POSŁUCHAJ AUDIO NA SOUNDCLOUDZIE
Tego wieczoru zamierzam dotknąć jednego z głównych tematów buddyzmu, choć jest on trudny do zrozumienia. Chodzi mi o zrozumienie pragnienia i pożądania oraz tego, jak wpisują się w nasze współczesne życie.
Ci z was, którzy znają tradycyjny buddyzm, wiedzą, że we wszystkich szkołach buddyzmu mamy coś takiego jak Cztery Szlachetne Prawdy. Druga Szlachetna Prawda mówi dość jasno, że źródłem cierpienia jest pragnienie. Zatem jako buddyści powinniśmy zrezygnować z wszelkiego pragnienia, nie mieć pragnień lub mieć ich niewiele.
Ale jak to zastosować w codziennym życiu, skoro w rzeczywistości mamy mnóstwo pragnień i potrzeb? Czy to oznacza, że wszyscy powinniśmy zostać mnichami i mniszkami albo rzucić pracę i żyć na ulicy? A może powinniśmy przestać opiekować się dziećmi albo nie kupować nowych ubrań? Co to tak naprawdę oznacza?
To powszechna trudność wielu buddystów próbujących pogodzić współczesny styl życia z ideą, że cierpienie wynika z pragnienia. Zamierzam dziś przeanalizować, co to tak naprawdę znaczy, szczególnie we współczesnych czasach. Pomyślałem, że możemy zacząć od uświadomienia sobie, że obecny świat jest w wielkim niebezpieczeństwie z powodu nieokiełznanej żądzy istoty ludzkiej zawsze chcącej więcej i więcej, czego oczywiście nie da się zaspokoić.
Kilka lat temu dyskutowaliśmy o dziurze ozonowej, teraz rozmawiamy o globalnym ociepleniu. Ciekawe, co będzie następne. Wszystko to, jak się wydaje, jest skutkiem nadużywania zasobów naturalnych. Trudno być nowoczesnym człowiekiem Zachodu i znaleźć rozwiązanie tego problemu. Gdy tylko skończymy budować dom, możemy zacząć martwić się o globalne ocieplenie. Gdy tylko zdobędziemy to, czego potrzebujemy, możemy zacząć pomagać innym ludziom. Czasami to niestety nie wystarcza, aby uratować naszą przyszłość.
Na świecie jest tyle wojen, tyle waśni i tyle rywalizacji o ograniczone zasoby, że aż zastanawiamy się, czy taki świat naprawdę chcemy pozostawić naszym dzieciom; czy to jest świat, w którym sami chcemy żyć. Już 2500 lat temu buddyzm głosił, że największym problemem tego świata jest pragnienie.
Chcemy zrobić coś na rzecz zmniejszenia globalnego ocieplenia, chcemy mieć pokój na ziemi, chcemy, aby ludzie się kochali, aby się dzielili zasobami naszej planety. Ale na drodze staje nam pragnienie. Ono jest przeszkodą. Jednak w tej koncepcji pragnienia nie chodzi o to, aby pozbyć się wszelkich pragnień – to będzie główny punkt dzisiejszej mowy. W samym pragnieniu nie ma nic niewłaściwego, rzecz w tym, że pragniemy niewłaściwych rzeczy.
Pragniemy materialnych, a nie duchowych zdobyczy. Oceniamy ludzi pod kątem posiadania, a nie wartości takich jak współczucie, moralność i spokój. Osiągamy w życiu cele, które pozwalają nam spłacić kredyt, ale nie mamy wystarczająco dużo czasu dla siebie i dla naszych bliskich. Tym właśnie zajmę się w dzisiejszej mowie. Tak, musimy mieć pragnienia, taka jest natura ludzka, wynikają one z samego faktu posiadania umysłu. Niektóre z tych pragnień są bardzo wartościowe. Jakiego rodzaju pragnienia mamy w życiu?
Bycie mnichem daje mi uprzywilejowaną pozycję, bo mam bardzo różnorodnych znajomych – od bardzo biednych do bogaczy, od prezydentów do więźniów, od miliarderów do bezrobotnych. Kiedy zna się ich wszystkich, łatwo dostrzec, że to nie ich warunki ekonomiczne określają poziom ich szczęścia. To jeden z pierwszych wglądów, które miałem, gdy byłem jeszcze relatywnie bogatym zachodnim człowiekiem. Uważałem się za biednego studenta, mając bardzo niewiele pieniędzy w kieszeni dziurawych dżinsów. Nie były dziurawe ze względu na modę, nie mogłem pozwolić sobie na lepsze spodnie. Powiedzmy, że byłem trendsetterem – teraz ludzie kupują dżinsy z dziurami.
Potem wyjechałem do północno-wschodniej Tajlandii, gdzie w wioskach żyli rolnicy, którzy mieli niewiele pieniędzy z uprawy ryżu czy innych roślin, żywili się tym, co mogli sami zebrać, złapać albo złowić, tak jak ryby w porze deszczowej. Budowali swoje domy z tego, co można znaleźć w lesie lub na polach. Niektórzy byli tak okropnie biedni w porównaniu z tym ubogim studentem, za którego się uważałem, że ja przy nich byłem bardzo bogaty. Żyjąc w tej wiosce, zauważyłem jedną rzecz: z pewnością wielu z tych biednych ludzi było szczęśliwszych niż ludzie, których znałem z Cambridge, ale dało się zaobserwować także kilku nieszczęśliwych. Kiedy ich zobaczyłem, chciałem dowiedzieć się, dlaczego jedni byli nieszczęśliwi, a inni szczęśliwi, skoro wszyscy mieli praktycznie tak samo mało rzeczy. Odkryłem, że w zasadzie zależało to od jednej sprawy. Każdy dom miał bawoła, który służył do orania pól. Jego łajno stanowiło nawóz. Bawół orał pole i wykonywał różne zadania, takie jak ciągnięcie wozu, był więc dla tych rolników ważnym domownikiem.
