W buddyzmie używamy pojęć „ja” i „nie-ja”, i ważne jest, by zrozumieć owo nie-ja, anattę (brak istoty) – nawet jeśli początkowo będzie to rozumiane tylko jako idea – ponieważ jest sednem nauk Buddhy. Czyni to buddyzm wyjątkowym. Nikt, żaden inny nauczyciel duchowy, nie sformułował teorii braku istoty w ten sposób. A dzięki takiemu sformułowaniu możliwe jest rozmawianie o tym. Dużo zostało napisane o nie-ja, ale trzeba tego doświadczyć, żeby poznać, czym jest. Do tego właśnie dąży ta nauka, do doświadczenia braku istoty.
Aby jednak doświadczyć nie-ja, człowiek musi najpierw w pełni poznać, czym jest ja. Poznać je naprawdę. Jeśli nie wiemy czym jest ja – ja, którym nazywamy samych siebie – niemożliwe jest zrozumienie, co oznacza „tu nie ma ja”. Aby móc się czegoś wyrzec, musimy to najpierw w pełni posiadać.
Nieustannie staramy się potwierdzać swoje ja. Już samo to pokazuje, że jest bardzo kruche i ulotne, ponieważ jeśli byłoby odwrotnie, po cóż mielibyśmy wciąż je potwierdzać? Dlaczego cały czas się boimy, że nasze ja jest zagrożone, tak jakby nie miało tego, czego potrzebuje, żeby przetrwać? Jeśli byłby to solidny byt (w co wierzymy), nie czulibyśmy się tak często zagrożeni.
Nieustannie potwierdzamy nasze ja przez utożsamianie się z czymś: z konkretnym imieniem, z wiekiem, płcią, zdolnościami, z zawodem. „Jestem prawniczką, jestem lekarką, jestem księgowym, jestem studentem”. Identyfikujemy się również z ludźmi, z którymi jesteśmy związani. „Jestem mężem, jestem żoną, jestem matką, jestem córką, jestem synem”. W mowie potocznej musimy w ten sposób używać „ja”, ale tak naprawdę nie chodzi tylko o mowę. Naprawdę myślimy, że jesteśmy tym ja. Naprawdę w to wierzymy. Nie ma nawet cienia wątpliwości w naszych umysłach, że nie jesteśmy ja. Kiedy któraś z tych tożsamości jest zagrożona, jeśli bycie żoną jest zagrożone, bycie matką jest zagrożone, bycie prawnikiem jest zagrożone, bycie nauczycielem jest zagrożone – albo gdy tracimy osoby, które pozwalają nam podtrzymywać nasze ja – rozgrywa się wtedy prawdziwa tragedia!
Identyfikacja ja staje się zagrożona, ponieważ ciężko temu „ja” powiedzieć: „spójrz na mnie”, „oto ja”. Dochodzą do tego pochwały i oskarżanie. Chwalenie potwierdza „ja”. Obwinianie zagraża „ja”. Z tego powodu lubimy pochwały i nie znosimy obwiniania. Nasze ego jest wtedy zagrożone. Podobnie ze sławą i niesławą. Stratą i zyskiem. Jeśli zyskujemy, ego staje się większe, jeśli tracimy, staje się trochę mniejsze. Nieustannie więc znajdujemy się w kłopotliwym położeniu i ciągle boimy się, że ego straci trochę ze swej wielkości, że może się zmniejszyć z czyjegoś powodu. Dotyczy to każdego z nas. Niewątpliwie w końcu ktoś nas o coś obwini. Nawet Buddha był obwiniany.
Wina, którą jesteśmy obarczani, nie jest problemem – jest nim nasza reakcja na nią. Fakt, że czujemy się mniejsi. W takich warunkach ego musi ciężko pracować, by potwierdzić samo siebie. Zazwyczaj w takiej sytuacji każdy obwinia drugą stronę, co sprawia, że ego tej osoby również trochę się zmniejsza.
