Wersja z lektorem:

Wersja z napisami:

KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")

Przed dzisiejszą mową ktoś przysłał e-mail z propozycją tematu. Wielu ludzi słucha moich mów w innych krajach – tę wiadomość przysłano ze Stanów Zjednoczonych. Autor pytał, w jaki sposób buddyści reagują na tragiczne wypadki takie jak ten, który wydarzył się niedawno w USA, kiedy to pewien młody człowiek zastrzelił lub zadźgał kilka osób w okolicy kampusu uniwersyteckiego. Kiedy poruszam taki temat, staram się nawiązać do wydarzeń, o których czytamy w gazetach i dowiadujemy się z mediów. Staram się na ich przykładzie pokazać, w jaki sposób w buddyzmie podchodzi się do zdarzeń, które wywierają duży wpływ na nasze życie. I mam nadzieję, że opisanie tego, jak według buddyzmu radzić sobie z takimi sytuacjami sprawi, że o wiele więcej zrozumiemy z nauk Buddhy. Zamiast po prostu przekazywać, co mówią te nauki, można zobaczyć, jak się odnoszą do prawdziwych doświadczeń w realnym życiu i jak je zastosować w tragicznych sytuacjach. Przewodnicząca [stowarzyszenia] wspominała o tym, że właśnie wróciłem z Korei. Kiedy pierwszy raz tam pojechałem – uczyć medytacji, wygłaszać mowy i zaoferować pomoc w tym kraju – to było fascynujące, ale do czego potrzebny im w Korei australijski mnich? Skoro to buddyjski kraj – mniej więcej 28-29% ludzi tam to buddyści – kraj o buddyjskiej tradycji. Kultura Korei Południowej cała jest przesiąknięta buddyzmem, góry, rzeki i mosty mają buddyjskie nazwy, więc nie da się od niego uciec, nawet jeśli jest się chrześcijaninem albo ateistą. Buddyzm po prostu jest elementem kultury. Więc zapytałem: „Dlaczego w kraju, który ma tak silną buddyjską tradycję, potrzebny jest mnich z Australii?”. Odpowiedzieli, że czasami potrzebny jest ktoś z zewnątrz, kto patrzy na rzeczy z innej, nowoczesnej perspektywy – bo to bardzo konserwatywny kraj – dzięki czemu łatwiej zrozumieć nauki Buddhy. Bo ktoś, kto wychował się w buddyjskim kraju, może być tak blisko tej kultury, że już jej nie rozumie. Więc mnich z Zachodu może pobudzać do refleksji.

Jedną z pierwszych rzeczy, o które mnie zapytano, kiedy występowałem w programie telewizyjnym w Korei, było to, jak sobie poradzić z katastrofą promu, która wtedy się wydarzyła. W Australii większość ludzi pewnie nie pamięta już o tym promie, który zatonął – na pokładzie było dużo dzieci. To zostawiło w społeczeństwie koreańskim taką ranę, że ludzie pytali mnie przede wszystkim, jak buddysta może poradzić sobie z podobną sytuacją. I jedną z pierwszych spraw, o których muszę tu wspomnieć, jest to, jak pielęgnujemy żałobę w naszym społeczeństwie. Przykładem, który lubię przypominać, jest pewne wydarzenie sprzed kilku lat, działo się to podczas mojego odosobnienia. Po 15 dniach mieszkania w jaskini wyszedłem szczęśliwy, pełen spokoju i pozytywnego nastawienia do całego świata. Wychodzę, a tu wszyscy smutni. Pytam: – Co się stało? – Księżna Diana nie żyje. – No tak, co jakiś czas ktoś umiera – mówię. – Nie, ale to księżna Diana umarła! – oni na to. – Ale ona była z Anglii, nie z Australii. – Ale nie, księżna Diana umarła! I do dziś nie rozumiem, dlaczego była aż taka żałoba. Dla mnie to w ogóle nie jest buddyjska postawa. Jeśli czujemy smutek, kiedy ktoś umiera, to tylko bezsensownie zwiększamy cierpienie. Może ktoś powie: „Jesteś zimnym, emocjonalnym robotem, Ajahn Brahm, zimnym i bez uczuć”. Nieprawda, nie jestem, śmieję się z wami, kocham ludzi, zależy mi na nich. Buddyzm nakazuje nie trzymać się negatywnych emocji, bo kiedy uwolnimy się od uczuć takich jak żałoba i smutek z powodu tego, że ktoś umarł, możemy je zastąpić innymi, pięknymi emocjami. To nie jest chłód emocjonalny, to po prostu brak cierpienia. To brak smutku. To radość, nawet na pogrzebach.

Ktoś przysłał mi e-mail, że w ABC (Australian Broadcasting Corporation był program o pogrzebach w Australii. I jeżeli dziś słucha nas ktoś z ABC, to chciałem zapytać, dlaczego nie zaproszono buddystów, żeby zaprezentowali tradycje pogrzebowe? Byli tylko żydzi, chrześcijanie i muzułmanie – żadnych buddystów, żadnych hinduistów, to są ważne religie w Australii. A buddyści mają do zaoferowania trochę co innego, jeśli chodzi o przeżywanie żałoby. Ogólnie rzecz biorąc, my nie przeżywamy żałoby. „Jak to nie przeżywacie, nie jest wam smutno?” Rozmawiałem niedawno z kimś, kto właśnie wybierał się do Londynu, i zapytał, co u mojej mamy. – Nie mówiłem ci, że moja mama umarła kilka lat temu? – odpowiedziałem. – Ojej, naprawdę, tak mi przykro! – Jak to, przykro ci? To nie twoja mama. To moja mama. A mnie nie było przykro. Nie było mi przykro, bo przed śmiercią chorowała na alzheimera. Dla niej to była ulga, ucieczka z więzienia. Dlaczego jest ci przykro? Opowiadałem tę historię już wiele razy.

Wyobraź sobie, że dostajesz list, że wygrałeś wspaniałą nagrodę. Na przykład za zakupy w centrum handlowym. Wygrałeś dwutygodniowe wakacje w Los Angeles. Bilety pierwszej klasy w twojej ulubionej linii lotniczej. Pobyt w sześciogwiazdkowym hotelu w Los Angeles. Możesz zabrać partnera albo przyjaciela, wszystko jest opłacone. Tysiąc dolarów do wydania każdego dnia. I codziennie kolacja z twoimi ulubionymi aktorami albo piosenkarzami. Gdybyś wygrał coś takiego, czułbyś się szczęśliwy? Pomyślałbyś: „Och, wakacje w Los Angeles, spotkania z gwiazdami na prywatnych kolacjach, tysiące dolarów do wydania, nie mogę się doczekać!”. Osiem dni do wyjazdu, cztery dni do wyjazdu, dwa dni – liczyłbyś dni, a im bliżej wyjazdu, tym bardziej byś się ekscytował. A ja mówię, że to tak, jakbyś poszedł do lekarza i dowiedział się, że zostało ci tylko osiem dni życia. Większość z was pójdzie po śmierci do nieba albo w inne przyjemne miejsce. To co jest lepsze: wyjazd do Los Angeles, spotkania z głupimi gwiazdami i mnóstwo pieniędzy do wydania – trzeba się przy tym zastanawiać, co kupić, nie znoszę zakupów! – czy pójście do nieba?

