Plik .srt z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")

Dzisiaj opowiem o tym, jak zintegrować nauki buddyjskie z własną praktyką i życiem codziennym. Staramy się żyć zgodnie z Dhammą, ale nauczenie Buddhy nie opierało się wyłącznie na teorii. To także życie prawdą, podążanie za przekazem Buddhy. Co więc możemy zrobić, aby przejść od zrozumienia wiedzy, którą posiadamy do nauk Buddhy? W życiu jest tak, że doświadczamy wzlotów i upadków, raz jesteśmy na wozie, a raz pod wozem, czasem nawet dajemy uwieść się złudzeniu, że wszystko układa się dobrze. Pozwalamy porwać się chwili i wydaje nam się, że jesteśmy szczęśliwi. Ponieważ jednak negatywne emocje prędzej czy później dochodzą do głosu, znowu powodują one cierpienie – zarówno nas samych, jak i innych.

Dlatego tak ważne jest, aby znaleźć narzędzia, które pomogą nam zastosować nauczanie buddyjskie w praktyce. Jak wykorzystać nauki Buddhy w życiu codziennym, np. kiedy jesteśmy w życiowym dołku lub doświadczamy Ośmiu Światowych Wiatrów? (Chodzi o zysk, pochwałę, sławę i przyjemność oraz ich przeciwieństwa – przyp. tłum.) Nawet osoby oświecone wpadają w takie stany – czasem jest to ból, innym razem przyjemność, niekiedy krytyka, to znowu – pochwała, raz zysk, innym razem – strata, to sława, to – zapomnienie. Te stany stanowią nieodłączny element naszego życia. Musimy znaleźć czynnik balansujący wspomniane wzloty i upadki.

Jak więc odkryć tę równowagę? Poprzez rozwijanie właściwego zrozumienia. Istnieje wiele aspektów buddyzmu i ścieżek praktyki – powinniśmy rozpocząć swoją wędrówkę śladami Buddhy od właściwego zrozumienia. Służy ku temu Ośmioraka Ścieżka, na końcu której także znajduje się właściwe zrozumienie – mądrość i oświecenie. Musimy zatem sięgnąć po takie środki, które umożliwią nam zachowanie Dhammy w swoich umysłach. Aby poradzić sobie ze wszystkimi wzlotami i upadkami, kolejami losu oraz trudnościami życiowymi, żeby uporać się z tymi przeciwnościami, możemy wykorzystać czynnik równoważący – właściwe zrozumienie. W buddyzmie wyróżniamy cztery odmienne czynniki oraz intencje: po pierwsze – rozwijanie mądrości, po drugie – porzucanie tych rzeczy, które oddalają nas od wyzwolenia i rozwijania mądrości, po trzecie – uświadomienie sobie, że brak satysfakcji jest permanentnym składnikiem systemu, w którym żyjemy i wreszcie po czwarte – osiągnięcie całkowitego wyzwolenia, całkowitej wolności, całkowitego spokoju i całkowitego ukojenia. Tak więc cztery aspekty nauk Buddhy sprowadzają się do kultywowania ścieżki praktyki opartej o własne doświadczenie (chodzi o cztery Szlachetne Prawdy – przyp. tłum.). Aby osiągnąć całkowite wyzwolenie, musimy uświadomić sobie, kim naprawdę jesteśmy, doświadczyć samych siebie. Dlatego tak ważne jest, aby rozwijać mądrość. Musimy sami dojść do tego, w jaki sposób. Pomoże nam to osiągnąć oświecenie, stworzyć odpowiedni kontekst do właściwego zrozumienia. Tak więc rozwijamy mądrość.

Jednym ze sposobów na zastosowanie nauk Buddhy w pełnym wzlotów i upadków, trudności oraz zawirowań życiu jest mądra refleksja. Kontemplacja. Możemy wykorzystać ją jako zręczne działanie, które pomoże uporać się z własnymi problemami. Buddha powiedział, że jednym ze sposobów rozwijania mądrości jest mądra refleksja; z refleksji rodzi się mądrość. Dzisiaj chciałabym podzielić się refleksją na temat nietrwałości. Dlaczego wybrałam ten temat? Widzimy, że otacza nas nietrwałość, rozumiemy, że zjawiska przemijają. Istnieją przez moment, a potem odchodzą. Znajduje się to poza naszą kontrolą.