Zauważyłem, że rolnicy, którzy mieli na przykład jednego bawoła i byli z niego zadowoleni, wydawali się zawsze uśmiechnięci. Natomiast taki rolnik, który miał jednego bawoła, a chciał mieć dwa, był nieszczęśliwy. Zdawał się nie mieć tyle samo wolnego czasu i radości, ile mieli pozostali. Zrozumiałem, że szczęście nie zależy od tego, ile posiadasz, ale ile chcesz posiadać. Zacząłem się zastanawiać nad podstawowym życiowym pytaniem: ile naprawdę potrzeba, aby być szczęśliwym? Czy to naprawdę jest tak, że im więcej posiadasz, tym jesteś szczęśliwszy lub szczęśliwsza?
To chyba największa iluzja współczesnego świata: przekonanie, że im więcej mamy, tym więcej nas czeka przyjemności, szczęścia, wolności i władzy. Ale każdy z was jest już na tym świecie wystarczająco długo, aby wiedzieć, że obietnica wolności i szczęścia wynikająca z bogactwa jest fałszywa. Ci, którzy mają doświadczenie bogactwa, którym świetnie idą interesy, którzy wygrali na loterii lub odziedziczyli dużo pieniędzy, często sobie uświadamiają, że to właśnie bogactwo zniszczyło im życie.
Typowa historia sprzed kilku lat dotyczy człowieka, który wygrał na loterii w Stanach Zjednoczonych: sto milionów dolarów albo i więcej. W gazetach było jego zdjęcie – prowadzonego do więzienia. Zanim wygrał na loterii, był bardzo szczęśliwym człowiekiem. Kłopoty zaczęły się niedługo po wygranej. Jasne, że zanim wygrał na loterii, nie miał zbyt dużo pieniędzy, ale miał wystarczająco, aby cieszyć się życiem, spotykać ze znajomymi, mieć co włożyć codziennie do ust i gdzie mieszkać. Gdy stał się naprawdę bogaty, wszyscy jego przyjaciele zaczęli prosić go o pożyczki i datki, aż przestał ufać w ich szczerą przyjaźń. Problem z bogactwem jest taki, że obiecuje ci wiele, a zarazem ogranicza radość, zamiast ją potęgować. Widziałem to już tyle razy i czasem zastanawiam się: po co komu bogactwo? Najlepiej jest być gdzieś pośrodku – ani biednym, ani bogatym.
To przypomniało mi jedną z książek z moich studenckich czasów – była bardzo znaną książką – chodzi o „Państwo” Platona. W ostatnim rozdziale, w opisie reinkarnacji… 2500 lat temu większość Greków wierzyła w reinkarnację, to wierzenie było powszechne. Zatem pojęcie reinkarnacji nie dotyczy tylko Azji – istniało w Europie 2000 lat temu. No więc w ostatnim rozdziale „Państwa”, dotyczącym reinkarnacji, Platon zauważył, że gdy ludzie wybierali swoje przyszłe życie… – w ten sposób Platon to opisuje, to wspaniała metafora tego, że wybieramy nasze bogactwo w życiu – …tylko głupcy wybierali bogactwo i władzę w przyszłym życiu, bo ludzie bogaci i potężni doświadczają o wiele więcej cierpienia niż ci, którzy nie są ani zbyt bogaci, ani zbyt biedni. Zatem buddyjska nauka umiarkowania odnosi się także do kwestii bogactwa. Nie starajcie się być bogatymi, bo przyniesie wam to więcej problemów niż korzyści. Wystarczy mieć umiarkowane, średnie dochody. Właśnie to głosił Platon dwa i pół tysiąca lat temu w Grecji.
Jego słowa potwierdziło znane amerykańskie badanie sprzed roku, w którym próbowano skorelować stosunek rocznych dochodów z poczuciem szczęścia. Nie było trudno zgromadzić mnóstwo informacji o dochodach, związkach, rozwodach, depresji, uzależnieniach – oczywistych determinantach poczucia dobrostanu lub jego braku. Ustalono na obszernej próbie ludzi, że optymalne dochody, które gwarantują poczucie życiowej satysfakcji, to 50 tysięcy dolarów rocznie. Im więcej ktoś zarabiał, tym bardziej wskaźnik jego dobrostanu spadał. Im mniej zarabiał, tym trudniej było mu pozwolić sobie na to, czego potrzebował, więc również nie był szczęśliwy. Wniosek jest taki, że jeśli chodzi o szczęście… – zajrzyjcie sami do tego badania, zresztą pewnie podobnie rzecz ma się w Australii, to kraje o podobnej demografii – …dochód w wysokości 50 tysięcy dolarów amerykańskich czy 55 tysięcy australijskich był optymalny. Niższy albo wyższy oznaczał cierpienie.
I to jest dochód, w który warto celować. Jeśli więc zarabiasz więcej, Buddyjskie Towarzystwo Zachodniej Australii może ci pomóc zyskać więcej szczęścia [śmiech] poprzez umożliwienie ci dokonania darowizny nadwyżki dla naszego ośrodka odosobnieniowego, dla klasztoru mniszek albo dla tego przybytku. Albo nawet lepiej! Powiedz swojemu szefowi albo swojej szefowej, że wystarczy ci 50 tysięcy i nie chcesz podwyżki. Bo wolisz być szczęśliwy. Śmiejecie się z tego, ale to jest poparte badaniami. I poparte Dhammą, słowami Buddhy.