Więc jeżeli naprawdę rozumiesz życie po śmierci, reinkarnację i to, co się dzieje, kiedy umierasz, to gdy lekarz mówi, że został ci tydzień – jeśli naprawdę wszystko rozumiesz – to chcesz to wręcz trochę przyspieszyć: „A mogę za trzy dni?”. Dlaczego więc ludzie reagują na śmierć smutkiem i strachem? Dlaczego? Powiem wam dlaczego: to nasza kultura narzuca te emocje. To nie jest naturalne. Wyprano wam mózgi, powiedziano, że macie być smutni, kiedy ktoś odchodzi. Śmierć jest czymś, co bardzo wiele społeczeństw uważa za najgorszą rzecz na świecie. Dlatego wyrażenie „kwestia życia i śmierci” oznacza najważniejszą ze wszystkich spraw. Tak się mówi: nic nie może być ważniejsze niż kwestia życia i śmierci. Muszę wam opowiedzieć żart, chociaż to poważny temat – taką mam naturę. Każdy w Wielkiej Brytanii pamięta wypowiedź słynnego trenera piłkarskiego, Billa Shankly’ego, który powiedział: „Niektórzy mówią, że piłka nożna to kwestia życia i śmierci. Mylą się. Jest znacznie ważniejsza”. Zobaczcie, jak niektórzy są uzależnieni od sportu.

Buddyści podchodzą do spraw życia i śmierci na luzie: nieważne, i tak się odrodzimy, kwestia życia i śmierci to nic wielkiego – istotne jest, jak żyjemy i jak umieramy. Nie „kiedy” i „czy”, tylko „jak”. To jest ważne dla buddysty. Więc jeśli ktoś umiera, pomyślmy o tym, w jaki sposób żył. To jest ważniejsze niż czas spędzony na tej planecie. W katastrofie promu zginęły dzieci. Ludzie od razu zaczęli mówić: „14 – 15 lat to za mało, żeby umierać. To nie fair”. Jak to nie fair? Byłoby nie fair, gdybyś miał tylko jedną szansę – 14 lat i koniec. Ale wszechświat nie działa w ten sposób. Reinkarnacja jest faktem. Nie obchodzi mnie, ile osób się ze mną nie zgodzi, na reinkarnację są dowody. Jeżeli w nią nie wierzysz, powinieneś przyjrzeć się dowodom, można się z nimi zapoznać w naszej bibliotece. Reinkarnacja jest faktem, niezależnie od tego, czy w nią wierzysz czy nie. Często mówię, że jeśli w tym życiu nie wierzysz w odrodzenie, na pewno uwierzysz w następnym. Tak więc jeżeli spojrzy się na rzecz z tej perspektywy – przecież Korea jest krajem buddyjskim – to dlaczego ludzie się smucą? Zgoda, zginęli młodzi ludzie, ale przecież się odrodzą, dostaną nową szansę. Śmierć nie jest końcem świata, tylko początkiem następnego. I jeśli spojrzymy na to z tej strony, to ta katastrofa staje się mniej straszna.

Druga sprawa: co się dzieje, kiedy ludzie cierpią? Od zawsze mamy tendencję do obwiniania kogoś. A to jest kolejna rzecz, której nie robimy w buddyzmie – nie obwiniamy. Na przykład, kiedy mamy kłopoty w związku i rozstajemy się albo bierzemy rozwód – to się zdarza w życiu, wielu z was przez to przechodziło, a jeżeli nie, to pewnie przejdzie, więc przyzwyczajajcie się. Ale co robią ludzie, kiedy się z kimś rozstaną? Szukają winy. „To jego wina! Czemu byłam taka głupia, musiałam zwariować, że związałam się z kimś takim! Znajomi mówili, że to niedobry człowiek, a ja i tak zrobiłam swoje”. Albo winimy samych siebie: „Mogłem bardziej ją wspierać, mogłem więcej zrobić, mogłem mniej pracować”. Proszę… To nie jest niczyja wina. Rozstania się zdarzają, nie jesteś jedyny. Czemu to się stało? Jeżeli to czyjaś wina, pewnie można to naprawić. A jeśli niczyja, to musisz po prostu z tym żyć. Ile razy, kiedy doświadczamy rozczarowań, zaczynamy szukać winnych, zamiast to zaakceptować i pójść dalej. W buddyzmie po prostu przyjmujemy do wiadomości, że takie rzeczy się zdarzają. Najważniejsze, żeby stawić czoła prawdzie. Prawda jest bardzo ważna w religii i w ogóle powinna być ważna. Jest najwyższym priorytetem – bycie szczerym, prawdziwym i zaakceptowanie tego, co się stało. Bo kiedy już pojmiesz tę rzeczywistość, prawdę, będziesz mógł coś zrobić. Wybaczenie oznacza, że nikogo nie winimy.

Gdy stałem przed kamerami w Korei – może dlatego, że biały mnich to coś nowego i atrakcyjny temat dla mediów – tak czy siak wykorzystałem okazję i w buddyjskim kraju opowiadałem o buddyzmie. Powiedziałem: „To niczyja wina. Ten prom się przewrócił się do góry dnem. Próbujecie obwinić kapitana, rząd, firmę przewozową”. Pewien mnich jest bliskim przyjacielem dyrektora szkoły, do której chodziły te dzieci, dyrektor podpisał zgodę na wycieczkę, czuje się strasznie winny i poprosił mnicha, żeby znalazł mu klasztor gdzieś w Himalajach, żeby po prostu zniknąć. Czuje taki ból i wyrzuty sumienia, że chce albo popełnić samobójstwo, albo zniknąć, zejść wszystkim z oczu, nawet swojej rodzinie – tak bardzo cierpi. Po co czuje ten ból? Jest tylko dyrektorem szkoły, to nie była jego wina. Czy można winić dyrektora szkoły, który podpisał zgodę na wycieczkę tych dzieci? Nie chciał, żeby to się stało. A jednak ludzie, którzy mają związek z tą tragedią, czują się winni.