Rodzimy się w jednym ciele, starzejemy, chorujemy i umieramy. Dzieje się to niezależnie od naszej woli. Kiedy medytujemy nad nietrwałością, możemy dojrzeć brak „ja” i zrozumieć, że nic nie jest trwałe. Kiedy dostrzegamy brak ego, dociera do nas, że życie jest nieodłącznie związane z brakiem satysfakcji. Ważne, aby kontemplować nad jedną z tych charakterystyk, jaką jest nietrwałość. Refleksja nad zmiennością zjawisk, prawdziwością zmian, nie dla wszystkich jest tak trudna, jakby się wydawało. Wiemy przecież, że wszystko się zmienia. Możemy zapytać jakąkolwiek napotkaną osobę: „Czy rzeczy podlegają zmianom?”. „Naturalnie” – odpowie nasz rozmówca. Czasem nawet podoba nam się taka kolej rzeczy, zwłaszcza jeżeli czegoś nie lubimy. Jednak cały czas pozostajemy na tym konceptualnym, intelektualnym poziomie. Niekoniecznie żyjemy z tym zrozumieniem. A więc nie mamy go tak naprawdę.

Jaki możemy więc zrobić pożytek z kontemplacji, z naszych refleksji? Musimy naprawdę włączyć ten element do naszej praktyki. Możemy dzięki niemu mieć bezpośrednie doświadczenie, osiągnąć bezpośredni wgląd w prawdę na temat zmienności rzeczy. Im głębiej kontemplujemy przemijalność zjawisk, ich zmienność, nawet z intelektualnego poziomu, tym łatwiej jest zintegrować ją z naszym życiem codziennym i praktyką osobistą. Może nawet pojawić się poczucie ulgi i relaksu, bezpośredni wgląd w siebie samych. Im więcej kontemplujemy, tym bardziej prawdopodobne jest, że doświadczymy wglądu. Przejrzyste dostrzeganie zjawisk prowadzi do lepszego zrozumienia samych siebie. Dochodzimy dzięki temu do momentu akceptacji – to tutaj właśnie następuje odpuszczanie. Pojawia się poczucie zrelaksowania, płynięcia wraz ze strumieniem zmian. Niestety często zdarza się, że nie wcielamy w życie mądrości zmiany, czystego wglądu. Zamiast tego zmierzamy dalej, zdarzenia następują po sobie i kolejne rzeczy wywołują w nas brak satysfakcji. Wypatrujemy czegoś, co nas zaspokoi. Przykładowo ludzie mówią: „Tylko kiedy to się wydarzy, będę szczęśliwa. Jeśli to nastąpi, stanę się szczęśliwa.” Pamiętam, że kiedy byłam w Malezji, jeszcze jako świecka osoba, spotkałam mnicha, który został wyświęcony 10 lat wcześniej. Był to mnich ze Sri Lanki. Kiedy mieszkał na Sri Lance, odwiedzał go pewien starszy mężczyzna i oferował mu danę. Pewnego dnia starzec powiedział mnichowi: „Ja również chciałbym zostać mnichem, ale nie mogę tego zrobić dopóty, dopóki nie wydam za mąż mojej córki. Tylko to mnie uszczęśliwi. Potem mogę już zostać mnichem.” Mnich, również nie najmłodszy, wysłuchał swojego rozmówcy, po czym spojrzał na niego i zapytał: „Ile lat ma twoja córka?” „Ma 60 lat.” – odparł staruszek. Wielkie nieba! Ona ma 60 lat, a ten człowiek chce ją wydać za mąż!”

To przypomina mi, że jakiś czas temu nasz klasztor odwiedziła specyficzna grupa emerytowanych gości. Siostra Seri została zapytała o to, co się dzieje, kiedy mnisi i mniszki starzeją się w klasztorze – kto zajmuje się nimi. Mniszka odpowiedziała „Och, cóż, mamy w naszym klasztorze starszą mniszkę. Rozmawiałaś z nią już. Jest to Czcigodna Nirodha, ma już 65 lat. Jest najstarsza z nas wszystkich. „65 lat to jeszcze nie jest sędziwy wiek!” – odpowiedziała oburzona kobieta. Tak więc wiele zależy od naszego odbioru. Być może percepcja sześćdziesięcioletniego mężczyzny, który chce wydać za mąż córkę, sprawia, że wydaje mu się, że powinien kuć żelazo póki gorące. Dlatego zawsze żyjemy albo przeszłością albo przyszłością, a przez to nigdy nie żyjemy teraźniejszością. „Jeżeli to by się stało, byłabym szczęśliwa. Jeżeli to się stanie, będę szczęśliwa.” – zawsze wracamy naszymi myślami do przeszłości albo wybiegamy do przodu, zamiast żyć chwilą obecną. W jednym z artykułów naukowych na temat zdrowia psychicznego, które przeczytałam, zapoznałam się z ciekawymi rezultatami badań. Wynika z nich, że te osoby, które czekają na operację, aby usunąć konkretne schorzenie, są mniej szczęśliwe niż ludzie, którym już powiedziano, że w ogólnie nie można nic zaradzić na ich dolegliwość. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ te osoby, które wiedzą, że nie można im pomóc, akceptują ten fakt. W końcu znajdują strategię, które pozwala im uporać się z poczuciem niezgody na chorobę. Zaczynają bardziej doceniać to, co mają tu i teraz. Przeszłość i przyszłość zajmują coraz mniej miejsca w ich umysłach. „A co, jeśli… Co mogłoby się stać?” – coraz mniej czasu poświęcają na te pytania, a jednocześnie pozwalają odejść fantazjom, co by się stało, gdyby wyzdrowieli.