Wierzymy, że identyfikowanie się z tym, co robimy i z tym, co posiadamy – z rzeczami czy z ludźmi – jest nam potrzebne do przeżycia. Do przeżycia „ja”. Jeśli się z czymś nie identyfikujemy, czujemy się jakbyśmy byli w zawieszeniu. Dlatego właśnie tak trudno jest przestać myśleć podczas medytacji – ponieważ bez myślenia nie byłoby utożsamiania. Jeśli nie myślę, to z czym się identyfikuję? Trudno jest dotrzeć do takiego etapu medytacji, w którym rzeczywiście nie mamy już z czym się utożsamiać.
Można się również identyfikować z poczuciem szczęścia: „jestem szczęśliwa”, „jestem nieszczęśliwy”. Musimy się wciąż na nowo utożsamiać, ponieważ tak bardzo zależy nam na przetrwaniu. Kiedy staje się to sprawą życia lub śmierci ego (a zazwyczaj tym jest), strach przed utratą tak się powiększa, że zaczynamy żyć pod jego wpływem. Nieustannie obawiamy się, że stracimy nasz dobytek, który sprawia, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy lub że stracimy ludzi, którzy sprawiają, że tacy jesteśmy. Jeśli nie mamy dzieci albo one umrą – nie jesteśmy matkami. Więc strach ma tu najwyższą wagę. To działa tak samo w przypadku pozostałych identyfikacji. Jest to niezbyt przyjemny sposób życia, a czym jest spowodowany? Tylko jedną rzeczą: pragnieniem, żeby być.
Oczywiście skutkiem identyfikowania się jest pragnienie posiadania. A posiadanie skutkuje przywiązaniem. Przywiązujemy się do tego, co mamy i z czym się utożsamiamy. To przywiązanie, lgnięcie, sprawia, że bardzo trudno o wolny i pełny pogląd. Jest to specyficzny rodzaj lgnięcia, nie tylko do samochodów, domów czy ludzi, ale także do punktów widzenia i opinii. Lgniemy do naszego poglądu na świat – określającego, w jaki sposób uczynić siebie szczęśliwym. Może również do poglądu na temat tego, kto stworzył świat. Cokolwiek to jest – nawet sposób, w jaki powinien być rządzony kraj – to wszystko sprawia, że krańcowo trudno jest ujrzeć rzeczy takimi, jakie są. I mieć otwarty umysł. A tylko taki potrafi przyjmować nowe idee i sposoby pojmowania.
Buddha porównał swoich słuchaczy do czterech rodzajów glinianych naczyń. Pierwsze naczynie jest dziurawe. Jeśli nalejesz w nie wody, od razu z niego wypłynie. Innymi słowy, uczenie takiej osoby czegokolwiek jest bezużyteczne. Drugie naczynie jest popękane. Gdy nalejesz w nie wody, zacznie się z niego sączyć. Takie osoby nie zapamiętują. Nie potrafią dodać dwóch do dwóch. Mają pęknięcia w rozumowaniu. Trzeci rodzaj słuchaczy porównał do naczynia, które jest wypełnione. Nie można już do niego dolać wody. Osoba pełna przekonań nie może nauczyć się niczego nowego! Ale mam nadzieję, że my jesteśmy czwartego rodzaju naczyniami. Pustymi i bez żadnych dziur, i pęknięć. Całkowicie pustymi.
Śmiem twierdzić, że niezupełnie, ale wystarczająco, by zmieściło się w nas trochę wody. W tym rozumieniu bycie pustym, bez punktów widzenia i opinii, oznacza brak lgnięcia – nawet do tego, czym jest dla nas rzeczywistość. Czymkolwiek ona dla nas jest, na pewno tym nie jest, ponieważ gdyby była, nigdy, nawet przez chwilę, nie bylibyśmy nieszczęśliwi. Nie odczuwalibyśmy żadnego braku – braku towarzystwa czy własności. Nigdy nie czulibyśmy się sfrustrowani albo znudzeni. Jeśli tak się czujemy, to znaczy, że to, co uważamy za rzeczywiste, wcale takie nie jest. Bo to, co jest naprawdę rzeczywiste, daje poczucie spełnienia. A skoro nie czujemy spełnienia, to znaczy, że nie widzimy prawdziwej rzeczywistości. Tak więc każdy nasz pogląd jest albo błędny, albo niepełny.