Czasem nam się wydaje, że im więcej pieniędzy, tym więcej szczęścia. A prawda jest taka, że wręcz przeciwnie. Warto o tym pamiętać, kiedy w życiu pojawiają się pragnienia czy ambicje. Po drugie, większość ludzi dąży w życiu do tego, żeby zarabiać dużo pieniędzy, ciężko harując, aby mieć ładny, duży dom w eleganckiej dzielnicy. Popatrzcie na nasze Nollamara – to była naprawdę nieciekawa dzielnica, zanim przybyli tu mnisi. [śmiech] A teraz podnieśliśmy ceny domów. Tak że rada dla tych z was, którzy chcą inwestować w nieruchomości lub mają jakąś nieruchomość: zbudujcie klasztor obok tej nieruchomości, a podbijecie ceny waszych domów. Nie, nie do tego dążę. [śmiech]
Chodzi mi o to, że teraz często widzimy ogromne domy, takie się teraz buduje. Nie dalej jak tydzień temu byłem na zebraniu bożonarodzeniowym lokalnych władz Jarrahdale, bo zależy nam na poprawnych stosunkach z radnymi i pozostałymi mieszkańcami Serpentine i Jarrahdale, poszliśmy tam więc dla stworzenia dobrego PR-u. Przechodziliśmy przez Jarrahdale, które jest bardzo ładnym miasteczkiem położonym wśród wzgórz, była tam ogromna zabudowa, wielkie domy w lesie. Zanim dotarłem do tych ogromnych posiadłości, mijałem stare drewniane domki, których było mnóstwo, kiedy Jarrahdale było miasteczkiem leśnym, pełnym tartaków. Kiedy zobaczyłem te ogromne domy, pomyślałem: „O rany, jak ciężko ktoś musi pracować, żeby go było stać na te ogromne posiadłości. Po co ludzie to robią?”. Zwykle ludzie wymieniają jako pierwszy z powodów miejsce dla rodziny.
Kiedy ja dorastałem, mieszkaliśmy jeden na drugim, dzieliłem pokój z bratem. Oczywiście, że się czasem kłóciliśmy, ale nauczyliśmy się nawzajem kochać. Nie mieliśmy wyjścia, nie było gdzie przed sobą uciec w tak małym domu. Mieszkając w małej przestrzeni z bliskimi, uczysz się przede wszystkim, jak dogadywać się ze sobą. A gdy mieszkasz w tak ogromnym domu, gdzie każdy ma swoje własne pokoje, pewnie dwa lub nawet trzy na osobę, to masz zbyt wiele miejsc, w których możesz się schować, zamiast rozwiązywać problemy z rodzeństwem, rodzicami lub dziećmi.
Jest wiele zalet życia blisko z innymi, na przykład taka, że musisz się nauczyć dogadywać. Sądzę, że w dzisiejszych czasach problemy społeczne na tym tle pojawiają się właśnie u ludzi, którzy żyją w tak ogromnych domach. Nie umiemy ze sobą żyć. Być może z tego wynika tak wiele rozwodów lub częste zmiany partnerów. Nie mieliśmy jak nauczyć się współpracy czy wzajemnego dawania i brania. A gdy żyjesz w ograniczonej przestrzeni, musisz się tego nauczyć.
Pamiętam, jak ojciec zaznaczał, że przynajmniej miałem swoje własne łóżko, gdy dorastałem – on w dzieciństwie dzielił łóżko z sześcioma czy siedmioma braćmi, a nawet z siostrami. Jak można było w ogóle zasnąć w tak małym łóżku – z tyloma braćmi na jednym posłaniu? Na pewno spanie w takiej grupie na jednym łóżku uczy współpracy. Pewnie świetnie się bawili przy okazji, bardzo się kochali. Więc czasami, kiedy myślimy, że dzięki bogactwu kupimy sobie ogromny dom, zapominamy, jak ciężkiej pracy, jak wielu przepracowanych godzin wymaga utrzymywanie tak dużego domu. A przecież możesz naraz przebywać tylko w jednym pomieszczeniu…
Jako kontrprzykład do tych wielkich domów mogę wam podać nasze klasztory, w których mieszkamy. Lubię czasem pokazać ludziom moje miejsce zamieszkania. Robiłem to nawet kilka lat temu, gdy mieszkałem w nieco większym miejscu niż teraz – był to duży pokój, może trzy metry na dwa i pół, z drogą prowadzącą do domku. Pamiętam, jak dziesięć lat temu parę miejscowych kobiet chciało pewnego wieczoru zaszaleć, a że nigdy nie były w klasztorze, było to dla nich wystarczająco szalone. Zaprowadziłem je więc do mojej chatki, jedna z nich odwróciła się do mnie i powiedziała: „Wow, gdyby moje mieszkanie było tak małe, sprzątałabym je w pół godziny!”. Spojrzała na moje proste życie z zazdrością. Więc po pierwsze, ogromne domy wymagają ciężkiej pracy, żeby spłacić kredyt, a po drugie, wymagają mnóstwa czasu i pracy, aby je utrzymać w porządku. Nie ma opcji, żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik, zawsze jest coś do roboty. Czy w takim razie coś tu nie jest postawione na głowie? Uczcie się zatem sztuki redukcji.
Wielu z tych, którzy odwiedzili klasztor Bodhinyana, widziało jaskinię, w której mieszkam – to mała jaskinia. Nie ma nawet dwóch i pół metra szerokości – jest okrągła – i tyleż wysokości. Mieszkam w malutkiej jaskini. Gdy budzę się rano, wystarczy mi 30 sekund, żeby pościelić moje łóżko, bo śpię na podłodze. Wystarczy pięć minut, żeby posprzątać jaskinię. Takie proste miejsce do mieszkania daje mi tyle czasu i wolności. Gdy mamy duży dom, myślimy, że da nam szczęście i przestrzeń. Tak – da nam fizyczną przestrzeń, niestety kosztem przestrzeni czasowej. To jedna z wielkich bolączek współczesnych czasów. Jesteśmy materialnie bogaci, ale czasowo biedni. Tak więc mamy pragnienie, chcemy komfortu, chcemy dobrobytu, ale czasami pragnienia są niewłaściwie ukierunkowane. Nie są kierowane mądrością. Częstokroć po prostu ślepo podążamy za tym, co robią inni.