Wczoraj w samolocie czytałem, że ojciec chłopca, który zabił tych uczniów w Stanach Zjednoczonych, czuje się winny, bo nie powstrzymał syna przed popełnieniem morderstwa i sprawieniem ludziom takiego bólu. Mamy kulturę obwiniania samych siebie i innych, a to prowadzi donikąd. Pomnaża tylko ból, nie uwalnia od niego, więc nie wińmy innych, bo obwinianie powstrzymuje nas od stawienia czoła prawdzie. Pisałem o tym w mojej książce – to naprawdę ważne, nie wiem, dlaczego tak mało ludzi to dostrzega. Książka zaczyna się od opowieści o kimś, kto stanął przed sądem, miał proces o morderstwo. W pewnym momencie sędzia przerwał przesłuchanie i stwierdził, że część tego, co mówi oskarżony, jest bardzo mało wiarygodna. Ostrzegł, że krzywoprzysięstwo jest bardzo surowo karane. Kłamstwo pod przysięgą to bardzo poważne przestępstwo. Oskarżony odpowiedział: „Tak, wiem, że krzywoprzysięstwo to poważne przestępstwo i jest surowo karane, ale kary za morderstwo są o wiele surowsze. Dlatego kłamię”. Nie powiedział tak naprawdę ostatniego zdania, ale to dlatego właśnie kłamał. Czy wy byście nie kłamali? Jeżeli moglibyście uniknąć kary za morderstwo, uniknąć egzekucji? Oczywiście, że kłamalibyście. Bo jeśli kara za wyjawienie prawdy jest dotkliwsza niż za kłamstwo, to kłamiemy. Obwinianie ukrywa prawdę pod ziemią. Złość sprawia, że to, co się stało, pozostaje w ukryciu. W buddyzmie chcemy poznawać prawdę, rozwijać się, przyznawać, wybaczać i się uczyć – to ostatnie składa się na skrót PWU – Przyznaj. Wybacz. Ucz się.

Chłopak w Stanach Zjednoczonych bardzo się na coś zdenerwował i złapał za broń, która jest tam łatwo dostępna. Rozmawiałem wcześniej z kimś na temat dyskusji, jaka toczy się w USA o tym, czy zabijają ludzie czy broń. Ludzie nie zabijają. Broń nie zabija. Zabijają ludzie z bronią. Musi być jedno i drugie. To nie wina broni ani danej osoby, ale czasem takie połącznie – broń i człowiek – sprawia, że coś się wydarza. Czasem ludzie popełniają błędy i doprowadzają do katastrofy promu. To jest ludzki błąd. Ludzie pytają: „Jak mogę wybaczyć coś takiego?”. Nikt nie jest doskonały. Ile razy zdarzyło ci się zrobić błąd, gdy prowadziłeś samochód? Niekiedy takie pomyłki kończą się czyjąś śmiercią. Wam to się prawdopodobnie nie przytrafiło, ale niektórym tak. Zdarza się, że taki kapitan promu popełnia błąd albo nawet nie popełnia, tylko jest za dużo bagażu albo pogoda się zmienia. Nie można winić jednej osoby, to jest kumulacja okoliczności. I dlatego, jeśli się uczymy, to zamiast kogoś obwiniać, widzimy, że tak naprawdę to nagromadzenie niefortunnych okoliczności – zbierają się i zbierają, aż dochodzi do tragedii. Lepiej powiedzieć, że nie chcemy nikogo obwinić – chcemy się dowiedzieć, dlaczego coś się stało i dopilnować, żeby już nigdy więcej do tego nie doszło.

Ten chłopak w Stanach był dzieciakiem. Ludzie, którzy popełniają przestępstwa z użyciem broni, zazwyczaj są uznawani za chorych psychicznie, ale ja nie lubię tego określenia, bo według buddyzmu każdy jest chory psychicznie, dopóki nie osiągnie całkowitego oświecenia. Chodzi tylko o skalę tej choroby. Niektórzy chorują bardziej, więc muszą iść do szpitala, niektórzy są średnio chorzy – to wy. Bądźmy szczerzy, gniewacie się, robicie głupoty, mówicie rzeczy, których nie powinniście. Nikt nie jest do końca zdrowy, bo zdrowy człowiek nie złościłby się i nie mówiłby innym okropnych rzeczy – po co to robicie? Nie jesteście zdrowi! Albo gdy kogoś krytykujecie, a nie macie pojęcia, o czym mówicie. Każdy jest w jakimś stopniu chory psychicznie. Nie nazywajmy tego chorobą psychiczną, to jak przyklejać problemowi etykietę, zamiast faktycznie mu się przyjrzeć.

Problem polega na tym, że zbyt dużo oczekujemy od życia. Wsiadając do samolotu, możemy oczekiwać, że wystartujemy o czasie i dotrzemy do celu. Niektóre samoloty nie dolatują. Nigdy nie wiemy, co się stanie. Wsiadamy do samochodu i może się zdarzyć, że zginiemy w wypadku. To jest życie. Musimy być przygotowani na takie wydarzenia. Jeżeli nie zginiesz w wypadku, umrzesz z powodu choroby. Jeśli nie zginiesz w wypadku samochodowym, lotniczym, od uderzenia meteorytu, to umrzesz ze starości. A niektórzy starzy ludzie nie mogą chodzić, nie słyszą, nie mogą się nawet sami podetrzeć. Czy to dobrze umrzeć ze starości? Czasem myślę, że jeśli umrę, zanim dożyję późnej starości, to dobrze, bo ominie mnie dom starców. Bardzo bym się ucieszył. Tak czy siak, w końcu umrzemy, więc czy nie lepiej po prostu zaakceptować, że te wszystkie rzeczy się zdarzają? Kiedy się z tym pogodzimy, możemy obniżyć oczekiwania wobec siebie i innych. Większość naszych problemów wiąże się z relacjami z ludźmi. Ten chłopak w Stanach nie umiał przebywać z innymi ludźmi, nie umiał nawet być ze sobą. Miał naprawdę przerąbane, nie wiedział, jak lubić, kochać samego siebie, jak wchodzić w związki i jak akceptować innych. Czemu nie umiemy być z innymi? Często dlatego, że mamy za dużo oczekiwań! Uczyłem grupę młodych ludzi w Singapurze i jedna z dziewcząt, miała może 16 albo 17 lat, zapytała: „Jak mam znaleźć chłopaka?”. Obniż oczekiwania! Jestem mnichem, znam się na tym. „Jak mam znaleźć dziewczynę?” – obniż oczekiwania, a ją znajdziesz. Problem polega na tym, że mamy strasznie wysokie oczekiwania.