A także ograniczony przez ego. Skoro tak jest, to musimy przyglądać mu się z nieufnością. Wszystko, do czego lgniemy, trzyma nas przy ego. Jeśli przylgnę do nogi od stołu, nie uda mi się wyjść przez drzwi. Nie mam możliwości ruchu. Utknę w miejscu. Dopóki nie puszczę, nie uda mi się wyjść. Każde utożsamienie się z czymś, czy każda rzecz, do której lgniemy, powstrzymuje nas przed osiągnięciem rzeczywistości absolutnej. Z łatwością dostrzegamy to przywiązanie, kiedy lgniemy do rzeczy i ludzi, natomiast nie widzimy, dlaczego pięć khandh nazwanych jest pięcioma składowymi, do których się lgnie. Tak właśnie się nazywają i są tym, do czego człowiek najbardziej się przywiązuje. Obejmują wszystko, do czego lgniemy. Nawet się nie zastanawiamy, kiedy patrzymy na swoje ciało, na swój umysł ani na uczucia, rozpoznania, wytworzenia umysłowe i świadomość – vedana, sañña, saṅkhāra i viññāṇa. Patrzymy na umysł-i-ciało, nāma-rūpa, i nie wątpimy w fakt, że to jest moje uczucie, moje postrzeganie, moja pamięć, moje myśli, moja przytomność i moja świadomość. I nikt nie podaje tego w wątpliwość, dopóki nie zacznie widzieć. A żeby zacząć widzieć, potrzebna jest pewna pusta przestrzeń, poza poglądami i opiniami.
Lgnięcie jest największą zaborczością i przywiązaniem, jakie mamy. Tak długo jak lgniemy, nie widzimy rzeczywistości. Nie widzimy jej, ponieważ przywiązanie ją zasłania, ubarwia wszystko, w co wierzymy, że jest prawdą. Niemożliwe jest powiedzieć: „OK, od teraz nie lgnę”. Nie potrafimy tego zrobić. Proces usuwania „ja” i wiary, że to jedna całość, jest stopniowy. Jeśli medytacja ma przynieść jakąś korzyść, musi przede wszystkim pokazać, że istnieje umysł i że istnieje ciało. Żadna rzecz nie działa w zgodności przez cały czas. Istnieje umysł, który myśli i który sprawia, że ciało działa. Zrozumienie tego to pierwszy krok, żeby poznać siebie trochę bardziej. Wtedy możemy zauważyć: „to jest uczucie” oraz „nadaję temu uczuciu nazwę”, co jest przejawem pamięci i rozpoznania. „To jest myśl o tym uczuciu. To uczucie się pojawiło, ponieważ świadomość umysłu połączyła się z uczuciem, które powstało”.
Przyjrzyjmy się czterem khandhom, które należą do umysłu. Kiedy im się przyglądamy w momencie, kiedy się pojawiają – a nie tak, jak w tej chwili, gdy o nich rozmyślamy – ogarnia nas przeczucie, że to wcale nie jest „ja”, że to tylko powstające fenomeny, które trwają chwilę, a później znikają. Jak długo świadomość umysłu utrzymuje się na jednym obiekcie? Jak długo istnieją myśli? I czy my naprawdę je zaprosiliśmy?
Lgnięcie jest tym, co sprawia, że rośnie ego. Z powodu lgnięcia pojawia się pojęcie „ja”, i wtedy jestem ja, mająca wszystkie te problemy. Czy beze „mnie” byłyby jakieś problemy? Gdyby nie było nikogo siedzącego we mnie – tak, jak myślimy, że jest – kto nazywa się ja albo John, Claire, to kto wtedy miałby te problemy? Khandhy nie mają żadnych problemów, są tylko procesami. Są fenomenami i tylko tyle. One tylko się wydarzają, wydarzają i wydarzają. Ale ponieważ się ich chwytamy, i próbujemy je utrzymać, mówimy: „to ja , to moje uczucie, to ja chcę”, a wtedy pojawiają się problemy.