Tym, czego powinny uczyć religie, a co robi też buddyzm, jest kwestionowanie. Nie podążajcie za tym, co robią inni, nie idźcie jak owce na rzeź ekologiczną naszej planety, myślcie samodzielnie, kwestionujcie. Nie podążajcie za normą, za tym, co mówią wam inni, ale za mądrością, działajcie zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Narazicie się na kłopoty, jeśli będziecie wierzyć, że większość zawsze ma rację. Jeden z moich ulubionych cytatów z Voltaire'a, który był między innymi matematykiem, jest zabawny i bardzo prawdziwy. Voltaire powiedział, że jedynym sposobem, aby zrozumieć ideę nieskończoności – naprawdę pojąć jej znaczenie – jest kontemplacja zakresu ludzkiej głupoty. To właśnie znaczy rozumieć nieskończoność. Zatem podążanie za tłumem to strata czasu.
Kwestionujmy i szukajmy odpowiedzi samodzielnie. Nieważne, co mówią inni. Ktoś powie: „Powinieneś się przenieść do większego domu, to inwestycja w przyszłość”. Może to inwestycja w przyszłość, ale na pewno nie twoich dzieci, ani też w twoje szczęście czy spokój. Ile tak naprawdę potrzebujesz? To samo dotyczy sławy czy statusu.
Gdy byłem młodym mnichem, miałem kolegę mnicha, Garry’ego, który wychowywał się w Los Angeles. Znał tego sławnego aktora, który grał w „Brudnym Harrym” – jak on się nazywał? Clint Eastwood, właśnie. Więc znał go za młodu, bo studiowali na tej samej uczelni. Opowiadał mnóstwo historii o bogatych i sławnych ludziach. Jedna z nich dotyczyła Boba Dylana. Garry dowiedział się, w którym hotelu w Los Angeles przebywał Bob Dylan, wykorzystał swoje kontakty, żeby wkraść się tam, i spędził z nim cały wieczór i noc. Bob Dylan był wtedy bardzo sławny. Garry stwierdził, że to musi być wspaniałe być tak sławnym. A Bob Dylan przeklął: „Nie, to… [pauza] – no wiecie, nie mogę tego powtórzyć – to okropne być sławnym. Istna męka”. Daleko mi do Boba Dylana, ale czasami na lotnisku w Singapurze nie mogłem skorzystać z toalety, bo ktoś w drodze do niej zaczynał mi zadawać pytania o medytację. Zdarza się to też i tutaj. Dwadzieścia pięć po siódmej zmierzam do toalety przed mową, a ktoś mnie zatrzymuje, wołając moje imię. Innymi słowy, wspaniałe w byciu mało znanym jest to, że możesz iść do toalety, kiedy tylko chcesz. [śmiech]
Czy naprawdę chcesz być sławny? Czy byłoby cudownie cieszyć się sławą? Dlaczego ludzie biorą udział w programach telewizyjnych typu Idol albo Big Brother? Chyba mają coś nie po kolei w głowie, bo nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby być sławny. Ale wielu ludzi tego mocno pragnie i poświęca temu swoją energię.
Jest pewna cudowna historia, którą opisałem w czasopiśmie jednego z ośrodków buddyjskich w Sydney, i nawet opowiadałem niedawno na koncercie w Singapurze. To przyjemna historia o klasztorze położonym gdzieś hen daleko, w którym w środku nocy opata obudził hałas dochodzący z głównej sali. Wstał i sprawdził – rzeczywiście w świątyni był włamywacz. Gdy tylko włamywacz zobaczył opata, a był w trakcie otwierania puszki na darowizny, powiedział mu: wynoś się stąd! Opat spojrzał tylko na włamywacza i zamiast go powstrzymać, dał mu klucz. Włamywacz wziął go i kazał opatowi się nie ruszać. Ten spojrzał na włamywacza i dostrzegł, że jak wielu włamywaczy i ten facet był bardzo chudy. Zapytał go, kiedy ostatnio jadł. Włamywacz odpowiedział: „Zamknij się!”. Kiedy wygłaszam mowy, lubię od czasu do czasu obudzić ludzi. [śmiech]
Kazał mu się zamknąć. Ale opat się nie zamknął, powiedział: „W szafce są resztki jedzenia z dzisiejszego posiłku, poczęstuj się”. Facet był głodny, więc patrząc tylko na opata i wymachując kuchennym nożem, powiedział: „Nie zbliżaj się”. Szybko wepchnął do ust trochę jedzenia, a opat zwrócił się do niego: „Nie śpiesz się, masz dużo czasu”. Włamywacz otworzył puszkę, opróżnił ją, zabrał trochę jedzenia i zanim uciekł, rzucił: „Nie dzwoń po policję”. Opat zapewnił, że nie zadzwoni, bo datki są dawane, by czynić dobro, ze współczucia, a włamywacz jest biedny. Powiedział: „Bierz, co chcesz. Wyjaśnię to jutro komisji”. Następnego dnia komisja uznała, że opat wykazał się dobrocią, zrozumieli jego uprzejmość. Ale pewnie domyślacie się, że kilka dni później włamywacza złapano podczas kradzieży w którymś kolejnym domu. Został skazany na więzienie.
Opat już dawno o całej sprawie zapomniał, aż po kilku latach włamywacz wraca z kolejnym nożem i pyta: „Pamiętasz mnie? Okradłem ten klasztor pięć lat temu, teraz przyszedłem ukraść ponownie; ale ostatnim razem wziąłem złe rzeczy – pieniądze”. Odkładając nóż, powiedział: „Teraz przyszedłem zabrać współczucie i mądrość, pokaż mi, proszę, jak udało ci się być dla mnie dobrym, kiedy ja zamierzałem cię zabić i okraść twoją świątynię”. Tak więc włamywacz zdał sobie sprawę, że to nie pieniądze dają szczęście, że życzliwość jest ważniejsza niż pieniądze. Powiedział, że za pierwszym razem ukradł niewłaściwą rzecz, a teraz przyszedł, aby zabrać właściwą, i poprosił opata, aby nauczył go współczucia i życzliwości.