Media pokazują, że typowy chłopiec jest twardy, przystojny i zabawny, zawsze będzie przy tobie, rozbawi cię, ale przestanie gadać, kiedy nie będziesz chciała z nim rozmawiać. I dlatego niektórzy mówią, że jeśli chcesz partnera, który zawsze cię rozbawi, zawsze będzie na twoje zawołanie i zamilknie, gdy cię nie będzie, to powinnaś wyjść za telewizor. Prawdziwi ludzie tacy nie są, prawda? Prawdziwi ludzie mówią rzeczy, które ci się nie podobają, nie zawsze są przy tobie, mają własne plany, obowiązki, czasem muszą pobyć ze swoją mamą i nie mogą akurat być z tobą. Nie są doskonali, więc nie oczekuj, że będą jak telewizor. Nie zawsze będą przy tobie, nie zawsze będą gotowi zaspokoić każdą twoją zachciankę. To niemożliwe, więc obniż oczekiwania. Wtedy będziesz mogła nawiązać relacje z innymi. Obniż też oczekiwania wobec siebie. Jedną z najlepszych rzeczy w byciu mnichem buddyjskim jest uświadomienie sobie, że nie trzeba być doskonałym. To naprawdę ważny wgląd. Nie muszę być doskonały. Nie muszę się zmieniać. Nie muszę opowiadać lepszych dowcipów. Nie muszę! Mogę się śmiać, mogę po prostu być sobą. To daje poczucie wielkiego wyzwolenia, nie chcesz już być kimś innym, niż jesteś. Nareszcie spokój. Nareszcie nie chcesz.

Jeśli pragniecie zaakceptować siebie, to pomóc może świetny buddyjski trening współczucia. Ostatnio uważność jest w modzie. Ktoś mi przysłał artykuł o tym, że w brytyjskim parlamencie przez 10 czy 15 minut medytowała cała izba. Nie pamiętam, czy to było 5 czy 10 minut, ale medytowali! Wyobraźcie sobie to w Canberze! To by było fantastyczne! Zamiast krzyków, przekleństw, wyzwisk, po prostu byliby cicho. Nic w tym czasie by nie zrobili, a więc byłoby mniej problemów. Dzięki temu podniósłby się poziom debaty, zmniejszył stres, byłoby więcej miłującej dobroci, bo takie są skutki medytacji i uważności. Powinno być jej więcej w szkołach i w rządzie. Ale pójdźmy o krok dalej, może oprócz treningu uważności, przydałby się trening współczucia, trening miłującej dobroci, żeby się nauczyć, jak być życzliwym wobec siebie, jak żyć w zgodzie ze sobą.

Widziałem na YouTubie filmik o tym chłopaku ze Stanów Zjednoczonych, został nakręcony zanim popełnił morderstwo. Było w nim tyle gniewu, tyle obwiniania. Nie mógł znaleźć dziewczyny, nikt go nie kochał – „To wasza wina, wasza wina, teraz was ukarzę”. Jak tylko znajdziesz winnego, następnym krokiem jest kara. Odwet.

Mamy społeczeństwo, które przede wszystkim szuka winnych, a gdy już znajdzie, uznaje ich za źródło problemu i wymierza karę. Dla niektórych to oznacza zabijanie, dla innych, spowodowanie, by ktoś cierpiał. Na zasadzie: ja cierpię, więc jedyne rozwiązanie, to sprawić, żeby cierpiało jak najwięcej ludzi. To zdecydowanie nie jest zgodne z buddyzmem ani w ogóle nie jest mądre. Dlaczego ludzie to robią? Nie rozwiązujesz problemu własnego bólu, zadając ból innym. Nie rozwiążesz problemu ludzi cierpiących w Korei z powodu śmierci dzieci, bliskich, których kochali – nie rozwiążesz tego problemu przez zamknięcie ludzi w więzieniach za niekompetencje albo błąd w sztuce. To nie uśmierza bólu. Cała idea zemsty, którą ludzie często biorą za sprawiedliwość – a sprawiedliwość to nie zemsta, sprawiedliwość to odnalezienie prawdy, to rozwiązanie problemu i upewnienie się, że się więcej nie powtórzy – jest tak powszechna w społeczeństwie, szczególnie zachodnim. Mamy kulturę obwiniania ludzi i mszczenia się na nich. Izolowania ich tak długo, jak to możliwe. „Przez to, co mi zrobili, będę cierpiał do końca życia i ty też będziesz cierpiał”.

Jest wiele historii, w których na przykład umiera czyjeś dziecko, bo ktoś inny nie uważał, prowadził samochód, rozmawiając przez telefon albo po pijanemu, albo pod wpływem narkotyków, a potem widzę w gazecie: „Dostał tylko 10 lat! Ja będę cierpiał do końca życia, bo straciłem dziecko!”. Przykro mi, to nie jest argument. Nie takimi pobudkami powinno być kierowane społeczeństwo. Nie zmniejszasz własnego cierpienia przez zadawanie cierpienia innym. Można je zakończyć nie przez zemstę, ale dzięki współczuciu. Jeśli straciłeś kogoś bliskiego, to dzięki współczuciu twój ból znika. Nie za sprawą zemsty. To nigdy nie działa. Współczucie działa. A więc trening współczucia daje ci nową możliwość: wybaczenie. „Cierpię. Straciłem kogoś bliskiego. To nie ma sensu, dlaczego tak się stało? Te dzieci na promie powinny były mieć zapewnione bezpieczeństwo dzięki nowoczesnej technologii. To nie był wielki sztorm ani żadna katastrofa naturalna, więc dlaczego do tego doszło?” Jeśli chcemy zakończyć cierpienie, wykorzystajmy współczucie. W takiej sytuacji każdy jest ofiarą. To nie tylko ja, bo zginęły moje dzieci. Ten kapitan nosi w sobie ogromny ból i czuje się winny. Dyrektor szkoły też czuje się winny. Ból już jest. Nie potrzebujemy więcej. Zemsta zwiększa tylko cierpienie na świecie. Zamiast tego mamy współczucie. Współczucie jest niesamowitą zdolnością, którą mamy, ale nie rozwijamy jej w wystarczającym stopniu. Dlatego mówię, że należy ją pielęgnować i rozwijać. Kiedy współczujesz, nie możesz krzywdzić innych. Gdyby ten chłopak w Santa Barbara rozwinął w sobie współczucie i miłującą dobroć, dziewczyny ustawiałyby się do niego w kolejce.