Ci, którzy czekają na operację, są mniej szczęśliwi, ponieważ mają wiele zmartwień, niepokoją się, czy operacja się powiedzie, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. To właśnie tego typu myśli unieszczęśliwiają ich – zmartwienia, niepokoje. Cały ten balast, który zawsze noszą ze sobą, jest pełen negatywnych emocji, zmartwień, a niepewność jutra powraca jak refren. Przykładowo, nawet jeżeli wiesz, że będziesz mieć idealnego partnera albo partnerkę, nieustannie odkrywasz cechy tej osoby, którą masz teraz. Myślisz, że nie jest dla ciebie wystarczająco dobra. Zaczynasz wytykać jej błędy w waszym związku. Właśnie przez to, że myślisz o tym, co możesz mieć w przyszłości, nie znajdujesz satysfakcji w chwili obecnej. To dlatego ciągle wybiegasz myślami w przyszłość. Ten typ ludzi zawsze powraca do przeszłości. Rozgrzebują przeszłość i zastanawiają się, czy poprzedni związek nie był bardziej udany. Zawsze doszukują się wad w relacjach, jakie tworzą, przez co nie dają z siebie wszystkiego w chwili obecnej, nie potrafią w pełni docenić tej osoby, którą mają. Zawsze myślimy w ten sposób. Nieustannie rozglądamy się na zewnątrz, zamiast poszukać w środku. Przypomina mi to pewien kiczowaty dowcip zaczerpnięty z newslettera na poprawę humoru.

Idzie on tak: „Żyły sobie trzy kobiety. Któregoś pięknego dnia zginęły w wypadku i odrodziły się w niebie. Podchodzi do nich św. Piotr i mówi: »Obecnie mamy w niebie nową politykę. Hodujemy kaczki, które są dosłownie wszędzie. Nie znajdą panie żadnego miejsca, gdzie nie byłoby kaczek. Proszę jednak uważać. Każda kobieta, która dotknie kaczki, będzie musiała żyć z najbrzydszym mężczyzną na świecie. Proszę, praktykujcie swoją uważność i bądźcie ostrożne tak, aby nie nadepnąć na kaczkę, chyba że chcecie żyć z brzydalem.« Ups. Pierwsza kobieta nadepnęła na kaczkę. Idzie św. Piotr i prowadzi najszkaradniejszego mężczyznę na świecie. Kobieta musi związać się z nim. Nie ważne, jak uważne byłyby te kobiety… Och! Druga kobieta wdeptuje w kaczkę. Św. Piotr pojawia się ponownie z najpaskudniejszym facetem na świecie. Ten drugi okazuje się nawet gorszy, ponieważ cuchnie nie do wytrzymania – jego smród jest okropny. Druga kobieta musi się z nim związać. Widząc, co się dzieje, trzecia kobieta wykrzykuje: »O mój Boże! Muszę naprawdę bardzo, bardzo uważać, żeby nie nadepnąć na kaczkę!« Rzeczywiście pozostaje bardzo uważna, nawet kiedy idzie do toalety. Pójście do WC zajmuje jej dwie godziny. Bardzo uważa, aby nie nadepnąć na kaczkę. Upewnia się, czy droga jest wolna, kiedy wychodzi z toalety, cały czas praktykuje uważność. Kiedy wraca, skąd przyszła, mimo że jest bardzo uważna, ciągle wpada niemalże wprost na kaczki. W końcu wdeptuje w kaczkę, staje się niespokojna, jest na siebie wściekła. »Jak to możliwe, że wdepnęłam w kaczkę?« - zastanawia się i momentalnie zaczyna siebie obwiniać. Staje się bardzo smutna i rozstrojona. Wtedy święty Piotr podchodzi do niej z facetem. Och! Z całkiem wysokim, dobrze wyglądającym, przystojnym mężczyzną. Kobieta jest lekko wstrząśnięta, nie może dojść do siebie. Mówi: »Jakim cudem mam takie duże szczęście? Czym zasłużyłam sobie na tego pociągającego, wysokiego amanta? Zwiążę się z dobrze wyglądającym mężczyzną.« Naprawdę nie może wyjść z głębokiego szoku. Pyta więc faceta, którego przyprowadził św. Piotr: »Dlaczego zostałeś do mnie przypisany? « A on na to: »Ponieważ nadepnąłem na kaczkę.«”

