KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Temat miłującej dobroci nie ma końca. Jeśli chcecie, możecie mówić o niej każdego wieczoru przez całe życie i nigdy wam się nie znudzi. Wiele rzeczy się nigdy nie nudzi. W zasadzie to jesteśmy zaprogramowani, by cieszyć się powtarzalnością. Kiedy się przeciwko temu buntujemy, kiedy narzekamy na powtarzalność, stawiamy się w bardzo niezręcznej sytuacji, bo przecież jesteśmy ludźmi. Rozpoczyna się dzień, a potem nadchodzi noc, potem znów wstaje dzień, znowu przychodzi noc i tak w kółko. Spożywamy posiłki o poranku, w ciągu dnia i – o ile nie żyjemy w klasztorze – również wieczorem. Myjemy się. Robimy to i tamto. Większość z tego, 99 procent z tych rzeczy jest powtarzalnych. Ale nie ma nic złego w powtarzalności. To nasz chleb powszedni. Komu nudzi się chleb? Powinniśmy patrzeć na to jako na wspaniałą szansę. Przeżywamy dzień za dniem, a każdy z nich jest okazją do praktyki. A praktyka nie jest złym słowem – jest czymś, co sprawia nam przyjemność.

Zanim zostałem mnichem, byłem muzykiem i musiałem ćwiczyć, czyli praktykować każdego dnia. Ale tak naprawdę nie musiałem tego robić, po prostu cieszyłem się ćwiczeniem każdego dnia. Wyczekiwałem tego. Dzień bez praktyki był dniem bez chleba. A tutaj wszyscy pracujemy nad arcydziełem. Mamy rozmaite umiejętności, a tym arcydziełem jest miłująca dobroć. Kiedy jej doświadczymy, możemy poczuć to, o czym wszyscy mówili. To, co malowali najwięksi artyści. To, co ubierali w kompozycje najwięksi muzycy. To, co próbowali przedstawić w swych dziełach najwięksi rzeźbiarze. To, o czym pisano najpiękniejsze wiersze. Wreszcie możemy doświadczyć tego bezpośrednio. Sztuka jest efektem spotkania z prawdą. A miłująca dobroć jest prawdą o tym, czym jesteście. Jest to zatracenie granic swojego „ja”. Dzięki niej przyjmujecie wszystkie istoty tak samo jak siebie; nie jako inne czy odseparowane od was. I kiedy to robicie, to ponieważ jesteście w kontakcie z prawdą i przyjmujecie tę prawdę emocjonalną – zostajecie nagrodzeni. Nagrodą za prawdę jest piękno. Wszechświat, matka natura, jakkolwiek chcecie to nazwać, całuje was w czółko. Lecz nie pocałuje, dopóki nie będziecie słuchali. Jeżeli będziecie niedobrymi dziećmi, nie dostaniecie całusa. Matka natura jest niesamowicie zdeterminowana. Nie ulegnie, choćbyście umierali; nie pocałuje was, o ile nie będziecie się dobrze zachowywali. Dopóki nie zrobicie tego, o co was prosi, to nie możecie sprawić, by was zaakceptowała. Nie ma znaczenia, ile będziecie błagać i jak wyjaśniać swoje racje – musicie zrobić to, co ona mówi, byście zrobili. A jest tym powstrzymanie się od osądów i od izolowania się od reszty świata, a także od bycia surowym wobec samego siebie. Odpuszczenie wszystkich tych wymagań wobec innych, które każą wam twierdzić, że nie będziecie przychylni wobec nikogo, dopóki wszyscy – włącznie z wami – nie spełnią warunków, które dla nich ustanowiliście. Dopóki nie podpiszą się pod tym „kontraktem”, odmawiacie bycia przychylnymi.