Podoba mi się ta historia, bo pokazuje, że czasami, gdy czegoś pragniemy, to może być niewłaściwa rzecz. Dobrze jest pragnąć, byle nie materialne rzeczy. Bogaci ludzie to nie ci z wielkimi domami. Bogaci są ci, którzy mają wielkie serca. To nie ci, którzy mają kupę kasy na koncie, ale ci, którzy mają kupę czasu dla innych, nieprawdaż? Chodzi oczywiście o jakość życia i dlatego większość naszych pragnień dotyczy nieodpowiednich rzeczy. To powód cierpienia.
Z wiekiem ludzie zaczynają coraz bardziej kwestionować, zastanawiać się, co im z tego, że dorobili się wielkiego domu czy majątku. Zadają wtedy pytania: „To wszystko? To jest to, na co tak ciężko pracowałem? Gdzie jest moja nagroda?”. Tego typu pragnienia nazywamy wadliwymi, ponieważ niosą wiele obietnic, których nie spełniają.
Natomiast pragnienie pięknych wartości życiowych, takich jak spokój, czas, satysfakcja, życzliwość, współczucie, hojność, jest naprawdę sensowne. To są rzeczy, których wspaniale jest pożądać, bo pragniesz czegoś, co naprawdę ma wartość. Dlaczego? Bo co tak naprawdę stoi za bogactwem, pieniędzmi, domem czy samochodem? Obietnica wolności, szczęścia, szacunku i bezpieczeństwa. Ludzie czasem myślą tak: „Jeśli będę bogaty, to będę zawsze bezpieczny i szczęśliwy”.
Pamiętam taką historię, którą przeczytałem za młodu. Możliwe, że przeczytałem wszystkie właściwe historie, dlatego zostałem mnichem – zamiast szukać fortuny w świecie, szukałem jej w swoim sercu. Był pewien człowiek, który w czasach dobrobytu w Stanach Zjednoczonych w latach 20. zarobił dużo pieniędzy i zdołał je wypłacić, zanim nastała recesja. Multimilioner pomyślał: „Dlaczego miałbym mieszkać w Stanach Zjednoczonych? Czyż nie istnieją inne miejsca na świecie, które mogą poszczycić się lepszym klimatem, większym bezpieczeństwem, gdzie ludzie są szczęśliwsi?”. Poszedł więc do biblioteki, wypożyczył książki i użył swojej inteligencji, aby znaleźć miejsce idealne na emeryturę, gdzie mógłby cieszyć się pozostałym mu czasem, korzystając ze swojego wielkiego bogactwa. Mógł pojechać, gdzie tylko chciał, z tak wielkim majątkiem. Zdecydował się na wyspę tropikalną z doskonałym klimatem. Nazywała się Guadalcanal. Niektórzy z was mogą pamiętać, że ta wyspa jest znana z dwóch głównych bitew II wojny światowej. Za pierwszym razem wyspa została zajęta przez japońskie wojska, a w następnej bitwie przejęta przez Amerykanów. Dwie ogromne bitwy. No więc pojawia się tam człowiek, który dorobił się fortuny, i myśli, że teraz spędzi swoją spokojną starość na Guadalcanal. A co się wydarza? Wplątuje się w dwie wielkie bitwy. Najwyraźniej przetrwał obie, bo opowiadał o nich, tak czy owak to wcale nie było spokojne miejsce. Tak więc nie wiem, gdzie chcesz spędzić swoją emeryturę, czy to na portugalskim wybrzeżu, czy w chorwackiej marinie, czy jeszcze gdzieś indziej, ale kto wie, co się tam wydarzy później. [śmiech]
Mogą na przykład wybudować ci pod nosem lotnisko za parę lat. Gdziekolwiek byś nie zamieszkał, nie ma co się nastawiać na pewną przyszłość, to żadna inwestycja. Czasami inwestujesz w swoją żonę, zabierasz ją na zakupy do Paryża, żeby mogła wyglądać modnie, a ona oczywiście odchodzi z twoim najlepszym przyjacielem, bo jest bogatszy. I tak z wszystkim innym. Wiesz, jak jest. Jak można być w życiu czegokolwiek pewnym? Popatrz na mnie – jestem mnichem, nie mam pieniędzy, nie mam ubezpieczenia zdrowotnego, nie mam emerytury i starzeję się. I myślę: o kurczę, co tu robić?
Wiecie, nie martwię się o swoją przyszłość, mam lepsze inwestycje – inwestycje w kammę. Ze względu na to, jak służyłem, ile dawałem przez te lata, wiem, że nie muszę się niczym martwić w przyszłości. Nawet gdy wyjeżdżam za granicę, czasami pytają, czy mam jakieś ubezpieczenie zdrowotne, bo mogą zdarzyć się różne sytuacje – wypadek, choroba czy coś w tym stylu.
Odpowiadam, że a i owszem, mam ubezpieczenie zdrowotne, bo wiem, że tam są wystarczająco troskliwi ludzie, w Singapurze, Tajlandii czy Sri Lance, wiem, że otrzymam najlepszą opiekę, jeśli zachoruję. A dlaczego? Dlatego że byłem wystarczająco dobry dla wielu ludzi, że ludzie po prostu zechcą mi pomóc. To moje ubezpieczenie zdrowotne – opłacone w wielu ratach dobroci i hojności. Wiem, że to do mnie wróci. To jedna z podstaw nauk buddyjskich. Jeśli chcesz bezpiecznej przyszłości, twórz dużo dobrej kammy, bądź dobry, hojny, bądź dla innych, wtedy inni będą dla ciebie.
Dlatego właśnie bogaci są czasami tak bardzo samotni. Nie rozumieją, czemu mając tyle pieniędzy, nie mogą uzyskać najlepszej opieki. Oczywiście inwestowali w akcje na giełdzie, ale nigdy nie inwestowali w kammę. To jest Wall Street Australii – Centrum Buddyjskie Dhammaloka. Najlepsza inwestycja z gwarantowanym zwrotem, a buddyjska giełda kammy nigdy nie doświadcza krachu, istnieje dla ciebie w tym życiu i w przyszłych też. Serio, to nie jest żart, nie przesadzam, ludzie naprawdę pragną i pragną, chcą szczęścia, spokoju. Od czasu do czasu zastanów się, czego tak naprawdę chcesz od życia?