Od czasu do czasu zdarza mi się uczyć ludzi, jakich nigdy dotąd nie uczyłem. Czasem uczę medytacji i wtedy wiem, o czym mówię, ale kiedyś musiałem wziąć udział w konferencji komputerowej. Wszyscy tutaj wiedzą, że nie znam się za bardzo na komputerach i potrzebuję pomocy, żeby się zalogować i w ogóle – to nie na miarę mojego pokolenia. Ale i tak musiałem mówić na temat związany z komputerami. Znam producenta pewnego programu radiowego i kiedyś zaprosił mnie, żebym wygłosił mowę w jego programie. Powiedziałem: „No dobra, czemu nie”. To było w piątek wieczorem, bo tylko wtedy miałem czas. Skończyłem mowę, jadę do studia… i wiecie, o czym był ten program? Dysfunkcje i zaburzenia seksualne – w takim talk-show wystąpiłem. Naprawdę nie miałem pojęcia w co się pakuję, aż do momentu, gdy znalazłem się w studiu, założyłem słuchawki – to było na żywo – i wtedy dowiedziałem się, o czym jest program. Za późno, żeby uciekać. Ale nawet w takiej sytuacji można wziąć udział w dyskusji, jeżeli okazuje się współczucie i miłującą dobroć. I jeśli jesteś życzliwy wobec samego siebie, nie przejmujesz się, że zrobisz jakiś błąd, nie obwiniasz i nie krytykujesz. Jeżeli powiem coś głupiego, nie obwiniam się – po prostu się śmieję. I tak samo, jeśli ktoś inny robi coś nie tak, nie obwiniajcie go. Śmiejcie się. Stąd bierze się większość dowcipów – ludzie robią głupie rzeczy. A śmiech oznacza akceptację natury ludzkiej.

Słowa „laugh” (śmiech) i „love” (miłość) brzmią bardzo podobnie. Różnią się jedną samogłoską, czy coś takiego. Jeżeli są tu jacyś nauczyciele, będę miał kłopoty. W każdym razie, te słowa są podobne nie tylko w języku – to podobne rzeczy. Zawsze mówię, że jeśli chcesz się cieszyć ze swojego związku i z relacji z przyjaciółmi, dużo się śmiej. Jeśli dużo się śmiejesz, to dużo kochasz. W świątyni zawsze opowiadałem głupie dowcipy i teraz wszyscy się kochamy, zbudowaliśmy wspaniałą społeczność. To samo próbuję zrobić tutaj – opowiedzieć parę żartów na piątkowych spotkaniach, nawet gdy omawiam poważny temat. I to się wam podoba, prawda? To tworzy poczucie wspólnoty, współczucia, życzliwości. Więc zamiast się złościć, kiedy ktoś popełnia błąd, uśmiechnij się. Spójrz na humorystyczną stronę. Wtedy złość i potrzeba wymierzenia sprawiedliwości, potrzeba odwetu znikają. Nauczenie się współczucia w naszym świecie jest równoznaczne z tym, że nie mamy już potrzeby obwiniania innych. Nie chcemy obwiniać samych siebie. Ilu z was wini siebie za coś? „Nie wiecie kiedy, ale zrobicie to znowu”, jak śpiewał Bob Dylan. Ile razy wyrzucamy sobie: „Dlaczego mi się to przytrafiło, czemu na to pozwoliłem, jestem złym człowiekiem, nie jestem doskonały, chcę się udoskonalić, nie mogę utrzymać związku, ludzie ode mnie odchodzą, źle mi idzie w szkole, źle mi idzie w pracy, nie jestem dobrym mnichem, tak długo jestem mnichem i nadal nie mogę przejść na emeryturę, wydaję za dużo pieniędzy, powinienem je zaoszczędzić, jestem okropnym człowiekiem…”. No, to może przesada, ale ilu z was, gdybym zapytał: „Co jest z tobą nie tak?”, od razu mogłoby zrobić długą listę? A ilu, na pytanie: „Co jest z tobą nie tak?”, odpowie: „Hm, nic mi nie przychodzi do głowy”? Ilu odpowie: „A tak, jestem bardzo sympatyczny, mam dużo znajomych, jestem dobry, pomagam ludziom, przekazuję dużo datków, jestem życzliwy…” – jeśli to przychodzi ci do głowy jako odpowiedź, to gratuluję, nie potrzebujesz treningu współczucia, w przeciwnym razie przyda ci się.

Ten chłopak w Stanach bardzo cierpiał, czuł, że nie jest wystarczająco dobry, czuł się odrzucony, czuł, że nie jest doskonały. Kiedy nasze dzieci czują, że nie są wystarczająco dobre, to cierpią tak, że zaczynają winić innych. A z obwiniania bierze się złość, poczucie winy, kara. Ukarzę cię za ból, który sam czuję. Za odrzucenie. To złożona sytuacja. Rozwiązanie? Rodzice, proszę, chwalcie swoje dzieci. Podbudowujcie je. Nie bądźcie tacy wymagający. Szczególnie, że – i to powinno wywołać salwę śmiechu, co jednak rzadko się zdarza – tylko 50% waszych dzieci ma ponadprzeciętne IQ. „No tak, rozumiem, ale przecież nie moje dzieci. Moje dzieci muszą być superinteligentne”. To są dzieci. Połowa z nich musi mieć poziom inteligencji poniżej przeciętnej. Nie jesteście wyjątkowi. I wasze dzieci, przykro mi, ale też nie są wyjątkowe. Są zwyczajne. Tak samo jak wy. I jesteście piękni w tej zwyczajności.

Jest taka nauka, muszę ją przypomnieć: które drzewa w lesie są najpiękniejsze? Te najprostsze, bez skaz na korze, o zielonych liściach, o ładnie ułożonych gałęziach? Przecież one są plastikowe. Nieprawdziwe. A drzewa, które rosną gdzie chcą, mają pokaleczoną korę, powykręcane gałęzie – te są dopiero wspaniałe. Są piękne. Gdybyś miał takie drzewo w ogrodzie, uwielbiałbyś je. A takie proste drzewo o gładkiej korze – czy jest piękne? Nie wiem, ja myślę, że nie ma w nim prawdy. Patrzę tak teraz na was – wszyscy jesteście krzywi. I kocham was. Jesteście pokrzywieni tak jak moi mnisi i ja. Starzy, krzywi, pobrużdżeni, podniszczeni. Jesteście zniszczeni, niektórzy bardziej, niektórzy mniej. Im bardziej jesteście zniszczeni, im bardziej pokrzywieni, tym bardziej was kocham. Tak powinniśmy na siebie patrzeć. To jest współczucie. Współczucie pojawia się przed doskonałością. Nie musisz być doskonały, żeby współczuć. Bądź współczujący, a wtedy zdasz sobie sprawę, że jesteś doskonały. Łatwe. Nie wybieraj najdoskonalszego partnera. Najpierw współczuj, a wtedy twój partner stanie się doskonały. Możesz żyć z każdym. Jeśli współczujesz i kierujesz się mądrością, to jesteś ładnie pokrzywionym mężem. To jest piękne. „Wyprostuj korę! Ogarnij się, zdejmij z siebie to wszystko, zmień się, bądź doskonałym drzewem!” Dajcie spokój. To nie jest współczucie ani zrozumienie, czym jest doskonałość.