Ale nigdy nie sprawicie, by się pod nim podpisali. Oni nigdy nie będą tacy, jacy chcecie, by byli. Wy sami nigdy nie będziecie tacy, jacy chcielibyście być. Dlatego musicie podrzeć cały ten „kontrakt”. A w chwili, w której to zrobicie, odkryjecie to ludzkie doświadczenie, które istniało przez całą historię ludzkości i sztuki. To jest motywacja stojąca za tymi głębokimi próbami wyrażenia rzeczy. To jest naprawdę ogromne przeżycie. I wiele osób próbuje to wyrazić, gadając, tak jak ja teraz gadam. Przejawia się to jako słowa, ale tak naprawdę za tym wszystkim jest uczucie. A jest ono najlepszym uczuciem we wszechświecie. I mówiąc to, cytuję Buddhę: „To jest najlepsze uczucie w całym wszechświecie”. Dawał On bogate instrukcje dotyczące tego stanu emocjonalnego: promieniejcie nim na zewnątrz, w górę, w dół, wszędzie naokoło, bezgranicznie, w sposób niepomieszany z żadnymi innymi uczuciami. Promieniejcie nim. Pozwalajcie mu płynąć. To wręcz krępujące, jak bardzo Buddha chce, byście to robili. To nie leży w naszej naturze. Jesteśmy trochę powściągliwi, czujemy się niekomfortowo z taką ideą. A Buddha na to… to jak bycie aktorem w teatrze, gdzie musicie puścić swoje hamulce i odegrać emocje. Prosi was, byście to zrobili. Oczywiście możecie to zrobić w prywatnej przestrzeni swojego pokoju, by nie przyciągać spojrzeń, i jest to absolutnie w porządku. I naprawdę powinniście to zrobić w dramatyczny sposób; być może gdzieś w lesie. Pójdźcie tam, rozłóżcie ręce. Bądźcie przez chwilę Świętym Franciszkiem. Bądźcie Jezusem. Czymkolwiek tylko chcecie być. Dramatycznie, wylewnie, w górę, w dół, we wszystkie strony świata, w sposób niepomieszany z żadnymi innymi uczuciami. Zobaczcie, co się stanie. Możecie doświadczyć ekstazy. Dreszcz przebiegnie wam po kręgosłupie. Włosy staną dęba. Łzy popłyną po waszych policzkach. Piękne myśli pojawią się w waszych umysłach. Wszystko będzie wybaczone, na zawsze, na wieki wieków.

O tym On właśnie mówi. Nie chcielibyście tego zrobić? Myślę, że byście chcieli. To jak najpotężniejszy i najbardziej ekstatyczny narkotyk, tyle że bez skutków ubocznych. Być może poza odzyskaniem zdrowia – jedynym działaniem ubocznym jest to, że stajecie się zdrowsi, myślicie bardziej kreatywnie, wraca wam poczucie humoru. Powracacie do zjednoczenia z czymś, od czego nigdy nie byliście odseparowani. A jest tym cały wszechświat, cała przyroda. Jesteście tym wszystkim. Wszelkie koncepcje o odseparowanej jaźni są błędnymi przekonaniami – i nie możemy tego doświadczyć na poziomie intelektualnym, ale jedynie poprzez uczucia. To emocje nas o tym przekonują. Po prostu prowadziliście niewłaściwą narrację. Zboczyliście na niewłaściwą ścieżkę i tworzyliście złą opowieść. To nie jest zbyt dobra historia. Ma w sobie sporo patosu i dramaturgii. Ale jednocześnie większość historii jest bolesnych i płytkich. Nie są ani szczególnie głębokie, ani słodkie czy piękne. To jest właśnie zakończenie tych płytkich i bolesnych historii – bo tym jedynie są. Nic się nie kończy poza opowieściami i uczuciem. Gdy chodzi o Nibbānę, Buddha mówił często: „Zobaczcie, jedyne, co się kończy, to bolesne uczucia”. Oto co się kończy. To zakończenie bolesnych uczuć. Opowiastki są tym, co musi się zakończyć. I nie wymaga to wielu umiejętności, ale mimo wszystko praktykujemy na poziomie emocjonalnym. To otwieranie serca, poetycka ekspresja.

Tak więc kiedy medytujecie, nie chodzi o to, by czynić wielki wysiłek, by kontrolować umysł. Gdybyście tylko mogli powiedzieć do waszych umysłów: „Czy chciałbyś teraz pójść do raju? Jest takie miejsce, które znam. Jest święte, ukryte i piękne. Nigdy nie będziesz chciał stamtąd odejść”. To skupiłoby waszą uwagę. I w taki sposób powinniście do siebie mówić. To nie jest kwestia żelaznej siły woli ani przykry obowiązek, w ramach którego jeśli tylko będziecie odbywać pokutę przez następne dwadzieścia lat, wasza marna egzystencja zostanie wam wybaczona. To nie o to chodzi. Nie ma tu miejsca na coś takiego… Kiedy to pozytywne i bogate doświadczenie was zalewa, nie ma tam miejsca na nic innego. I jestem pewien, że będziecie się głośno śmiać, kiedy wejdziecie w tę przestrzeń, ponieważ uświadomicie sobie, jakim żartem było to wszystko, jaki dowcip sobie zrobiliście. Stworzyliście bardzo poważną grę z samymi sobą, pełną rozmaitych zasad i kar, w którą nie musieliście grać. Kiedy przestaniecie to robić, zaczniecie słuchać głosu serca i robić to, co wam on podpowiada, będziecie zdumieni: „Jak mogłem tego nie rozumieć?”.