Jeśli chcemy całkowicie pozbyć się cierpienia, musimy pozbyć się lgnięcia. Ścieżka duchowa to nie zdobywanie, ale odpuszczanie. Im bardziej odpuszczamy, tym więcej pojawia się pustej i otwartej przestrzeni potrzebnej do tego, abyśmy zobaczyli rzeczywistość. Jeśli odpuszczamy to, czego tak naprawdę nie ma, pojawia się możliwość ruchu bez przywiązywania się do jego rezultatów. Dopóki trzymamy się rezultatów tego, co robimy i myślimy, jesteśmy związani, ograniczeni.
Jest jeszcze trzecia rzecz, którą robimy: chcemy się stać kimś lub czymś. Chcemy stać się świetnym medytującym. Chcemy stać się kimś, kto przeszedł trening. Chcemy być czymś, czym nie jesteśmy. A stawanie się czymś powstrzymuje nas przed po prostu byciem. Kiedy nie możemy po prostu być, nie kierujemy uwagi na to, co rzeczywiście istnieje. Stawanie się czymś należy do przyszłości. Ponieważ to, co będzie w przyszłości, jest tylko przypuszczeniem, życiem w świecie marzeń. Jedyną rzeczywistością, której możemy być pewni, to ten szczególny moment teraz. A ten pojedynczy moment, którego musicie być świadomi, właśnie minął i ten następny również właśnie minął, a teraz kolejny. Czy widzicie, jak szybko przemijają? To jest właśnie nietrwałość wszystkiego. Każdy moment przemija, ale my do niego lgniemy i próbujemy przytrzymać, sprawić, by był rzeczywistością. Chcemy, żeby był czymś, czym właściwie nie jest. Spójrzcie jak szybko przemijają – szybciej, niż my zdążymy o tym powiedzieć.
Nie ma nic, co jest pewne, zagwarantowane. Nic, czego można się chwycić, nic, co jest stabilne. Cały świat wciąż się rozpada i na nowo tworzy. To dotyczy też umysłu i ciała, które nazywamy „ja”. Możecie w to wierzyć lub nie, nie ma to znaczenia. Żeby się o tym przekonać, trzeba tego doświadczyć. A kiedy już tego doświadczycie, wtedy wszystko stanie się jasne i zrozumiałe. To, czego się doświadcza, staje się całkowicie klarowne. Nikt temu nie zaprzeczy. Niektórzy mogą próbować, ale ich obiekcje nie będą miały sensu, ponieważ wy już tego doświadczyliście. To tak, jakbyście ugryźli mango, żeby poznać jego smak.
Żeby tego doświadczyć, trzeba medytować. Zwyczajny umysł może poznać tylko zwyczajne koncepty i idee. Jeśli chce się zrozumieć ponadprzeciętne doświadczenia i idee oraz je przeżyć, trzeba mieć ponadprzeciętny umysł. A taki powstaje w wyniku skupienia. Większość medytujących doświadczyła pewnego stanu, który różni się od tego, do którego byli przyzwyczajeni. Wtedy przestaje być przeciętny. Ale musimy ten stan wzmocnić i pójść znacznie dalej. Dojść do momentu, w którym umysł stanie się naprawdę ponadprzeciętny – w tym sensie, że może skierować się tam, gdzie zechce. Ponadprzeciętny w tym sensie, że nie zakłócają go codzienne wydarzenia. Kiedy potrafi się skupić, doświadcza stanów, których wcześniej nie znał. Uświadomienie sobie, że wszechświat ciągle się rozpada i znów łączy w całość jest doświadczeniem medytacyjnym. Wymaga to praktyki, wytrwałości i cierpliwości. A kiedy umysł jest nieporuszony i stały, pojawia się spokój oraz równowaga myśli.
