolarów.
W ten sposób chłopiec zarobił ponad 100 dolarów. Zaczął się zastanawiać, na kim jeszcze wypróbować sztuczkę. W poniedziałek, w drodze do szkoły, spotkał mleczarza. Podszedł do niego i powiedział: – Wiem, co pan ukrywa. Mleczarz odstawił mleko i powiedział: – Synu!

Ale myślę, że wy nie musicie płacić dzieciom za dochowanie sekretów. Mój ojciec był biedny, ale i tak dawał nam kieszonkowe. Poza tym spędzał z nami dużo czasu, często graliśmy w karty, o pieniądze. Ojciec ciągle przegrywał – celowo. Wiedzieliśmy z bratem, że właśnie w ten sposób dostaniemy kieszonkowe: musimy spędzić godzinę albo dwie, grając z tatą w karty. On zawsze przegrywał, za każdym razem. Uwielbialiśmy to. Wiedzieliśmy, że to tylko zabawa, a nie poważna gra, i że on zawsze przegrywa celowo, bo w ten sposób mógł dać nam kieszonkowe, ale w zamian musieliśmy spędzić z nim trochę czasu. Nie dawał nam pieniędzy po prostu, kieszonkowe oznaczało spędzanie czasu z tatą. A potem dostawaliśmy pieniądze. Coś wspaniałego. Ale nie, pieniądze nie były najważniejsze. Ważne było to, że mogłem pobyć z moim tatą. To jest kolejna ważna rzecz w wychowywaniu dziecka. Jeśli chcecie, żeby było szczęśliwe, znajdźcie dla niego czas. To naprawdę ważne. Dzieci same się nie wychowują, wy musicie to robić, ale trzeba w to zainwestować dużo czasu i pieniędzy. Jeśli się chce, to można, nawet jeżeli czasem oznacza to zwolnienie z pracy, bo dzieci akurat są ważniejsze.

Jest jeszcze jedna historia, ta będzie ostatnia, bo już późno. Uwielbiam ją opowiadać za granicą. Opowiedziałem ją w małym miasteczku w Indonezji, na konferencji prasowej. Była tam pewna muzułmańska dziennikarka, która zaczęła płakać, kiedy ją usłyszała. Później się dowiedziałem, że to była historia z jej życia. Była samotną matką i spędzała mało czasu ze swoim synem, a to opowieść o ojcu, który wracał do domu późno wieczorem. Jego syn – miał około sześciu lat – czekał na niego w domu. Kiedy ojciec stanął w drzwiach, syn powiedział: – Witaj w domu, tato. Ile dzisiaj zarobiłeś? – To nie twoja sprawa, jesteś za mały – odparł ojciec. – Ale tato, ile zarabiasz na godzinę? – Co powiedziałem? Milcz! – Tato, ale powiedz, ile zarabiasz? – Trzeci raz mówię: przestań. Idź do swojego pokoju – ojciec był zmęczony po pracy i nie miał ochoty odpowiadać na głupie pytania. Rozgniewał się tak, że kazał synowi iść do pokoju. Chłopiec poszedł, a ojciec zamknął drzwi na klucz. Potem zrobił sobie herbatę i chciał trochę odpocząć, ale źle się z tym czuł, że nakrzyczał na dziecko, więc poszedł do jego pokoju: – Przepraszam, byłem zmęczony, miałem ciężki dzień w pracy. Nie wiem, dlaczego pytałeś, ale zarabiam 20 dolarów na godzinę – powiedział. Chłopiec uśmiechnął się i rzekł: – Dziękuję, tato. Czy mogę pożyczyć 10 dolarów? – ojciec czuł się winny, że bez powodu nakrzyczał na syna, i nie chciał znowu być dla niego niemiły, więc zacisnął zęby, wyciągnął portfel, wyjął banknot i podał chłopcu. Ten sięgnął pod poduszkę i wyjął kolejne 10 dolarów, dołożył do banknotu, który dostał od ojca, i powiedział: – Proszę, tato, 20 dolarów. Czy mogę prosić o godzinę twojego czasu?

Pamiętam, że gdy to opowiedziałem, ta kobieta zaczęła płakać. Ciężko pracowała, próbując zarobić na utrzymanie i wykształcenie syna, ale jej dziecko najbardziej potrzebowało spędzanego wspólnie czasu. Pamiętajcie tę historię, bo inaczej może się zdarzyć, że wasze dziecko kiedyś da wam pieniądze i poprosi o godzinę czasu. To bardzo dobra anegdota. Proszę, spędzajcie czas z dziećmi. Moi rodzice poświęcali mi dużo czasu. Może wtedy ludzie po prostu mieli go więcej, a może to dlatego, że mój ojciec chorował, ale bardzo sobie ceniłem te chwile, które spędzałem z rodzicami. Nie byliśmy bogaci, ale nasz dom był pełen miłości. To dobry sposób na wychowanie dziecka.