To naprawdę proste – to po prostu rozluźnienie całego systemu. Wszystkie mechanizmy obronne i lęki odpuszczają, bo oczywiście nie możecie trwać w miłującej dobroci i jednocześnie odczuwać sprzecznych z nią stanów. Odnosi się do tego ta piękna fraza: w sposób niepomieszany z żadnymi innymi uczuciami. Innymi słowy, nie ma już żadnych śladów lęku. Żadnego niepokoju czy martwienia się. Nie znaczy to, że już wiecie, co stanie się w waszym życiu. Jeżeli potrzebujecie wiedzieć, co się wydarzy, nigdy nie będziecie nieustraszeni. Nieustraszoność nie ma planu. Nie wie, co nastąpi. Po prostu pozwala wszystkiemu być takim, jakie jest. Rzeczywistość jest nieprzewidywalna i pozbawiona kontroli. Nikt nie wie, co będzie. Ale jednocześnie nie ma nic, co mogłoby was powstrzymać od bycia całkowicie, rozkosznie wolnymi, w pełni nieustraszonymi, i by czuć się z samymi sobą jak w domu – kompletnym, pełnym ciepła i dobroci. Rozpoznacie ten stan po jego pięknie. To coś bardzo podobnego do muzyki – co można powiedzieć o muzyce? To, co mówimy o muzyce, nie jest nią, jest czymś, co czujemy w kontakcie z muzyką. I jeżeli jesteście na nią wrażliwi, a na pewno większość z was jest, to wiecie, co mam na myśli. To szczególny, magiczny język. Przemawia do was w sposób, którego nie da się ubrać w słowa.

I właśnie taka jest miłująca dobroć. Jest formą muzyki. Nie ma w sobie treści intelektualnej, ale jej efektem ubocznym jest to, że wszystko swobodnie z nas wypływa: słowa, kreatywność, nowe plany. I nawet jeśli szczególnie się nie staramy, przelewamy to wszystko na innych ludzi w ciepły, leczący sposób. Dzieje się to bez naszego wysiłku, bez planowania. To jest po prostu wtórny skutek miłującej dobroci. Jedną z rzeczy, które zyskujecie, jest to, że przestajecie się martwić, czy jesteście dobrą osobą, czy nie, czy w jakiś sposób przyczyniacie się do szczęścia innych, ponieważ takie myślenie psuje zabawę i niszczy przemożne piękno miłującej dobroci. Ona nie może opierać się na powinności. To nie jest powinność, to jest piękno. To nie jest suche ćwiczenie. A więc przeczy żądaniu, by być dobrym obywatelem lub kimkolwiek w tym stylu. Oczywiście nie znaczy to, że nagle stajesz się kryminalistą. Nie możesz się nim stać, ponieważ miłująca dobroć jest źródłem wszelakiej beztroskiej dobroci płynącej z ludzkiej natury. Jest niczym karta [z gry Monopoly] „Wyjdź bezpłatnie z więzienia” – tak dostępna i łatwa do praktykowania. Nie ma w niej zawartości intelektualnej. Łatwo jest zostać namówionym do jej czynienia, dlatego staram się to właśnie teraz robić: namawiam was do tego. Namawiam was i odradzam robienie czegoś innego; i to jest dobre. Warto, byście sami się do tego namawiali. Pamiętacie, co mówiłem o medytacji? Trzeba siebie samego przekonać. Robisz zupę albo pieczesz pyszny chleb, unosi się zapach świeżego bochenka, a to wszystko jest takie dobre… I przychodzi ktoś i pijecie herbatkę. Siedzicie sobie na werandzie. Jecie pyszną zupkę i chlebek. I to wszystko jest takie piękne… przepiękne. To jest natura tego „przepisu”.