Ludzie czasami mówią, że chcą, żeby ktoś się o nich po prostu zatroszczył. Jak sprawić, żeby ktoś się o ciebie zatroszczył? Nikt się o ciebie nie zatroszczy dlatego, że jesteś bogaty, raczej cię wykorzysta albo będzie się ciebie bał. Zatroszczą się o ciebie, kiedy ty wiesz, jak troszczyć się o innych. O to właśnie chodzi w kammie. Jeśli więc twoim pragnieniem jest troszczenie się o innych ludzi na świecie, jeśli to jest twoje pragnienie w życiu – widzieć, że troszczysz się o innych, to lokujesz pragnienie we właściwych wartościach. Chodzi właśnie o to pragnienie, aby mieć wokół siebie harmonijną, spokojną, hojną i życzliwą wspólnotę, nie o posiadanie wielkich domów, ale o posiadanie wielkich serc, o wspólnotę ludzi o wielkich sercach, którzy o siebie się troszczą. Właśnie z tego powodu biedniejszym łatwiej się troszczyć o siebie nawzajem.
Pochodzę z ubogiej rodziny, moja matka zawsze mieszkała w blokach komunalnych, które były dofinansowane przez państwo. Po śmierci mojego ojca przeprowadziliśmy się z jednego mieszkania komunalnego do drugiego. Moja biedna matka mieszkała w tych blokach komunalnych przez wiele lat. Według socjologów takie wieżowce w Londynie miały być wylęgarnią przestępczości. Więc moja matka staruszka według socjologów była główną podejrzaną.
W każdym razie mieszkała w takim wieżowcu przez wiele lat. Pamiętam, jak raz pojechałem ją odwiedzić i mieszkałem wtedy krótko w tym bloku. Miałem wygłosić mowę w klasztorze Sri Lankan Vihara w Chiswick. Nie było to daleko od miejsca, gdzie mieszkała moja matka, więc postanowiłem się przejść. Lubiłem spacerować ulicami Londynu, szczególnie w moich szatach. Zawsze byłem radykałem, lubiłem zaskakiwać, szokować ludzi moją elegancką brązową szatą. Poza tym świetnie się bawiłem, bo ludzie patrzyli na mnie i czasami nie za bardzo wiedzieli, kim jest ten człowiek przebrany w jakieś prześcieradło. Przechodzili na drugą stronę, ale i tak okazywałem im uprzejmość, mówiąc z uśmiechem „Dzień dobry”. Z Anglikami jest tak, że gdy ktoś mówi im „Dzień dobry”, muszą odpowiedzieć „Dzień dobry”. To jest dla nich tortura. [śmiech] To nieco sadystyczne, ale dobrze się bawiłem.
No więc tamtego razu jechałem sam w windzie, a gdy dotarłem na dół, drzwi się otworzyły i moim oczom ukazała się starsza kobieta, cała we krwi. To było jak z filmu, nie wiedziałem, co jej się stało, czy ją zaatakowano, czy co, ale okazało się, że spadła ze schodów. Na oko miała 60–70 lat, ale dała radę się podnieść. Naraz zapomniałem o mowie w Viharze – ważniejsze było to, żeby okazać dobroć i współczucie. Wolę praktykować buddyzm niż go nauczać. Tak że zapomniałem o tej mowie i zabrałem staruszkę do mojej matki, gdzie oczyściliśmy jej rany, a potem wezwaliśmy pogotowie. Miała złamaną nogę, ale ze względu na szok pourazowy nie czuła bólu, więc daliśmy radę ją umyć, uspokoić i wezwaliśmy karetkę. To wszystko działo się tak szybko, że nie było czasu umyć śladów krwi czy zamknąć drzwi. I wydarzyło się coś cudownego.
Niesamowitą przyjemność sprawiło mi to, że w ciągu kilku minut nie wiem jak wiele osób weszło do mieszkania i zapytało, czy wszystko w porządku z moją matką. A kiedy dowiedzieli się o wypadku starszej pani, która była ich sąsiadką, cała społeczność połączyła wysiłki, by udzielić pomocy – to było cudowne. Ja przemywałem rany, bo moja matka nie lubiła krwi, ktoś inny poszedł do domu staruszki, żeby wyłączyć jej piekarnik, ktoś inny zadzwonił poinformować jej córkę – wszyscy wspaniale współpracowali. Pomyślałem sobie, że to żadna wylęgarnia przestępczości – to wspólnota pełna troski. A skoro wszyscy byli biedni, nie żywili wobec siebie żadnych obaw.
I jeszcze pomyślałem, że to właśnie z powodu windy w tym wieżowcu zawiązała się wspólnota. Codziennie ludzie jechali razem tą ciasną windą. W wielkich rezydencjach nie ma takich małych wind. Małe windy są świetne. Przez tę krótką chwilę jesteście do siebie przyklejeni, bez względu na to, jak poważni i zdystansowani z was Anglicy. Kiedy widzisz te same osoby w windzie, po paru latach zaczynasz z nimi rozmawiać, poznajesz je. Stajecie się wobec siebie przyjaźni, a w końcu zaczynacie się troszczyć o siebie nawzajem. Takie piękne rzeczy dzieją się, gdy mieszkasz w małej przestrzeni. Ludzie się poznają i troszczą o siebie nawzajem.
Wtedy pomyślałem: „Wow, to miejsce nie jest bogate w dobra materialne. Ale czy to nie cudowne wiedzieć, że ktoś by wyłączył piekarnik w twoim mieszkaniu, gdybyś nieoczekiwanie trafił albo trafiła do szpitala?”. Ktoś by przemył ci rany, ktoś by się tobą zaopiekował, zatroszczył o ciebie. To nazywam prawdziwym ubezpieczeniem zdrowotnym. Zawsze znajdzie się ktoś, kto o ciebie się zatroszczy, bo ty troszczysz się o innych. Tego właśnie ludzie pragną najbardziej – aby szczególnie w ciężkich czasach ktoś się nimi zaopiekował. Więc gdy mówimy o pragnieniu, to tego właśnie powinniśmy pragnąć.