Historia ta dobrze ilustruje sposób, w jaki myślimy. Zawsze wydaje nam się, że inni ludzie nie są dla nas wystarczająco dobrzy, ale nie przyjdzie nam do głowy, że to my możemy nie być wystarczająco dobrzy dla innych. Zawsze szukamy na zewnątrz i żyjemy w przekonaniu, że przyczyna naszego problemu tkwi poza nami. Tak działa nasz umysł – nie przemawia do nas w chwili obecnej, ale rozgląda się dookoła. Nie pozostajemy tu i teraz nawet na tyle, żeby zobaczyć przyczynę cierpienia. Weźmy tu i teraz, chwilę obecną. Czy cierpienie jest spowodowane tym, co dzieję się na zewnątrz, czy w nas samych? Ciągle wychodzimy z siebie i powracamy, poruszając się między wnętrzem a zewnętrzem. Nie żyjąc w chwili obecnej. Jeśli spojrzymy wstecz, na nasze życie, najpiękniejsze przeżycia, najcudowniejsze doświadczenia – gdzie one są teraz? Odeszły, umarły. Nie możemy ich zatrzymać, ponieważ przychodzą i odchodzą. Są to tylko nasze odczucia i pragnienia. Myślimy, że następny posiłek nas zaspokoi, usatysfakcjonuje, ale nie – ponieważ szybko dobiega końca. To nie jest tak, że Buddha zakazał przyjemności zmysłowych, ale faktycznie prowadzą one do poczucia niespełnienia. Zaspokojenie mija bardzo szybko, przychodzi i odchodzi. Jest jak picie słonej wody. Im więcej wypijesz, tym bardziej chce ci się pić. Tak samo nasze pragnienia zawsze prowadzą do nienasycenia. Nie ma w nich nic złego. Brak spełnienia nie jest kwestią patrzenia, dotykania, wąchania. Jednak wszystkie te czynności prowadzą do niespełnienia, ponieważ obiekt pożądania zawsze powoduje nienasycenie. To obiekt medytacji staje się wehikułem Przebudzenia.

Przypomina mi to jedną z historii, pochodzącą z Theragāthy – kroniki, zawierającej opowieści przebudzonych mnichów i napisanej wierszem. Szczególnie uderzyła mnie jedna historia. Pewien mnich, zanim osiągnął oświecenie, oddawał się oczyszczającej praktyce Asubhy (medytacji nad poszczególnymi częściami ciała – przyp. tłum.). Kontemplował nad ułomnością ludzkiego ciała. Oddawał się refleksji na miejscu pochówku pewnej kobiety. Jej ciało znajdowało się już w stanie rozkładu – krwawiło, sączyły się z niego wydzieliny. Wyglądało potwornie. I właśnie w tym momencie, kiedy oddawał się refleksji nad obrzydliwym, zakrwawionym ciałem kobiety w plwocinach, w jego umyśle zakiełkowała żądza. Poczuł prawdziwą przyjemność i dostąpił oświecenia. Został oświecony, ponieważ uświadomił sobie, że przyczyną pożądania nie jest ciało kobiety, ale relacja, jaka zachodzi między obiektem a umysłem.

To jest właśnie lgnięcie, przywiązanie, które powoduje cierpienie. Dlatego jeśli odniesiemy się do obiektu medytacji, stanie się on wehikułem oświecenia i rzeczywiście doprowadzi nas do wyzwolenia. Dlatego tak duże znaczenie ma to, jak odnosimy się do obiektu medytacji, jak zmienia się nasza relacja względem niego. Często sądzimy, że to obiekt medytacji stanowi problem. Nie potrafimy uchwycić odpowiedniego momentu. Co dzieje się właśnie teraz? Co czujemy? Jeżeli cierpimy, to dlaczego? Zbadaj, dlaczego cierpisz – kontempluj nad przyczyną cierpienia. Dlaczego warto dociekać prawdy? Chociaż zawsze myślimy, że problem tkwi w obiekcie naszej medytacji, to nie on jest przyczyną naszych niepowodzeń. Związane są one z tym, jak odnosimy się do obiektu medytacji. Jednym ze sposobów kontemplacji nad nietrwałością jest kontemplacja nad śmiercią. Nikt z nas nie będzie żył wiecznie. Wszyscy kiedyś umrzemy. Jak umrzemy? Nie wiadomo. Śmierć jest pewna, a życie – niepewne. Kiedy umrzemy? W jaki sposób? Tego nie wiemy. A mimo to tracimy czas na grzebanie w przeszłości i przyszłości. Nie ma większego znaczenia to, czy staniemy się pesymistami, ale istotne jest to, czy zaczniemy bardziej doceniać to, co mamy w chwili obecnej.