Dawałem kiedyś mowę o niebiańskich siedzibach, a Dantika zapytała mnie po nagraniu wideo, jaki powinniśmy nadać jej tytuł. Odrzekłem: „Sekretny przepis”. Ona zaś powiedziała: „Co? Sakralny przepis?”. A ja: „Tak! To jest to! Sakralny przepis!”. Święty przepis… ponieważ jest wyśmienitym i wyjątkowym przepisem, jednocześnie będąc świętym. Jest lepszy nawet od świeżego chleba. Wymaga człowieczeństwa. Jesteśmy na tak zwanym odosobnieniu, ale po prawdzie jesteśmy grupą ludzi dzielących wspólną przestrzeń. Jesteśmy tu po to, by próbować dotknąć tego najbardziej podniosłego z ludzkich doświadczeń. Jest wzniosłe, a jednocześnie kiedy je przeżywamy… jest w pełni ludzkie. Jest normalne, ludzkie i możecie zorientować się, że to samo dzieje się w waszym organizmie. Jesteście do tego stworzeni. Nie wiecie, jak to działa, nie znacie procesów za tym stojących, nie musicie wiedzieć i rozumieć, jak to funkcjonuje. To jakby próbować zrozumieć, jak się skacze. Jak to robię, że skaczę? Nie wiem jak. Kiedy wyciągałem rękę, by zadzwonić w gong, patrzyłem na nią i zastanawiałem się: jak ja to robię? Jak? Nie skupiam się na uniesieniu dłoni, a ona i tak się unosi. I myślę: jak my to robimy? Nigdy nie będziemy wiedzieć. Po prostu to robimy. Chodzimy. Siedzimy. Rozmawiamy. Nie wiemy do końca, jak to się dzieje. Miłująca dobroć również taka jest. Nie wiemy, jak to robimy. Ale cały nasz organizm jest tak zaprojektowany, by ją czynić. Mimo to dostajemy tak wiele błędnych wskazówek i sprzecznych informacji, mówiących nam, że nie powinniśmy tego robić, że powinniśmy zająć się czymś innym. Jest to ciągły strumień wprowadzających w błąd przekazów płynących z codziennego życia, z tego, co czytamy i czego słuchamy. Musimy być tego świadomi. Nie powinniśmy się złościć na tych, którzy je tworzą, ponieważ wtedy nie będziemy praktykować miłującej dobroci. W suttach i komentarzach jest wiele świetnych porównań dotyczących miłującej dobroci i jest ona eksplorowana z wielu rozmaitych perspektyw. Ci genialni autorzy to przemyśleli i odnaleźli wiele metafor służących opowiadaniu o niej.

Jedną z nich jest to, że osoba, która jest na was zła, żywi do was nienawiść lub się gniewa, jest jak trędowaty na ulicy; jak ktoś z jątrzącymi się ranami. W dzisiejszych czasach nie widujemy zbyt wielu trędowatych. Ale od czasu do czasu widzimy gdzieś osobę, która upadła w pijackim otępieniu i rozbiła sobie czoło, a mimo to wciąż chodzi po ulicy – w brudnych, workowatych ubraniach, z krwią spływającą po skroni. I co wtedy czujecie? Odczuwacie do nich wrogość? Co to za uczucie? Wiecie, jakie to musi być przykre. Kiedy ktoś cierpi fizycznie, nie jesteście na niego źli. A taka właśnie jest gniewna osoba: to ktoś cierpiący fizycznie, chory. I zawsze myślę, że można mieć starych wrogów i wspomnienia sytuacji, które wydarzyły się przed laty i z którymi trudno się pogodzić, ale kiedy zaczynamy postrzegać te osoby, które zaszły nam za skórę, jako chore, cierpiące, zranione – to jest już inna historia. A potem postrzegacie tak samych siebie. Myślicie: „Ja też jestem ranny, krwawię. Właśnie upadłem i rozbiłem sobie głowę na chodniku. Potrzebuję… Co ja robię? Muszę być dla siebie współczujący! Nie podoba mi się to, to boli”.