W takiej chwili umysł potrafi pojąć ideę nietrwałości do tego stopnia, że dostrzega swoją własną nietrwałość. A kiedy postrzegamy umysł jako całkowicie nietrwały, zmienia się nasz punkt widzenia. Zmianę tę lubię porównywać do kalejdoskopu, który służy dzieciom do zabawy. Jeden delikatny dotyk wystarczy, żeby obraz zupełnie się zmienił. Dzięki jednej małej zmianie całość wygląda zupełnie inaczej.
Braku ja doświadcza się dzięki przejawom nietrwałości, braku satysfakcji i pustki. Pustki czego? Słowo „pustka” jest często źle rozumiane, gdy rozpatruje się to pojęcie jako koncept. Pytamy wtedy: „co masz na myśli, mówiąc pustka?”. Wszystko przecież istnieje: ludzie, ich wnętrzności, kości, krew, wszystko jest pełne rzeczy – umysł również nie jest pusty. Ma idee, myśli i uczucia. A jeśli ich nie ma, to co oznacza pustka? Jedyną rzeczą, która jest pusta, jest pustość istoty.
Nie ma w niczym szczególnej istoty. To jest pustka. To jest nicość, która doświadczana jest również w medytacji. Jest pusta, pozbawiona konkretnej osoby i konkretnej rzeczy, pozbawiona wszystkiego, co mogłoby sprawiać, że byłaby trwała lub choćby ważna. Wszystko podlega ciągłej zmianie. Tym jest pustka. I można ją zobaczyć wszędzie, także w sobie. To jest właśnie anatta, nie-ja. Brak istoty. Nie ma w niej nikogo. Wszystko jest wyobraźnią. Na początku może się to wydawać niebezpieczne.
Osoba, o którą się tak troszczyłam, która starała się robić to i tamto, osoba, która miała być moim bezpieczeństwem, zapewnić szczęśliwe życie – gdy już ją odnajdę – ona tak naprawdę nie istnieje. Co za przerażający i niebezpieczny pomysł! Pojawia się strach! Ale w rzeczywistości jest odwrotnie. Jeśli zaakceptuje się i przetrwa ten strach, nadejdzie wyzwolenie i poczuje się ulgę.
Oto porównanie: wyobraź sobie, że masz kosztowny klejnot, który jest tak wartościowy, że pokładasz w nim nadzieję, że jeśli nadejdą złe czasy, to on ci wszystko zapewni. Nikomu nie ufasz. W domu masz sejf, w którym trzymasz klejnot. W pewnym momencie myślisz, że przez ostatnie lata praca była tak wymagająca, że zasługujesz na wakacje. Więc co teraz zrobisz z klejnotem? Nie możesz go wziąć ze sobą, więc dokupujesz nowe zamki do drzwi, wstawiasz kraty w oknach i powiadamiasz sąsiadów. Mówisz im o swoich planach wyjazdowych i prosisz, by zaopiekowali się domem oraz sejfem. Oni oczywiście się zgadzają. Uspokajasz się i jedziesz na wakacje.
Idziesz na plażę, jest wspaniale. Nad głową masz palmy, plaża jest przyjemna i czysta, a fale ciepłe. Jest fantastycznie. Pierwszego dnia naprawdę dobrze się bawisz. Drugiego jednak zaczynasz się zastanawiać: „sąsiedzi to mili ludzie, ale czasem wyjeżdżają w odwiedziny do dzieci. Nie zawsze są w domu, a ostatnio w okolicy było sporo włamań”. Trzeciego dnia jesteś już przekonany, że coś strasznego się wydarzy i wracasz do domu. Wchodzisz i otwierasz sejf. Wszystko jest w porządku. Kiedy idziesz do sąsiadów, oni pytają, czemu już wróciłeś. Przecież opiekowali się twoim domem. Nie trzeba było wracać, wszystko jest w porządku.