Jeżeli kochasz siebie, możesz kochać każdego. Oczywiste, że ten biedak w Stanach nigdy nie nauczył się kochać samego siebie. Nigdy nie był wystarczająco dobry. Zawsze było z nim coś nie tak. Było tak źle, że znienawidził siebie i wyładował tę nienawiść na innych. Gdy wrócisz do domu, a twój partner wrzeszczy na ciebie i jest zły, czy to twoja wina? Oczywiście, że nie. To znaczy, że ta osoba odreagowuje ból, który przeżywa, bo coś się stało w pracy albo po drodze z pracy. Kiedy cierpisz, jesteś sfrustrowany, rozczarowany, kiedy miałeś kiepski dzień, czy nie wyżywasz się na ludziach, których kochasz? Oczywiście, że tak. To taki mechanizm psychologiczny: „To mój mąż, na pewno mnie zrozumie, jestem po prostu w bardzo złym nastroju, muszę to z siebie wyrzucić. On mnie zna, to nie ma nic wspólnego z nim, po prostu czuję się okropnie”. Więc jeśli tak się przytrafia, wiedz, że to nie o ciebie chodzi. Jeśli ktoś się na ciebie bardzo złości, zrozum, że to nie ma nic wspólnego z tobą, ta osoba po prostu cierpi. Nie potrzebuje w odpowiedzi złości, potrzebuje życzliwości. Łagodności. Niech się wykrzyczy. Niech wyleje na ciebie to gówno. A potem, jak już nic w nim nie zostanie, przytul go mocno. Okaż zrozumienie. Ale nie obwiniaj. Trening współczucia.

Wyobraźcie sobie, co by się stało – śmiać mi się chce na samą myśl – gdyby w parlamencie australijskim, zamiast zaczynać od Ojcze nasz albo od treningu uważności, zaczynano od półgodzinnej sesji medytacji miłującej dobroci: „Oby wszystkim członkom opozycji żyło się dobrze i szczęśliwie, oby radość, szczęście i spokój nigdy nie opuszczały posłów”. Wyobraźcie to sobie.

Jest taka historia – opowiadałem ją w Korei – o kobiecie z Sydney, która otworzyła firmę zajmującą się modą. I zadzwonili do niej z firmy z Wielkiej Brytanii. Wielki koncern odzieżowy chciał podpisać z nią kontrakt. To była szansa na wspaniały rozwój dla jej firmy. Miała córeczkę, chyba trzyletnią, o imieniu Holly, którą musiała zostawić – ale jej mąż był dobrym ojcem, więc nie miała obaw, poza tym wyjazd na kilka dni to żaden problem, a to była wielka okazja dla firmy. Doleciała na Heathrow – to naprawdę długi lot, wczoraj wróciłem z Korei, dziś z Singapuru i nawet to było męczące, a co dopiero lot do Wielkiej Brytanii. Przyleciała, zameldowała się w hotelu, wzięła prysznic, przebrała i od razu musiała iść na spotkanie z dyrektorem generalnym. Weszła do sali, ale dyrektora nie było. Byli dyrektorzy niższego szczebla i na wstępie powiedzieli: „Zmarnowała pani czas. Szef jest w złym nastroju. Nie ma szans, żeby podpisał dziś z panią kontrakt. Proszę wracać do Sydney”. Ale jeśli lecisz taki kawał drogi, nie wrócisz tak po prostu do domu. Powiedziała: „Nie, usiądę tutaj i spotkam się z tym dyrektorem”. „Jak pani chce”, odpowiedzieli dyrektorzy. Więc usiadła na krześle w kącie sali – nie, chyba usiadła na podłodze – i zaczęła medytację miłującej dobroci. „Oby wszystkim istotom było dobrze i oby były szczęśliwe, oby wszystkie istoty uwolniły się od bólu, oby fizyczne różnice i rozczarowania zniknęły, wszyscy jesteśmy żywymi istotami, obym mogła się ze wszystkimi podzielić szczęściem”. Wszedł dyrektor generalny: „Kto to do diabła jest?! Co ona tu robi?!”. Gdy przemawiacie publicznie, nie mówcie cały czas tym samym tonem, ale co jakiś czas krzyczcie. Opowiedzcie historię, w której ktoś się złości, bo to naprawdę budzi publiczność. „Co ona robi w mojej sali posiedzeń?!” A ona właśnie skończyła medytację, więc była przepełniona spokojem i miłością, tak że nie była w stanie zareagować złością. Po prostu wstała i podeszła do tego potwora – a to był dyrektor generalny, czyli ktoś przyzwyczajony do władzy i był naprawdę wściekły, miał wielkie czerwone oczy – „Co pani robi w mojej sali?!”. Ona w ogóle się nie przejęła, podeszła prosto do niego i powiedziała – jej słowa płynęły z miłującej dobroci, wcale się nie bała, była po prostu życzliwa – popatrzyła na tego strasznego dyrektora i powiedziała: „Ma pan takie piękne niebieskie oczy, jak moje dziecko, które zostało w Sydney”. Tego się nie spodziewał. Był kompletnie zbity z tropu i nie wiedział, co zrobić, więc stali i patrzyli na siebie: ona, emanująca miłością i spokojem i ten dyrektor, kompletnie wytrącony z równowagi. Po jakichś dwóch minutach cały jego gniew znikł, twarz mu się uspokoiła. Uśmiechnął się i powiedział: „Naprawdę?”. To autentyczna historia!

Kontrakt został podpisany w ciągu pięciu minut. Powiedziała mi później, że podpisała go, ale była już zmęczona po długim locie, więc chciała wrócić do hotelu i odpocząć, może zadzwonić do Sydney, żeby się upewnić, że wszystko jest OK, po prostu chciała już iść. Ale otoczyli ją pozostali dyrektorzy i nie chcieli wypuścić. Pytali: „Jak pani to do diabła zrobiła? Nie wypuścimy pani stąd, dopóki nas pani tego nie nauczy”.