Uwielbiam historię świętego Franciszka. To interesująca postać. Był trochę playboyem i pozerem, a trochę wojownikiem. Po bitwie z sąsiednim regionem skończył w więzieniu w wieku 24 lat. Był młodym facetem z mieczem, w rycerskim stroju, dodatkowo z aurą kobieciarza. Miał przerośnięte ego. Trzeba dodać, że pochodził z bogatej rodziny. Był więc rozpieszczonym, bogatym dzieciakiem, lecz to więzienie go otrzeźwiło. Mogli go po prostu zabić, ale zdecydowali, że na nim zarobią. Wykupił go z powrotem jego ojciec, który miał trochę pieniędzy. Ale to, że go sprzedali za okup, było jedynym powodem, dla którego go nie zabili. W każdym razie coś się wydarzyło w tym więzieniu i Franciszek miał objawienie… że nie jest nieśmiertelny. Może w wieku 23 lat każdemu wydaje się, że będzie żyć wiecznie, ale tak nie jest. Nie mamy nad tym kontroli. Możemy zostać odstawieni jak pies. Ta świadomość nim wstrząsnęła, doznał duchowego nawrócenia. Przemieniło go ono na wiele sposobów. Jedną z rzeczy, które dzięki temu zyskał, było pozbycie się strachu. Wcześniej trędowaci go przerażali. Dorastał w dwunastym wieku, w czasach, w których trędowaci byli wszędzie wokół i zgodnie z prawem musieli nosić dzwonek, by ostrzegać innych mijanych na drodze, że cierpią na tę chorobę. Musieli dzwonić tym dzwonkiem, aby przekazać: „Nie zbliżaj się, jestem trędowaty!”. Nosili też zakrywające ciało kaptury i szaty, ponieważ brakowało im części twarzy i odpadały im palce. Przypomnijcie sobie, jak w dzieciństwie przechodziliście gdzieś z rodziną i natykaliście się na podobnie wstrząsające widoki. Pamiętam, jak będąc dzieckiem, jechałem z mamą samochodem do centrum i widziałem pijaków leżących na chodniku. To było dla mnie szokujące, przerażające doświadczenie. Nie mogłem zrozumieć: dlaczego ten człowiek tak wygląda? Co się z nim dzieje? Dlaczego nie jest w szpitalu czy coś? On po prostu leży na ulicy w takim stanie. Szokujące.

Franciszek miał traumę z dzieciństwa z powodu trędowatych, którzy zostali wygnani na ulice i którym brakowało części ciała. Niesamowicie go to przerażało. Potem miał to doświadczenie nawrócenia, a i tak naprawdę nie przetransformował jeszcze wszystkiego ze swojego wcześniejszego życia. Wciąż miał wspomnienia, z których nawet nie zdawał sobie sprawy. Tak czy inaczej – wyszedł z więzienia. Jechał konno poza miastem, zobaczył trędowatego na drodze i zrobiło mu się niedobrze. Zalała go fala strachu i mdłości. Ale tym razem nim to wstrząsnęło. Powiedział do siebie: „Czego ja się boję? Czego?!”. Zatrzymał się i zsiadł z konia. Podszedł do trędowatego, czując ten sam opór, który odczuwał dawniej. Ale podszedł do niego i powiedział: „Przepraszam. Na chwilę ogarnął mnie strach przed tobą”. Następnie objął go i pocałował w bok głowy. Taki ładny włoski pocałunek [śmiech].

I to jest właśnie ta wściekła na nas osoba: trędowaty. I my mamy to samo. Boimy się, złościmy, a to jest tylko choroba. Jestem pewien, że gdybyście pojechali na przykład do Indii i w dzisiejszych czasach zobaczyli trędowatego, prawdopodobnie byłby on dla was trochę przerażający. Może jeśli zajmujecie się medycyną, nie boicie się takich rzeczy. Ale dla większości to trochę przerażające widzieć kogoś z brakującymi częściami ciała. Niemniej to właśnie robi miłująca dobroć: sprawia, że znów trzeźwo oceniamy sytuację. Zdajemy sobie sprawę, że nie ma się czego bać ani o co złościć. Są tylko ludzie, którym brakuje części. Którzy cierpią. I od czasu do czasu wy też tak macie. Czasami zauważacie, że brakuje wam kilku palców. To jest wasze doświadczenie własnej niekompletnej natury. Wasza własna choroba. Wasza własna dolegliwość. Dlaczego mielibyście się z tego powodu złościć lub bać? Miłująca dobroć po prostu przyjmuje te małe brakujące części, choroby, których nabawiliście się po drodze. Wszystko zostaje przebaczone. Obejmujecie siebie, dajecie sobie całusa w policzek – i wtedy jesteście wolni. Taka jest natura miłującej dobroci. Cały strach znika i pojawia się zdrowe zrozumienie tego, czym jest bycie żywym, bycie człowiekiem, a nie tylko przestraszonym zwierzęciem.