Przykładowo, my wszyscy tutaj zgromadzeni nie wiemy, czy kiedykolwiek spotkamy się ponownie. Życie jest takie kruche. W każdej chwili możemy umrzeć. Bardzo ważne jest to, aby kontemplować nad nieuchronnością śmierci. Jeżeli wiedzielibyśmy, że jutro umrzemy, okazałoby się, że wiele rzeczy tak naprawdę nie ma dla nas znaczenia. Z własnego doświadczenia wiem, że czasem zaczynamy martwić się o coś. Wtedy zaczynam kontemplować nad śmiercią. „Jutro umrę. Czy moje zmartwienie naprawdę liczy się wobec tego?” Wówczas wiele rzeczy jawi się nagle jako bez znaczenia. Zaczynamy wtedy odczuwać większą wdzięczność za to, co mamy. Czujemy ją wobec ukochanych, rodziny, krewnych i przyjaciół.

Tak więc, jeżeli chcesz im powiedzieć, jacy są dla ciebie ważni, zrób to – ponieważ nigdy nie wiesz, kiedy ponownie nadarzy się okazja, żeby powiedzieć im, jak bardzo ich kochasz, jak bardzo ich cenisz. Nie wiesz tego. Kontemplujemy nad tym, ponieważ często wydaje nam się, że stan jednoczącej wdzięczności może być doświadczany tylko przez innych, że pojawia się on tylko wówczas, gdy kogoś kochamy. Pamiętam, kiedy zmarła moja matka, ktoś powiedział mi: „Moja mama nie żyje.” „Ile lat miała?” – zapytałam. „Miała 86 lat.” „To dobry wiek”. W moim odczuciu 86 lat to dobry wiek, żeby umrzeć. Jednak kiedy dotyczy to mojej matki, nawet jeżeli miałaby mieć 100 lat, mi nadal będzie wydawało się, że jest zbyt młoda, żeby umrzeć. Zawsze mamy wrażenie, że nasz wiek nie jest odpowiedni, żeby umrzeć, ponieważ nadal żyjemy. Kiedy rozejrzymy się dookoła, czujemy się tak, jakbyśmy nie mieli nigdy umrzeć. Mimo to kontemplacja śmierci jest bardzo ważna. Refleksja nad śmiercią nie ma wywoływać pesymizmu, ale powodować docenienie życia. Życie jest takie cenne i inspirujące.

Mamy również dostęp do nauk Buddhy, które możemy wykorzystać w praktyce. Jak więc możemy osiągnąć oświecenie? W jaki sposób pielęgnować tę kontemplację, aby stała się silniejsza i pozwoliła nam ucieleśnić mądrość nietrwałości? To nie jest kwestia tego, że kontemplujemy wyłącznie na poziomie intelektualnym. Uważna obserwacja swojego ciała i codziennych ludzkich czynności nie jest trudna. Jednak wiele osób, a nawet większość, przywiązuje wagę do swoich obowiązków i tego, co należy zrobić. Przykładowo, podczas posiłku myślisz o zmywaniu. Biorąc prysznic planujesz, co jutro ugotować. W trakcie gotowania znowu myślisz o zmywaniu. Kiedy zmywasz, ponownie myślisz o śniadaniu.

Właściwie nie jesteśmy nawet w stanie delektować się posiłkiem. A w delektowaniu się nie ma nic złego. Mamy dobre, smaczne danie, po prostu rozkoszujemy się tym, jesteśmy tu i teraz. Nie musimy tworzyć dodatkowych list rzeczy do zrobienia. To zwyczajne, doczesne czynności, które wykonujemy każdego dnia. A mimo to tylko częściowo jesteśmy obecni podczas jedzenia. Wszystko, co musimy zrobić, to zabrać się do praktyki. Oczywiście nie znaczy to, że natychmiast dostąpimy stanu Buddhy. Wystarczy, że będziemy po prostu obserwować, zwracać uwagę na to, co dzieje się w danej chwili. Mimo to nie jesteśmy w stanie pozostać w kontakcie ze swoim ciałem. Jeżeli będziemy częściej skupiać się na swoim ciele, poświęcać mu więcej uwagi, to ona odwdzięczy ci się i będzie nam często pomagać. Z własnego doświadczenia wiem, że gdy traktuję swoje ciało z uważnością, dostrzegam sygnały, które ono wysyła do mnie.