Powinniśmy wykorzystać naszą energię i pragnienia, aby zbudować coś wartościowego w życiu zamiast takich pustych świecidełek jak duże domy, pieniądze w banku, wielkie samochody czy modne ciuchy – przecież nie potrzebujesz modnych ubrań, by odnieść sukces. Dlatego my, mnisi, nosimy brązowe szaty, są o wiele praktyczniejsze. Brązowe szaty są łatwiejsze do utrzymania, bo kiedy wyleje się na nie herbatę, nie trzeba ich prać. Brąz zamienia się w brąz, a większość plam jest koloru brązowego. To właśnie jedna z przyczyn, dla których nosimy brązowe szaty – są łatwe do utrzymania, poza tym służą jako koc wieczorami. Dużo praktyczniej jest mieć niewiele rzeczy, ale odpowiednio ich używać. Nie wiem, ile wy macie ubrań, ale współczuję szczególnie młodym ludziom, którzy muszą nosić wszystko markowe – ubrania, buty i tak dalej. Wspaniale być mnichem, to takie proste – nosimy tę samą szatę codziennie. Mam ją na sobie, gdy spotykam się z królową Anglii i gdy spotykam budowlańców na budowie centrum odosobnienia. Czy to nie wspaniałe, że nie musisz się martwić o to, w co się ubrać na spotkanie z królową? Albo jak się ubrać, kiedy masz porozmawiać z budowlańcami? Nosimy taką samą szatę dzień w dzień. Noszę tę samą szatę, mam tę samą fryzurę, gdy spotykam się królową Anglii, z prezydentem Sri Lanki czy z kimkolwiek innym. Prostota jest wspaniała.
Moim pragnieniem jest sprawdzić, czy moje życie materialne może być prostsze, a emocjonalne – bogatsze, pełne troski o innych. Tego właśnie uczy buddyzm: nie potrzebujesz tak dużo, aby być szczęśliwym. Sekret szczęścia… Używam tego słowa, bo ktoś dziś zapytał, czy mogę o tym właśnie opowiedzieć. „Sekret” to książka, na podstawie której nakręcono film i która sprzedała się w ogromnych ilościach i uczyniła autorkę bardzo nieszczęśliwą bogaczką. Ale głupota.
To żadna tajemnica, że kiedy czegoś bardzo chcesz, to to dostaniesz. Musi być coś w tym, że jeśli sobie coś wyobrazisz i wystarczająco długo będziesz tego pragnąć, ostatecznie to do ciebie przyjdzie. Pytanie brzmi, czy naprawdę tego chcesz? Czy chcesz używać mocy swojego umysłu tylko po to, aby znaleźć dobre miejsce na parking blisko sklepu? Czy nie lepiej mieć miejsce dalej, dzięki czemu musisz się trochę poruszać? Potem nie umierasz na zawał serca w wieku czterdziestu lat. Tak więc jest w „Sekrecie” coś na rzeczy, tyle tylko, że pragniesz nie tego, co potrzeba. Czyż nie byłoby wspaniale, gdyby ta książka zachęcała do wizualizacji pokoju na świecie albo studni we wszystkich afrykańskich wioskach, albo żebyście sobie wyobrazili, że ludzie mają co pić, bo nie marnują wody, albo że wszyscy są dla siebie życzliwi? Byłoby cudownie, gdyby różne społeczności, czy to Aborygeni czy inne wspólnoty etniczne, mogły żyć ze sobą w zgodzie i harmonii. Byłoby wspaniale, gdyby każda rodzina obfitowała w miłość, a dzieci i rodzice opiekowali się sobą nawzajem. Byłoby cudownie, gdyby nie było przemocy w szkołach. Takie marzenie uważam za znacznie bardziej wartościowe niż marzenie o rzeczach materialnych.
Tak więc „Sekret” nie wyjawia tajemnicy szczęścia, ale raczej tajemnicę większych bólów głowy i problemów na świecie. Prawdziwa tajemnica wyjawiona przez Buddhę, jeśli tak można to nazwać, jest powszechnie znana. Nie jest to w rzeczywistości żadna tajemnica – uczymy tego cały czas. Chodzi o to, że jeśli naprawdę chcesz czegoś w życiu, jeśli naprawdę dążysz do czegoś, jeśli używasz pragnienia i mocy swojego ciała i umysłu, aby coś osiągnąć, to proszę, próbuj wkładać energię we właściwe rzeczy. Takie, które są naprawdę wartościowe. Szkoda marnować moc umysłu na miernotę. No chyba że chcesz się okazać tym, kto w ramach superoferty kupuje starego gruchota. Z tym właśnie ta książka mi się kojarzy – z wciskaniem chłamu. Jeśli naprawdę pragniesz szczęścia, zadowolenia, życzliwości, współczucia, hojności – to owo pragnienie nakręca świat, inspiruje, przynosi ludziom szczęście, pokój i buduje świat, w którym chcesz żyć, a nie taki, w którym zawsze narzekasz: „dlaczego mam takie życie, dlaczego to wszystko mi się przydarza?”. Zatem używaj swoich pragnień do właściwych celów. Jeśli używasz swoich pragnień do właściwych celów, takich jak pokój, harmonia, miłująca dobroć, hojność, to dzięki temu owocna staje się twoja medytacja.
Dlaczego ludzie uwielbiają medytować? Dlaczego czasami chcą stać się mnichami albo mniszkami? Bo często twierdzą, że najszczęśliwsze chwile w ich życiu to te, gdy czują wewnętrzny spokój. Jest takie powiedzenie: spokój jest złotem, milczenie jest złotem. Spokój umysłu to najcenniejsze dobro. Czy to nie dlatego szukamy gdzie tylko się da partnera, odpowiedniego stylu życia – aby móc choć przez chwilę odczuć ten spokój? Tak naprawdę chodzi o pragnienie spokoju. Jeśli chcesz pragnąć właściwych rzeczy, jeśli chcesz pragnąć spokoju, to powinieneś go pragnąć w swoim własnym sercu. Jeśli nie możesz odnaleźć spokoju w swoim własnym sercu, nie przyczynisz się do pokoju na świecie.