Dotyczy to również śmierci. Przestajecie się jej bać, ponieważ jest ona po prostu naturalną koleją rzeczy. I nie ma takiej ilości zamartwiania się czy planowania, która byłaby w stanie ją odwrócić. Albo porzucicie strach, albo nie, ale nigdy nie będziecie w stanie tego zaplanować. Nigdy nie będziecie mieć wystarczającej liczby planów awaryjnych, by nie obawiać się niczego. Wszystkie te plany przestają być istotne w obliczu kaprysów życia. Jak to się stanie? Co stracę najpierw? Mój umysł czy moje ciało? A może nie będę w stanie chodzić? Nie ma na to rozwiązania – z wyjątkiem nieustraszoności, która wynika z miłującej dobroci i nieodrzucania tego wszystkiego. Nie ma się czego bać. Da się za to ten strach zastąpić poczuciem spełnienia płynącym z miłującej dobroci. Jest tak również w związkach: nie ma strachu przed ich utratą. Czujecie się dobrze sami ze sobą, więc związek jest tylko dodatkiem. Ludzie, zwierzęta, natura są piękne, zabawne, ciekawe, złożone i niesamowite. To samospełnienie pochodzi jednak z własnego doświadczenia rozwoju tej miłującej dobroci i ze stanu odprężenia. Wchodzicie w wiele różnych związków. Nawiązujecie przelotne relacje z ludźmi, z nieznajomymi, z osobami, które znacie całe życie, ze wspomnieniami o ludziach, którzy odeszli. Miłująca dobroć łagodzi te doświadczenia, usuwany jest z nich również element strachu. Ponieważ czasami potrzebujecie tych relacji i boicie się je stracić, czasami są dla was przeszkodą, a czasami są wam narzucone. I wszystko to ustępuje wraz z przyjęciem miłującej dobroci.

Ale potrzebujecie czasu na swoją sztukę. Jako muzyk dużo praktykowałem. Musiałem praktykować sam w sali prób, ponieważ wyjście na scenę i ćwiczenie na niej nie jest zbyt dobrym doświadczeniem. Aby dobrze zagrać jeden raz na scenie dla kilkuset lub tysiąca osób, trzeba praktykować przez tysiąc godzin na rzecz tej jednej godziny. I to tysiąc godzin samemu. Ponieważ tak jest łatwiej. Nie chcecie ćwiczyć przed ludźmi. Chcecie ćwiczyć sami. Tak więc miłującą dobroć da się bardzo dobrze ćwiczyć samemu. I to jest bardzo piękne. Jak to zdarza się muzykom – kiedy gracie w sali prób, czasami dajecie z siebie wszystko i gracie najlepiej, jak umiecie. Lecz kiedy gracie później przed ludźmi, to nie wychodzi wam tak dobrze. Jesteście w stanie przysiąc, że potraficie wykonać ten utwór znacznie lepiej. Kiedy byliście sami, wychodził wam przecież lepiej. A potem musicie zagrać go przed swoim nauczycielem… Mówicie: „Naprawdę, potrafię zagrać to lepiej”.

Buddha mówi o mnichach i mniszkach, którzy żyją w samotności. Większość ich życia jest samotna, ale przebywają oni w miłującej dobroci. To jest ich baza. Miłująca dobroć jest miejscem, do którego się wprowadzacie. To nie jest miejsce, które jedynie odwiedzacie. Zamieszkujecie w nim. Opisuje się je jako siedzibę. To miejsce, w którym mieszka się do końca życia. Wprowadzacie się tam i rozgaszczacie. To przestrzeń, w której żyjecie. To coś, czym stajecie się w pełni i w czym z satysfakcją przebywacie przez cały czas. Zatem jeśli nie ma was tam przez cały czas, to jeszcze nie zrealizowaliście celu. Musicie wtedy powiedzieć: „Co ja robię? Oddaliłem się od mojego osiedla. Co ja robię w tej okolicy? To niebezpieczna dzielnica. W jaki sposób się tak zagubiłem? Czy to był tylko sen, że wyszedłem z domu i jestem teraz daleko od niego?”. Taka jest idea.