Kiedy byłem w Korei, ktoś zapytał: „Co byś zrobił, gdybyś spotkał prezydenta Korei Północnej, dyktatora, Kim Dzong Una?”. „Powiedziałbym mu: ma pan takie piękne niebieskie oczy” – odrzekłem. Albo raczej brązowe. Powiedziałbym tak do dyktatora. Stopniałby, jeśli zrobiłbym to w odpowiedni sposób. Taka jest moc współczucia. I jeżeli umiecie zachować się tak samo wobec kogoś takiego jak ten chłopak z Santa Barbara, to nie będzie krzywdził dziewcząt. Zamiast tego znajdzie sobie jakąś. Jeśli nauczycie się tak zachowywać wobec swoich partnerów – nie chodzi o to, żeby tylko powiedzieć: „Masz takie piękne niebieskie oczy”, kiedy ona jest na przykład albinoską. Musisz być szczery. Jeśli masz w sobie miłującą dobroć, współczucie i ofiarujesz je ludziom, pokochają cię za to. Bo współczucie i dobroć to bardzo atrakcyjne cechy. To przyciąga ludzi. Zatem jeżeli ćwiczysz się we współczuciu, to nie tylko zaczynasz lubić siebie, ale też uświadamiasz sobie, że nie musisz być doskonały – a to naprawdę wielka ulga, bo zawsze nam powtarzają, że mamy być idealni, mamy być dobrzy w tym lub w tamtym i we wszystkim innym. To ulga zdać sobie sprawę, że nie musimy tacy być. To znaczy, że jesteś wolny. I stajesz się doskonały. Kiedy nie dążysz do doskonałości, stajesz się doskonały, a kiedy starasz się być doskonały, to nigdy nie jesteś.

Tak działa współczucie. Jeżeli znasz ten sekret, zawsze już będzie w tobie spokój. Nie musisz nic zmieniać, a mimo to sprawy wokół ciebie się zmienią. To dziwne, ale chyba rozumiecie. Nie próbuję sprzedawać wam żadnych sztuczek, to nie jest koan zen, to naprawdę tak działa. Kochaj siebie samego, a zmienisz się. Staniesz się wolny, pełen spokoju, zrelaksowany, zabawny. Naprawdę. A wtedy inni zaczynają cię lubić i nie musisz się martwić o zdobywanie uczniów, chłopaków, dziewczyn – ile chcesz, chociaż jedna wystarczy, jedna dziewczyna to wystarczający kłopot, bycie z jedną osobą wystarczy. Możesz też mieć dużą rodzinę i ludzi, którzy cię uwielbiają. Tak się dzieje, kiedy współczujesz. Nie obwiniaj. Nie karz. Inaczej popadniesz w pułapkę odwetu: „Skrzywdzili mnie, a ja to zrobię wam”. Stąd się bierze tyle cierpienia na świecie. Nasze zadanie, jako ludzi, to zmniejszać cierpienie, a nie wytwarzać go więcej, więc postarajcie się być życzliwi i wybaczajcie.

To, co się stało w Santa Barbara, to, co się stało u wybrzeża Południowej Korei, katastrofa malezyjskiego samolotu MH370, te wszystkie tragedie na świecie – to wydarzenia, z których możemy się uczyć. Nie znikną, ale przestaną być destruktywne, przynajmniej nauczymy się, jak sobie z nimi radzić w mądry, piękny sposób. To mój przekaz na dzisiejszy wieczór, dziękuję za wysłuchanie.

Sadhu, sadhu, sadhu! – OK, do tych, którzy nie robili tego wcześniej, zróbmy to prawidłowo: SADHU, SADHU, SADHU! „Sadhu” znaczy: dobra robota, świetnie, git – coś takiego.

Macie pytania, prawda? Teraz będę miał kłopoty.

Pierwsze pytanie jest z Holandii. Te spotkania są oglądane na całym świecie. Jadę do Korei, a tam ludzie mówią: „A tak, słuchamy co piątek, bardzo lubimy twoje mowy”. Nawet mnisi i mniszki słuchają. Czasem ludzie mają problem z mówieniem po angielsku, ale dużo rozumieją i uczą się z tego. I to jest dobry sposób nauczania: kilka żartów, kilka głębszych historii – ludziom się to podoba.

OK, pierwsze pytanie: „Czasem ludzie robią coś złego celowo i doprowadzają do tragedii. Nie mieli złych intencji, ale ryzykowali, mając świadomość konsekwencji. Jak powinniśmy się odnieść do takiej sytuacji?”.

Zrobiliście kiedyś coś złego specjalnie? Oczywiście, że tak. Nie jesteście bez skazy, nikt nie jest. Ludzie robią rzeczy, których nie powinni: „Wiem, nie powinienem tego robić, ale zrobiłem”. No i co teraz? Jeśli zaczniemy się winić, to będziemy to ukrywać, tłamsić, nie przyznamy się, że zrobiliśmy to specjalnie. „Byłam w złym nastroju, nie powinnam tego robić, ale zrobiłam”. Przede wszystkim bądźmy szczerzy. A jedyną drogą do szczerości jest brak winy, brak kary. Czyli przede wszystkim szczerość, a potem możemy powiedzieć: „Tak, to było specjalnie, chciałem to zrobić”. Ale często się zdarza, przy okazji różnych katastrof, że nie da się mówić o celowym działaniu, bo jest mnóstwo różnych intencji różnych ludzi i ktoś w napięciu może podjąć niewłaściwą decyzję.

Jako dziecko czytałem książkę pod tytułem Lord Jim. Kto to napisał? Nieważne. To powieść o marynarzu na statku handlowym. Nie był dowódcą, był może szósty albo siódmy rangą… Kto? Kipling to napisał, tak? [Joseph Conrad, wł. Józef Konrad Korzeniowski, przyp. tłum.]

W każdym razie zwrot akcji powieści następuje w momencie, kiedy jest sztorm. A statek przewozi muzułmańskich pielgrzymów. Jest burza na morzu i kapitan zakłada, że statek zatonie, a oni mają tylko kilka łodzi ratunkowych. Cała załoga, wszyscy oficerowie, wchodzą do łodzi i porzucają pasażerów. Bohater stoi na pokładzie jako ostatni z załogi, a reszta krzyczy z łodzi, żeby skakał. Pojawia się dylemat moralny: czy mam spełnić swój obowiązek i zostać z pasażerami, czy skoczyć do łodzi? I skacze. Porzuca ludzi, myśląc, że i tak wszyscy zginą, nikt się nie dowie. Jednak pasażerom udaje się doprowadzić statek do portu. Załoganci nie mogą wrócić do domu, bo pójdą do więzienia i nigdy nie dostaną pracy, więc jadą na kraniec świata i w końcu Jim poświęca życie, żeby wyrównać kammę.