Wszyscy działacze na rzecz pokoju mają w sobie dużo gniewu. Mają też wiele wątpliwości i dlatego nie są w stanie przyczynić się do prawdziwego pokoju. Mogą jedynie doprowadzić do tymczasowego zawieszenia broni czy rozejmu. Kiedy nauczysz się odnajdować pokój we własnym sercu, wtedy zrozumiesz, czego naprawdę warto pragnąć. Dlatego w mojej książce „Opowieści buddyjskie dla małych i dużych. Otwierając drzwi Twojego serca” opisałem jeden ze sposobów osiągnięcia spokoju w swoim sercu. Chodzi o powiedzenie sobie: „Kimkolwiek jestem, cokolwiek zrobiłem, drzwi mojego serca są dla mnie szeroko otwarte”. Zawierasz pokój ze swoją przeszłością nie poprzez walkę, ale poprzez akceptację. Nie możesz zawierać pokoju i jednocześnie toczyć wojny. Pokój oznacza akceptację, przyjęcie, bycie jednością, co jest synonimem miłości bezwarunkowej. Akceptacja, przyjęcie. Więc kiedy przyjmujesz chwilę, przyjmujesz siebie, a także ludzi, wśród których żyjesz. Dopiero wtedy możesz odnaleźć pokój.
To właśnie dzieje się w medytacji. Medytacja jest prawie jak ring treningowy, jak siłownia, gdzie nabywasz siły charakteru, aby potem móc używać tych umiejętności w życiu i dać z siebie coś dobrego światu zamiast problemów. Medytacja to nauka dbania o spokój. Zatem czy siedząc tutaj przez pół godziny, chwilę temu, dążyłeś do pokoju czy do wojny? Próbowałeś walczyć z zanieczyszczeniami, błądzącym umysłem, swędzącą głową, bólami i dolegliwościami? Próbowałaś walczyć z przeszłością i przyszłością? A może nauczyłeś się je przyjmować i zawierać z nimi pokój?
Kiedy zrozumiesz, że pragnienie to nic innego jak tylko dążenie do wojny, że pokój, życzliwość, delikatność dają największe szczęście, wtedy zrozumiesz, jak zawierać ze sobą pokój i jak być naprawdę wolnym, bogatym. Największym bogactwem jest nie pożądać niczego. Jak dużo potrzeb musisz zaspokoić, zanim zaczniesz nie pożądać niczego? Naprawdę niczego nie potrzebujesz, masz już wszystko. Chwila zadowolenia, chwila akceptacji siebie, sytuacji, partnera, twojego życia w tej chwili – to moment wielkiego spokoju. Kiedy pojmiesz to uczucie pokoju w sercu, zrozumiesz, czym jest Przebudzenie, do czego dąży buddyzm. Zrozumiesz, dlaczego medytujemy, dlaczego zachowujemy zasady, przychodzimy tu, aby słuchać mów – bo od czasu do czasu dają one posmak wolności, pokoju, piękną ciszę w sercu, w której niczego nie pragniesz.
To najwspanialsze uczucie na świecie – niczego nie pragnąć, być w pełni zadowolonym, pełnym spokoju i szczęścia w danej chwili. W rezultacie uczysz się też, czym jest współczucie. Nawet mnisi nie medytują wiecznie – może pół godziny, godzinę, dwie czy trzy podczas odosobnienia. Potem wychodzą i przenoszą ten spokój na innych.
Więc czasami twoim pragnieniem będzie zadbanie o pokój we własnym sercu. A potem, kiedy otwierasz oczy i wychodzisz ze stanu medytacji, starasz się odtwarzać ten sam pokój na świecie w ten sam sposób. Akceptując ludzi, którzy cię otaczają, okazując im życzliwość, delikatność, łagodność. To nazywamy dobrą kammą – tę hojność, miłującą dobroć, współczucie – tego w rzeczywistości powinniśmy pragnąć. I jeśli uda nam się odtworzyć ten pokój na świecie… Oczywiście będzie to ciężka praca na rzecz dobra ludzkości, ale taka praca nie przysparza stresu. Taka praca staje się… przyjemnością. Uczyń z pracy urlop, jak mawiał Mark Twain. Lubimy coś robić, bo nie robimy tego dla pieniędzy, ale dla pokoju. Robimy to na rzecz życzliwości. Chcemy przyczynić się do szczęścia na świecie.
Ten cel jest dobrze ukierunkowany, nie ma skutków ubocznych, nie stwarza zanieczyszczenia środowiska, rozbitych rodzin, korupcji czy wojen. To nie pragnienie samo w sobie jest złe, ale pragnienie złych rzeczy, tego, co prowadzi do cierpienia zamiast do pokoju. To twoje życiowe wyzwanie. Pragniesz, pożądasz, dążysz. Do czego naprawdę warto dążyć? Gdzie chcesz być za rok, dwa, pięć lat? Jaki ma być świat? To od ciebie zależy, czy pragniesz właściwych rzeczy. Dziękuję za wysłuchanie.
Sādhu, sādhu, sādhu!
Czy ktoś celebruje moją dzisiejszą mowę pokazem fajerwerków? Jestem więc dumny. Czy ktoś ma jakieś uwagi lub pytania na temat dzisiejszej mowy?
O autorze
Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora
Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.
Artykuły o podobnej tematyce:
- Sumedho Ajahn Czym jest medytacja?
- Bhikkhu Sujato Medytacja bez przeszkód
- Ajahn Brahm Medytacja prowadzona
Sprawdź też TERMINOLOGIĘ
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0
Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK
Źródło: http://www.bswa.org
Tłumaczenie: Beata Wysocka
Redakcja polska: Aneta Miklas
Czyta: Aleksander Bromberek (http://lektor-online.pl/)
Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/