To nie jest jedynie krótkie ćwiczenie, które zrobicie raz na jakiś czas i może zostaniecie za to pocałowani przez matkę naturę, a potem będzie to jedynie wspomnieniem do końca życia. Nie, nie, nie. To jest miejsce, do którego się wprowadzicie i tam zostaniecie. Będziecie tam żyli i nie zechcecie odejść. Kiedy przestaniecie się nękać, powinno wam to przyjść całkiem naturalnie. Kiedy przestaniecie być zbyt nieśmiali czy powściągliwi, kiedy przestaniecie żywić przekonanie, że na to nie zasługujecie, kiedy przestaniecie myśleć w stylu: to jest w porządku dla innych, na przykład dla Świętego Franciszka, ale nie dla mnie. Czy Święty Franciszek był zawsze Świętym Franciszkiem? Nie. Był chuliganem. Aroganckim, okrutnym, manipulującym innymi smarkaczem. Ale zmienił się. Miał swój moment, kiedy zapadł się pod nim grunt, i odkrył że jest nikim; że jest bezbronny i kruchy. Właśnie w takich chwilach zdajecie sobie sprawę, że miłująca dobroć jest dla was dostępna. Pozbywacie się arogancji, dumy, osądów i innych takich uczuć. Wtedy widzicie, jak wielkim są one ciężarem. To brzemiona. Natomiast miłująca dobroć nie jest żadnym ciężarem. Jest regenerującym, bardzo świeżym i orzeźwiającym doświadczeniem. Przywraca energię, humor i równowagę. A kiedy potrzebujemy coś przemyśleć, pomaga nam w refleksji. Pomaga nam też nie myśleć. Sprawia, że śpi się spokojnie – to kolejna korzyść.

Cali jesteśmy więc skąpani w tej – jak mogę tylko przypuszczać – zupie chemikaliów, która wyewoluowała miliony lat temu. Ale cokolwiek to jest, tak to właśnie odczuwacie: jesteście w tym skąpani. Jest to drastyczny ruch, ponieważ macie swoje nawyki, swoją osobowość, sposób funkcjonowania. Trudno jest po prostu nagle powiedzieć sobie, by z tym wszystkim skończyć i spróbować pójść w zupełnie innym kierunku. Nawet gdy jedynie słyszycie te słowa jako dorośli, pojawiają się w was krytyczne myśli, opieracie się im, analizujecie je i tak dalej. Dlatego tak trudno jest to osiągnąć, głównie dlatego, że jesteście już ukształtowani, przeżyliście różne sytuacje i macie rozmaite doświadczenia. Ale właśnie takie podejście uniemożliwia wam zdobycie tego doświadczenia, które jest bardzo przystępne i proste. Gdybyście mieli dopiero 13 czy 15 lat, prawdopodobnie byłoby to o wiele łatwiejsze. W przeciwnym razie trzeba się przełamać. Jest tu ktoś w wieku 13 lat? Nie? Ale ponieważ zdecydowaliście się przyjechać na odosobnienie, wierzę w was, mam wielką nadzieję, że odniesiecie sukces, ponieważ jesteście wyjątkowi. Gdybyście byli całkowicie zamknięci, nie byłoby was tutaj. Jesteście na coś otwarci. Jesteście otwarci na te doświadczenia. I to jest moment, w którym mówicie: „Spójrz, dotarłem aż tutaj… Zasługuję na to doświadczenie, na litość boską” [śmiech]. No, dalej, nie powstrzymujcie się. Jest to okazja, by być nieskrępowanym. Dzięki miłującej dobroci nie doprowadzisz przy tym do publicznego wstydu. Nie będziesz łapać nieznajomych i ich całować. Naprawdę nie musisz tego robić. Miłująca dobroć będzie twoim małym sekretem. Będziesz się uśmiechać pod nosem, ale to będzie twój mały sekret i będziesz czuć się z tym wspaniale. Nie martw się, nie będziesz zachowywać się niestosownie.

To jest właśnie zaproszenie do wprowadzenia się do tej siedziby. W końcu trzeba gdzieś mieszkać. Możesz mieszkać w przeciekającej ruderze, możesz skończyć na ulicy lub mieć swój dom w bardzo pięknej przestrzeni – lecz musisz gdzieś mieszkać i spędzać tam swoje życie. Siedziba miłującej dobroci jest dostępna i darmowa, ale pamiętaj, że nie możesz wnieść do niej swojej listy osądów. To po prostu nie może działać w ten sposób. Zostaniesz wyrzucony w chwili, gdy zaczniesz wracać do swoich starych nawyków, zastrzeżeń, irytacji, osądów i tak dalej. Wynocha. Komornik puka do drzwi. Eksmisja. Nie martw się, możesz potem wrócić, ale to jest cena, którą zapłacisz. Inni powiedzą ci wręcz, że to nieracjonalne, dla większości ludzi to nie ma sensu, ponieważ powinieneś odczuwać złość i tak dalej. To argumenty, które trzeba odpuścić. Wtedy będziesz myśleć i zachowywać się w inny sposób.