Chodzi o to, że w trudnych chwilach stajemy przed decyzją: co należy zrobić? Każdy z nas był w sytuacji, w której podjął decyzję pod wpływem impulsu, a potem okazało się, że to zła decyzja. I czasem trzeba ponieść konsekwencje. Wystarczy jedna chwila słabości. To trochę jak z uzależnieniem. Jeśli byliście kiedyś uzależnieni od alkoholu, nielegalnych substancji, pornografii albo czegokolwiek innego – to wiecie, że trzeba mówić „nie” codziennie, wiele razy. Wystarczy, że raz powiesz „tak” i z powrotem jesteś w nałogu. Tysiące „nie”, ale jedno „tak”, i masz problem. Ludzie podejmują w życiu wiele decyzji. Tysiące dobrych, ale jedna zła może spowodować poważne kłopoty, a nawet katastrofę. Rozumiem ludzką psychikę i umysły, więc nie mogę winić ludzi, bo nie jestem pewien, czy gdybym ja był w danej sytuacji, pod wpływem stresu, gdybym to ja miał podjąć decyzję, czy wybrałbym słusznie? Bądźcie ze sobą szczerzy. A gdybyś żył w czasie wojny i ukrywał Żyda, a esesmani zapukaliby do twoich drzwi, wydałbyś tego człowieka, żeby ratować siebie? Co byś zrobił? Podziwiamy tych, którzy w podobnych sytuacjach mają odwagę, ale nie każdy ją ma. I nikt, nikt nie ma jej w 100% przez całe życie. Będziesz popełniać błędy, również świadomie – i to dlatego buddyzm je akceptuje. Nawet te, które mają bardzo poważne konsekwencje. Są akceptowane i wybaczane, żeby można się było z nich uczyć.

Moja odpowiedź brzmi: tak, ludzie robią świadomie złe rzeczy i doprowadzają do tragedii. Ja zawsze wybaczę. Uczmy się na błędach. Dzięki temu rośnie prawdopodobieństwo, że będą się zdarzać rzadziej. Współczucie. Bo właściwie, jaka jest alternatywa? Czy karanie ludzi sprawia, że katastrofy stają się mniej prawdopodobne? Lęk przed karą nie robi z ciebie lepszego kierowcy. Po prostu zapamiętujesz, gdzie są fotoradary. Nie jesteś lepszym kierowcą. Jesteś tylko sprytniejszy. Podnieś podatki, a bogaci nauczą się, jak ich unikać. Czy nie jest tak? To ludzka natura. Jeśli uświadomisz ludziom, dlaczego powinni płacić podatki, zwiększysz ich świadomość, to może zmotywują się do płacenia? Czy to możliwe? Pewnie tak. Wtedy unikanie podatków nie byłoby takim problemem. Widzicie, o co tu chodzi? Rozumiecie, o co idzie w zostawianiu datków dla Stowarzyszenia Buddyjskiego? Żeby mogło zapłacić rachunek za prąd. Po to to robicie. Nikt nikogo nie zmusza do wpłacania datków, ludzie chętnie to robią.

Czy nie byłoby cudownie, gdybyśmy tak samo traktowali kraj? „Dużo zarobiłem w tym tygodniu, wpłacę darowiznę na parlament”. Teraz nie możemy tego zrobić, ale czy nie byłoby wspaniale, gdyby ludzie tak myśleli? Gdyby rząd był szanowany za ciężką pracę i ludzie wiedzieliby, że to dla nich. I nie trzeba by płacić podatków, bo byłyby tylko puszki na datki w biurach polityków?

Kiedy się tak głośno myśli, można się nauczyć patrzeć na rzeczy z innego punktu widzenia i dzięki temu rozwiązywać problemy. To samo dzieje się we wszystkich krajach: unikanie podatków, imigranci chcący przyjechać, inni ludzie powstrzymujący ich – wszędzie te same problemy. Muszą być jakieś rozwiązania. I dziś opowiedziałem o jednym z nich. Katastrofy czasem się zdarzają. Rozwiązaniem jest współczucie. Spróbujcie. Nic innego nie działa.

Dziękuję za pytanie z Holandii, mam nadzieję, że to wystarczająca odpowiedź. Jakieś inne pytania? A tak, jedno z tyłu.

Pytanie: Przychodzę na te spotkania od wielu lat, chciałem się odnieść do tego, co mówiłeś o zemście i karze. Zauważyłem, że w wielu firmach dyrektorzy są mniej skłonni do łamania przepisów, zwłaszcza BHP, jeśli grozi im za to więzienie, a nie tylko grzywna. Czy nie uważasz, że czasem kara jest dobrą metodą na krótką metę, do czasu, aż ludzie staną się bardziej świadomi?

AB: Tak, zgadzam się, że kara działa na krótką metę, ale w buddyzmie krótkotrwałe skutki nie wystarczą, bo istnieje reinkarnacja i jesteśmy tutaj na dłużej, więc krótkotrwałe skutki to za mało, zwłaszcza że dobry prawnik może ci pomóc uniknąć kary.

Pytający: A ich stać na prawników.

AB: Stać ich na to, mogą wypłacić odszkodowania, ale dopiero kiedy ktoś umrze, tak jak w sprawach związanych z azbestem. Dyrektorzy firm to ludzie, nie kosmici, oni też chcą podejmować dobre decyzje – poza tym okazywanie współczucia dobrze świadczy o firmie. Czytałem artykuł w Time o amerykańskiej marynarce wojennej. Było tam napisane, że wszyscy, którym udało się znaleźć na najwyższym szczeblu wojskowej hierarchii – wszyscy kontradmirałowie czy wiceadmirałowie – osiągnęli pozycję dzięki umiejętnościom społecznym. Nie byli jak Bruce Willis – to nie tacy dostawali awans, tylko ludzie umiejący nawiązać kontakty, ludzie potrafiący być życzliwi. To było ciekawe, powinienem był wyciąć ten artykuł, bo okazało się, że nawet w wojsku umiejętności dbania o ludzi i grania w drużynie były uznawane za coś tak pozytywnego, że zapewniały awans. Zatem jeśli to możliwe w wojsku, to prawdopodobnie w salach konferencyjnych też.

Pytający: To było moje pierwsze pytanie, ale chyba kończy nam się czas…

AB: Proszę, słucham.

Pytający: Nie, to już wszystko.

AB: Czas rzeczywiście nam się kończy, więc jeśli macie pytania, proszę przyjdźcie zadać je po zakończeniu spotkania, a teraz złożymy szacunek Buddzie, Dhammie i Saṅdze.

Życzę wam miłego wieczoru i weekendu. Za tydzień zamelduję się na posterunku, więc do zobaczenia.


Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: bswa.org

Tłumaczenie: KuHarmonii
Redakcja: Bartosz Klimas, Alicja Brylińska
Czyta: Sylwia Nowiczewska

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/