Na przykład, kiedy zaczynam odczuwać napięcie w ciele, wiem, że jestem zdenerwowana – przychodzi niepokój. Czuję, że ściągają mi się policzki, zamykam się w sobie. Czuję, jak sztywnieję. Jeżeli zignoruję te sygnały, będę doświadczała tłumienia emocji, które kryją się za nimi. Ciało daje nam wskazówki, to jest jego reakcja na emocje. Przykładowo, jeżeli ktoś powie coś, na co zareagujesz z oburzeniem, ale nie wyrazisz tego odpowiednio, poczujesz swoje zamknięte ciało. Dlaczego to poczujesz? Bo będziesz mieć lepszy kontakt z własnym ciałem. Przywiązujesz wagę do swoich wrażeń, uczuć, tego, co się dzieje. Reagujesz zgodnie ze swoimi odczuciami, więc potwierdź, gdzie tkwi ich źródło, sprawdź, jak reagujesz. Wiem, że reaguję teraz, że czuję niepokój, czuję się zdenerwowana. Pozostaję z tymi odczuciami, które wzbierają we mnie, a potem przejdą, ponieważ nic nie trwa wiecznie. Nawet nieprzyjemne odczucia w końcu miną. Jeżeli będziesz ćwiczyć tego typu podejście, uda ci się doskonalić zręczne działanie oparte na świadomości, że wszystko przemija.

Jeżeli jesteś w stanie postępować w ten sposób coraz częściej, nie stłumisz tego odczucia. Jeżeli jednak wyprzesz je, następnym razem powróci jeszcze silniejsze. W ten sposób karmisz je, odżywiasz negatywną emocję. Przypomni o sobie, jeśli zignorujesz ją ponownie i uznasz, że tak naprawdę nie czujesz gniewu, a uczucia i doznania są jedynie manifestacjami umysłu, które wydobywają się na powierzchnię z naszych emocji. Ciało wysyła sygnały. Wówczas gdy jesteśmy w stanie je odebrać – im szybciej tym lepiej – możemy uniknąć wrażenia bycia przygniecionym przez emocje czy negatywne stany umysłu. To wszystko jest odmianą zręcznego działania, a to, czego potrzebujemy, to obserwować uważnie swoje ciało i uczucia. Ma to bardzo duże znaczenie. Ciało masz za darmo, nie musisz nic za nie płacić.

Pamiętam, że wiele lat temu, kiedy jeszcze jako osoba świecka przebywałam w Tajlandii, naprawdę uwielbiałam zamiatać. Nawet moje świeckie imię brzmi „Zamia-tanie”, co po zestawieniu ze sobą daje „zamiatanie”. Kocham zamiatać. Pamiętam, jak któregoś dnia naprawdę zamiatałam, byłam skupiona na tej czynności i mój umysł naprawdę podążał za tym, co robiłam. Z pewnością czułam się bardzo spokojna i przepełniona spokojem. Byłam we łzach, przepełniało mnie szczęście. Jedna z myśli, jakie przyszły mi do głowy, brzmiała: „O rany, jak cudownie jest zamiatać. Mogłabym to robić przez resztę mojego życia!” Dlaczego? Ponieważ byłam obecna tu i teraz. Ponieważ gdy umysł goni za przyszłością, ucieka do przeszłości, energia rozprasza się. Umysł nie jest wypośrodkowany. Natomiast kiedy umieścimy umysł w centrum, będziemy z uważnością wykonywać wszystkie czynności w ciągu dnia, nasz umysł zyskuje równowagę, a wraz z nim – my sami napełniamy się harmonią. Kiedy nasz umysł jest wypośrodkowany, energia płynie do góry, kumulujemy ją i stajemy się bardziej naenergetyzowani. Kiedy nasz umysł napełnia się energią, odczuwamy wiele radości i przyjemności.

Istnieje tyle dobroci, za którą nie trzeba płacić, która jest za darmo. Jedyne, co musicie zrobić, to być uważnym i obserwować, co się dzieje tu i teraz, podczas codziennych aktywności. Nie musicie brać narkotyków, ani pić alkoholu, aby poczuć się szczęśliwymi. Wystarczy trwać w chwili obecnej – obserwować ciało, doznania, wszystkie czynności, które wykonujemy. Proponuję refleksję nad Dhammą. Niech ta nauka służy wam wszystkim w waszym życiu i przyczyni się do waszego wyzwolenia od cierpienia.