Kolejna historia od Świętego Franciszka. Można sobie z łatwością wyobrazić, że w dwunastym wieku system bezpieczeństwa społecznego nie był tak rozwinięty jak dzisiaj. Trędowaci umierali na ulicach. Jeżeli byłeś zmarginalizowany, kończyłeś porzucony w lesie. Jedynym sposobem na przeżycie było zbieranie jagód lub obrabowanie kogoś od czasu do czasu. A jeżeli zostałeś złapany, patroszono cię żywcem, wieszano na miejscu lub coś w tym rodzaju. Była to więc dość makabryczna, przerażająca rzeczywistość. Pierwszym miejscem, w którym mieszkali mnisi, była stodoła. Tak, pierwszym miejscem zamieszkania Świętego Franciszka i około trzech lub czterech innych mnichów była obora dla krów. Wewnątrz nie było zwierząt, ale było pełno obornika. Posprzątali tam sobie i sprawili, że miejsce nadawało się do zamieszkania. Chodzili na jałmużnę tak jak mnisi buddyjscy, a ludzie dawali im chleb i podstawowe produkty. Pewnego dnia, kiedy wrócili ze zbierania jałmużny, odkryli, że ktoś był w ich schronieniu i okradł ich z jedzenia i kilku ozdób, które tam mieli. Byli tym bardzo zdumieni. Jakiś tydzień później sytuacja się powtórzyła. Pomyśleli więc: „Musimy iść i znaleźć tych gości”. Wzięli więc duży kosz z jedzeniem, poszli w góry i znaleźli rabusiów. Złodzieje nie spodziewali się nagłej wizyty mnichów. Uświadomili sobie, że zostali złapani, że ich kryjówka została odkryta. Sięgnęli po broń, a mnisi podeszli i powiedzieli: „Musicie być głodni! Przynieśliśmy wam trochę jedzenia. Wiemy, że jesteście głodni, ponieważ przyszliście i ukradliście całe nasze jedzenie. Przynieśliśmy wam go trochę, bo nie kradlibyście, gdybyście go nie potrzebowali, prawda?”. Rabusie byli tym zszokowani – na tyle zszokowani, że dwóch z nich zostało potem mnichami. Nie mogło im się to pomieścić w głowach. Normalnie zostaliby złapani, wydłubano by im oczy, poderżnięto gardła i powieszono głową w dół. Zamiast tego ci mnisi powiedzieli: „Pomyśleliśmy, że jesteście głodni”. Jest to więc zupełnie inny sposób myślenia. A kiedy tak myślicie, jesteście w zupełnie innej sytuacji. Możecie sobie wyobrazić, jaki to ma wpływ na wszystko. Mnisi uznali: „Hej, może przyniesiemy im trochę jedzenia? Ci goście umierają z głodu”. Jak byście się z tym czuli? To tak, jakby cały dotychczasowy świat wywrócił się do góry nogami, przynosząc zupełnie inną formę relacji międzyludzkich. Kiedy ci rabusie próbowali zrozumieć, co się tutaj właśnie wydarzyło, ich szok był wystarczający, aby zmienić ich świadomość. Nigdy potem nie byli już tacy sami. To jest po prostu tak inny, tak transcendentny sposób widzenia. I nawet do dziś, kiedy opowiadamy sobie tę historię, czujemy, jakie to było niesamowite doświadczenie, prawda? To jest właśnie moc miłującej dobroci. Wywraca świat do góry nogami. Przywołuje inne rozwiązania. Podchodzi do problemów w zupełnie inny sposób. I jest w tym również mnóstwo wspaniałych emocji.

O autorze

small.jpg

Sona Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Ajahn Sona został wyświęcony w trakcie pierwszej fali zainteresowania Zachodu theravadą i jest obecnie opatem buddyjskiego klasztoru Birken Forest w Kanadzie. Po ponad trzydziestu latach spędzonych w szatach, jego najbliżsi uczniowie nazywają go "Luang Por" ("Czcigodny Ojciec") - jest to tradycyjny tytuł nadawany starszym mnichom tajskiej tradycji leśnej.


Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Tłumaczenie: Piotr Płaneta
Redakcja polska: Katarzyna Chmielecka
Czyta: Aleksander Bromberek (http://lektor-online.pl/)

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/