W następnym roku historia się powtarza. I znów mówisz sąsiadom: „teraz naprawdę nie będzie mnie przez miesiąc. Potrzebuję tych wakacji, bo ciężko pracowałem”. Oni na to: „o nic się nie martw, po prostu wyjedź i ciesz się plażą”. Po zabezpieczeniu okien, zamknięciu drzwi, załatwieniu wszystkiego, wyjeżdżasz na plażę. Znów jest cudownie. Pięknie. Tym razem wytrzymujesz pięć dni. Piątego dnia jesteś już przekonany, że musiało stać się coś strasznego. Więc wracasz do domu. I okazuje się, że klejnot zniknął. Jesteś w stanie całkowitego rozpadu, desperacji i przygnębienia. Więc idziesz do sąsiadów, ale oni nie mają pojęcia, co się wydarzyło. Cały czas byli w domu. Więc siadasz w domu i zastanawiasz się, aż dochodzisz do wniosku, że skoro klejnot zniknął, to możesz wrócić na plażę i dobrze się bawić!
Klejnot jest twoim „ja”. Kiedy go nie ma, cały ciężar opieki nad nim, wszystkie lęki z nim związane, wszelkie zabezpieczanie drzwi, okien, serca i umysłu nie jest już potrzebne. Możesz po prostu dobrze się bawić, będąc w swoim ciele. A po właściwym rozpatrzeniu okazuje się, że przerażający aspekt utraty tego, co wydawało się wartościowe, okazuje się ulgą i uwolnieniem od niepokoju.
Istnieją trzy drogi do wyzwolenia: droga braku atrybutów, droga braku pragnień i droga pustki. Jeśli w pełni zrozumiemy nietrwałość, aniccę, to jest to wyzwolenie dzięki brakowi atrybutów. Jeśli w pełni zrozumiemy cierpienie, dukkhę, jest to wyzwolenie dzięki brakowi pragnień. Jeśli w pełni zrozumiemy brak istoty, anattę, wtedy następuje wyzwolenie dzięki pustce. Możemy wybrać dowolną z tych dróg. A być wyzwolonym oznacza nigdy więcej nie przeżywać nieszczęśliwych chwil. Oznacza coś jeszcze: że nie tworzymy więcej kammy. Osoba, która się wyzwoliła, wciąż działa, myśli, mówi, realizuje cele i zamierzenia, jak każda inna osoba, ale porzuciła ideę, że to ja myślę, ja mówię, ja działam. Kamma się nie tworzy, ponieważ jest tylko myśl, słowo, działanie. Jest doświadczanie, ale nie ma doświadczającego. A ponieważ kamma już się nie tworzy, nie ma też odradzania się. Tym jest pełne Przebudzenie.
W tej tradycji, wyróżnia się trzy stopnie Przebudzenia, zanim dojdzie się do czwartego etapu, czyli pełnego wyzwolenia. Pierwszy etap, którym możemy się zająć – przynajmniej teoretycznie – nazywa się sotāpanna, czyli wkraczająca/y w strumień. Oznacza osobę, która doświadczyła Nibbāny [w niewielkim zakresie], czyli weszła w strumień. Taka osoba nie może już zejść ze ścieżki. Jeśli jej wgląd jest silny, czeka ją jeszcze tylko jedno życie. Jeśli wgląd jest słaby – odrodzi się siedem razy. Jednokrotne osiągnięcie Nibbāny sprawia, że pewne uprzednie trudności znikają. Najbardziej drastyczna przeszkoda, która znika, to poczucie odrębnego ja. Traci się niewłaściwy pogląd „ja”. Ale nie oznacza to, że sotāpanna jest nieustannie świadoma/y nie-ja. Utracony jest niewłaściwy pogląd, ale właściwy pogląd musi być wciąż wzmacniany i dzięki temu doświadczany.