Sadhu, Sadhu, Sadhu!

Q: Mam pytanie o uczucia podczas medytacji – głębokie, nieprzyjemne uczucia w ciele, które pojawiają się w moim przypadku i czasem są wręcz przytłaczające. Jak radzić sobie z tego rodzaju przygniatającymi, wywołującymi dyskomfort w ciele uczuciami?

Cz. H.: Po pierwsze musimy zrozumieć naturę umysłu. Ponieważ mamy umysł, a także instynkt, który przejawia pewne tendencje, w trakcie medytacji pojawiają się różnego rodzaju myśli – często nieprzyjemne. Próbujemy przed nimi uciec lub je stłumić. Czasem nawet występują myśli, które podobają się nam – wtedy usiłujemy je zatrzymać, lgniemy do nich. Tak więc za każdym razem, kiedy zaobserwujesz nieprzyjemne uczucie, jedyne, co potrzebujesz zrobić, to pozostać z tym uczuciem, nawet jeżeli jest bardzo dokuczliwe. Ważne jest to, abyś był w stanie pozostać z tą emocją, chociaż wiem, jakie to trudne. Tutaj klucz stanowi medytacja. Jeżeli w życiu codziennym praktykujesz uważność podczas zwykłych czynności, twój umysł staje się silniejszy. Podobnie, gdy rozwiniesz w sobie uważność podczas siedzenia w medytacji, wzmocni to ją. Jeśli podczas medytacji pojawi się uważność, twój umysł z łatwością się uspokoi. Pomoże ci to pielęgnować nieporuszenie, spokój. Właściwie potrzebujemy ciszy i opanowania, aby to wytrzymać, nie reagować. W naturze umysłu leży bowiem reakcja. Dlatego za każdym razem, kiedy napotykamy nieprzyjemne uczucia, staramy się zareagować, wyprzeć je. Aby być w stanie utrzymać to uczucie, potrzebujesz bezruchu. Dlatego medytacja jest kluczowym czynnikiem. Bardzo duże znaczenie ma regularna, codzienna praktyka, która tak jak mantra staje się nawykiem. Powtarzaj sobie „siedzieć każdego dnia, siedzieć każdego dnia”, ponieważ dzięki regularnej praktyce twoje nieporuszenie i spokój będą stawać się coraz silniejsze. Dzięki temu, kiedy pojawią się nieprzyjemne doznania, zyskasz więcej przestrzeni w umyśle i będziesz w stanie to znieść. Jeżeli jednak brakuje ci chwili zatrzymania i spokoju w umyśle, nie jesteś w stanie poradzić sobie z uczuciami, łatwo pozwalasz, by przytłoczyły cię emocje. Tymczasem potrzebujesz spokoju. Dlatego tak istotne jest to, aby podchodzić do codziennych czynności z uważnością, zachować świadomość chwili obecnej podczas rutyny dnia codziennego.

Jeżeli rozwijamy uważność, wzmacniamy ją, przynosi to efekty również w momencie siadania do medytacji. Dzięki uważności podczas medytacji ogarnia nas większy spokój i łatwiej jest nam pozostać z oddechem. Można także pogłębić spokój i poprawić koncentrację. Kiedy koncentracja w życiu codziennym wzmacnia się, jesteśmy w stanie wytrzymać z samymi sobą. Dlatego medytacja ma tak duży związek z rozwijaniem uważności na co dzień. Ważne jest to, aby oba te elementy szły ze sobą ramię w ramię. Trening uważności ograniczony jedynie do ćwiczenia koncentracji można przeprowadzać samodzielnie, ale nie jest on zadowalający, ponieważ nie daje nam wystarczająco dużo siły. Podobnie jest z uważnością. Aby osiągnąć odpowiednie rezultaty, trzeba połączyć ze sobą trzy elementy: trening umysłu (pozwala on osiągnąć właściwy wysiłek, wygospodarować odpowiednią energię), koncentrację i uważność. Jeżeli te trzy elementy będą przeplatać się ze sobą, uzyskamy solidną podstawę. Przykładowo, jeśli rozwiniemy w sobie odpowiednią uważność, za każdym razem, kiedy w głowie pojawi się szkodliwa myśl, możemy dopuścić do gry właściwy wysiłek. Z jego pomocą porzucimy niezdrową myśl, a jeżeli jej nie zaobserwowaliśmy – zapobiegniemy jej pojawieniu się. Istnieją cztery właściwe wysiłki. Zatrzymujesz substytut, np. kiedy czujesz złość, możesz na daną chwilę zastosować miłującą dobroć. Na tym polega właściwy wysiłek, który podejmujesz i starasz się w nim wytrwać, podtrzymując zdrowe myśli. Trzy wymienione przeze mnie czynniki są ze sobą kompatybilne. Nie ma żadnych skrótów na tej ścieżce, naprawdę należy wprowadzić je w życie, siadając do medytacji dzień po dniu i wykonując codzienne czynności. Nie istnieje jednak jedna recepta na wprowadzenie tego w życie.