Historie, które przytoczyłem, mogą wam pomóc w wychowywaniu i małych dzieci, i nastolatków. Ważne rzeczy to zadawanie pytań, szczerość i zachęcanie do szczerości, a także amnestia: „O czymkolwiek mi powiesz, nigdy cię nie ukarzę ani nie skrzyczę. Jeśli przyjdziesz i przyznasz się, że jesteś seryjnym mordercą to i tak nie będzie to miało znaczenia, bo jesteś moim dzieckiem i zawsze będę cię kochać”. Czy to nie wspaniałe, mieć kogoś, komu możesz coś takiego powiedzieć? To powinni być rodzice. W moim przypadku był to tata. Czuję, że miałem wielkie szczęście, że zostałem wychowany w tak wspaniały, buddyjski sposób przez ojca, który był ateistą. Dziękuję, tato.

Znowu przedłużyłem spotkanie, ale jeśli macie pytania, proszę, zadajcie je teraz. Pamiętajcie, jeśli chcecie być inteligentni w przyszłym życiu, to teraz macie okazję nad tym popracować. Czy są jakieś pytania? Proszę.

[Pytanie: niewyraźnie]

AB: W pytaniu chodziło o to, że współczesna młodzież ma tyle różnych bodźców, że jeśli nie zbudowało się relacji z dzieckiem na początku, to trudno jest to nadrobić, kiedy dziecko wchodzi w okres dojrzewania, więc jak można nawiązać kontakt z młodym człowiekiem, gdy ma on tyle bodźców?

Młodzi ludzie rzeczywiście bywają bardzo zajęci, ale wiele razy mówili mi, że tak naprawdę chcą, żeby rodzice byli przy nich. I czasem to oznacza bycie przy nich, kiedy akurat mają czas, bo jak powiedziałeś, młodzi ludzie mają mnóstwo zajęć – podobnie zresztą jak rodzice. Myślę, że znalezienie czasu na obecność w życiu dziecka to zadanie rodziców. Dlatego to ważne, by dziecko usłyszało: „Powiedz, kiedy będziesz mnie potrzebować, to wezmę dzień wolnego”. Bo rodzina jest ważniejsza niż wszystko inne.

Byłem wczoraj na pogrzebie, na który przyszła cała rodzina, żeby pożegnać patriarchę rodu. Dla niego właśnie rodzina zawsze była na pierwszym miejscu. Praca i kariera były drugorzędne. Rodzina zawsze była priorytetem – kiedy go potrzebowała, ten człowiek rzucał wszystko. Dlatego był tak przez nich kochany. Rodzina jest ważniejsza niż pieniądze czy kariera. I owszem, dzieci mają różne zajęcia, ale jeśli przechodzą trudny okres i nikt inny nie potrafi im pomóc, to właśnie wtedy rodzice powinni dać im wsparcie i powiedzieć: „Kiedy będziesz w potrzebie, będę przy tobie”.

[Komentarz z widowni: niewyraźnie]

AB: Dzieci mają oczywiście swoje życie i nie chcą robić obciachowych rzeczy z rodzicami, ale chcą obecności rodziców, kiedy naprawdę potrzebują ich mądrości, dobroci i miłości. A czasami potrzebują tylko, żebyś odpalił im 10 czy 100 dodatkowych dolarów. Ale potrzebują też dobroci i akceptacji – i to naprawdę działa, bo one odwdzięczają się miłością.

Wszyscy wiecie, jacy są dziadkowie, dają wnukom rzeczy, których nie daliby im rodzice, i podobno ich miłość jest bardziej bezwarunkowa, bo nie muszą dyscyplinować dziecka i mówić mu, co ma robić. Myślę, że gdyby więcej rodziców było jak dziadkowie, dzieci bardzo by ich kochały. Nie dyscyplinujcie dzieci za często. Kochajcie je bardziej. Ufajcie im. „Wszyscy popełniamy błędy, ale ufam, że będziesz umiał postąpić właściwie”.

Buddha mówił: „Nie uczmy za pomocą bata, ale poprzez współczucie”. Nie przez strach. Jesteście już wystarczająco dojrzali, na pewno nie chcecie być kontrolowani przez strach w tym kraju. Chcecie, żeby wam ufano i szanowano was. Ludzie są bardziej skłonni postępować właściwie, kiedy czują się szanowani, niż kiedy się boją. Współczucie jest silniejsze niż przemoc.

Tak jest według buddyzmu. Być może ktoś się z tym nie zgadza, ale ma do tego prawo. Zachęcamy wszystkich do kwestionowania, nie oczekujemy, że będziecie nas ślepo słuchać. Dziękuję za uwagę.


O autorze

brahm.jpg

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: bswa.org

Tłumaczenie: KuHarmonii
Redakcja: Alicja Brylińska
Czyta: Sylwia Nowiczewska

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/