Taka osoba przestaje się interesować obrzędami i rytuałami, i nie wierzy już w ich moc sprawczą. Pomimo że one wciąż się odbywają, ponieważ taka jest tradycja lub zwyczaj, osoba taka nie wierzy już, że mogą przynieść jakiekolwiek wyzwolenie (o ile uważała tak wcześniej). Traci się wtedy również coś bardzo interesującego: wątpliwości – one również znikają, ponieważ widzi się to, czego nauczał Buddha. Do tej pory sceptycyzm pojawiał się przez takie myśli: „no, może tak jest, ale skąd mam mieć pewność?”. Upewnić się można jedynie dzięki doświadczeniu. Wtedy oczywiście nie ma miejsca na wątpliwości, ponieważ widzi się dokładnie to, co zostało opisane, a w sercu i umyśle pojawia się zrozumienie, co następnie sprawia, że możliwe jest widzenie wszystkiego innego.
Fundamentem Dhammy musi być zrozumienie, że nie ma żadnej szczególnej istoty. Istnieje ciągłość, ale nie szczególna istota. To ciągłość sprawia, że trudno nam dostrzec, że faktycznie wewnątrz ciała nie ma nikogo, kto sprawia, że rzeczy się wydarzają. One się dzieją same z siebie. Tak więc po raz pierwszy zobaczyliśmy przebłysk wolności nazywany wejściem w strumień – i to nas zmienia. Nie wykorzenia chciwości i nienawiści (nawet się tu o nich nie wspomina), ale zmniejsza je dzięki głębszemu rozumieniu. Nie są już tak silne ani nie manifestują się w obrzydliwy sposób, są subtelniejsze.
Następne etapy to: osoby raz powracające, niepowracające, a na końcu arahanci. Raz powracających czeka jeszcze jedno życie w świecie pięciu zmysłów. Niepowracający nie będą potrzebować ludzkiego życia, a arahanci są w pełni przebudzonymi. Zmysłowe pragnienie i nienawiść znikają u niepowracających, a iluzja
dotycząca „ja” tylko u arahantów.
Możemy więc zaakceptować fakt, że skoro nie jesteśmy arahantami, wciąż mamy w sobie chciwość i nienawiść. Nie ma sensu obwiniać się za to. Należy zrozumieć, czemu się pojawiają: powstają ze złudzenia istnienia „ja”. Chcę chronić ten klejnot, którym jest „ja”. W ten sposób powstają te złudzenia. Ale wraz z praktyką medytacji, umysł staje się coraz bardziej przejrzysty. W końcu zaczyna rozumieć. A kiedy rozumie, widzi rzeczywistość absolutną. Nawet jeśli widzi się ją tylko przez chwilę, takie doświadczenie ma na nas wielki wpływ i powoduje znaczącą zmianę w naszym życiu.
O autorze

Khema Ayya
zobacz inne publikacje autora
Ayya Khema (ur. 25 sierpnia 1923 r., zm. 2 listopada 1997 r.) była bardzo aktywną nauczycielką buddyjską, wspierającą praktykowanie buddyzmu przez kobiety, założyła kilka ośrodków na całym świecie. W 1987 r. została koordynatorką pierwszego Sakyadhita International Association of Buddhist Women. Opublikowanych zostało ponad dwa tuziny książek z transkrypcjami jej mów Dhammy w języku angielskim i niemieckim, w ostatnim roku swojego życia napisała również autobiografię pt. „I give you my life”.
Artykuły o podobnej tematyce:
- Ledi Sayadaw Korzyści z realizacji doktryny anatta
- Buddhadasa Bhikkhu Anattā i odrodzenie
- Thanissaro Bhikkhu Brak ja czy nie ja?
Sprawdź też TERMINOLOGIĘ
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

Oryginał można znaleźć TUTAJ
Tłumaczenie: Dominika Kowalska
Redakcja polska: Alicja Brylińska

Podoba Ci się ten artykuł? Dołącz do nas lub wesprzyj nas finansowo.
POMÓŻ FUNDACJI "THERAVADA"
(KRS: 0000464215, NIP: 5223006901, Regon: 146715622)
KONTO BANKOWE: 89 2030 0045 1110 0000 0270 1020