Pamiętam, że jakiś czas temu ktoś podszedł do mnie i zapytał: „Jak radzić sobie z gniewem?” Ponieważ nawet, jeżeli w tej chwili nie reagujesz pod wpływem emocji, on daje o sobie znać. Gniew nie przejdzie sam z siebie. Jest jak nasz nawykowy wzór. Reagowaliśmy tak przez niemające końca cykle życia, tak więc nie możemy użyć swojej siły woli, aby się go pozbyć. Z gniewem jest tak jak z opowieścią o kole. Nie możemy zatrzymać obracającego się koła, które przypomina koło saṃsāry – reagujemy impulsywnie, kiedy wzbiera w nas gniew, a kiedy zachowujemy się w ten sposób, popychamy dalej koło. Kiedy wprawiamy koło w ruch, wpadamy w wir. Nawet, kiedy nie reagujemy impulsywnie, kiedy przestajemy wprawiać w ruch koło, ono obraca się w dalszym ciągu, chociaż z każdym obrotem wolniej. A my musimy powtarzać wszystko jeszcze raz. Dlatego cierpliwość jest najwyższą cnotą. Musisz robić to znów, i jeszcze raz, i ponownie. Dopiero po upływie czasu możesz dostrzec zmianę. Za każdym razem kiedy przestajesz reagować, koło życia toczy się coraz wolniej, aż w końcu się zatrzyma. W ten sposób pracujesz z nieprzyjemnymi emocjami, ponieważ czasem nie reagujesz od razu – nie chodzi o to, że uporasz się z emocjami natychmiast, że one już nie powrócą – w dalszym ciągu tkwi w tobie gniew. Jednak jeżeli będziesz w stanie go udźwignąć, nie dasz się mu ponieść – następnym razem armia negatywnych emocji spowolni, a ty poczujesz różnicę. Po jakimś czasie wiele rzeczy i sytuacji, które miały wcześniej miejsce, przestaną cię przytłaczać, musisz tylko włożyć w to odpowiedni wysiłek.

Właściwie, to wielkie szczęście, że mamy dostęp do nauk Buddhy oraz dysponujemy trzema wskazówkami, na które składają się – sīla, samādhi i paññā – mamy ogromne szczęście. Pamiętam jak pewien mężczyzna zadał mi pytanie. Próbowałam mu udzielić mu odpowiedzi, ale nie chciał mnie słuchać i powiedział: „Wszystko, co pragnę poznać, to metoda. Powiedz mi, jaką metodę powinienem stosować, abym był w stanie poradzić sobie ze swoim gniewem i nie odczuwał go więcej.” Zastanowiłam się więc i w końcu powiedziałam: „Jeżeli miałbyś tę tajemną receptę, sama z chęcią bym się do niej zastosowała i została oświecona dawno temu.” Musisz po prostu wysilić się raz, a potem zrobić to znowu i powtórzyć wszystko jeszcze raz. Czy to ma dla ciebie sens? Czy odpowiedziałam na twoje pytanie?

Q: Tak, dziękuję bardzo.

Cz.H.: Ok. Myślę, że to na tyle.

O autorze

Ayya%20Hassapanna.jpg

Hāsapañña Bhikkhuni
zobacz inne publikacje autora

Ayya (Czcigodna) Hāsapañña urodziła się w roku 1960 w Ipoh, w Malezji. Podejmowała trening jako anāgārikā przez dwa lata, a następnie przez cztery lata żyła jako mniszka-nowicjuszka przestrzegając dziesięciu wskazań. W roku 2009 została w pełni wyświęcona na mniszkę przez Ayya Tathaalokę i od trzech lat przebywa w żeńskim klasztorze Dhammasara, w zachodniej Australii. Ayya Hāsapañña, razem z Ayya Nirodha, pełnią funkcję współ-opatek w żeńskim klasztorze Dhammasara i jest również asystentką duchowego kierownika Buddysjkiej Społeczności Zachodniej Australii (BSWA), którym jest Ajahn Brahm.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: https://www.youtube.com/watch?v=UeVmxXK5gaE

Źródło: http://www.bswa.org

Transkrypcja: Marcin Zakrzewski
Tłumaczenie: Anna Bartosiewicz

Image0001%20%281%29.png


Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/